• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Wiersze z pocztówek

« powrót

„ODRA” 1/2013 – Wiersze wybrane w styczniu 2013

Dodano: 08.01.2013 14:11

Aleksandra Kaźmierczak, Janusz Cichoń

Aleksandra Kaźmierczak

 

 

sny

 

czekam codziennie próbując się nie zgubić.

raz przez przypadek trafiłam do ciemnego pudełka

na zapałki. było ciasno, aż słońce zaczęło przeciekać

przez palce kuszetki. mój ojciec miał zawał i chciał pójść

pieszo do szpitala, a hamulec w samochodzie jak

zwykle nie działał. „wiesz, co mi się śniło?” mówiąc to

wyglądasz jak żuk pod kolorową pościelą z ikei, a

twoja twarz tonie w szklance poduszki.

 

(wiedz, że gdy odjeżdżasz wszystkiego się boję)

dobrze

 

dobrze, że zawsze jest opcja edytuj

i w połowie człowieka można

wszystko odwołać.

nie wdając się nawet w zbędne

wyjaśnienia usunąć kropkę sprzed

twojego imienia

i patrzeć jak się staczasz po gar

 

ba ch

p

ik

se

li w ni

ebyt

 

 

 

moje pierwsze ciało

 

czy niebieskie chmury krwi w bramach

płuc przybierają zwierzęce kształty?

gdzie mieszka głos przed obudzeniem

się w eterze?

 

nie usłyszysz mnie, bo zabraknie

nam w końcu powietrza.

 

był lipiec. powiedziałeś, że mój kręgosłup

jest zaginioną autostradą. paliliśmy marihuanę

na tylnym siedzeniu niemieckiej landary.

 

nawet nie umiałam być zadowolona,

więc zniechęceni pożegnaliśmy moje

pierwsze nigdy nienarodzone ciało.

 

 

pierwsza prawdziwa biopsja

 

zimna igła z łatwością wdziera się pod

poszewkę skóry.

 

myślę o twoim

języku zaplecionym wokół moich sutków

 

dłoń doktora Osmańskiego wypełniona

po brzegi ciepłem piersi.

 

na ekranie czarno-biały niemy podgląd

z pola bitwy, na którą być może nawet

nie zostanę zaproszona.

 

pierwsze wyjście przed ciało

 

 włosy mego domu są czyste jak łza

 

 sierpień 2011 roku. nie zastanawiając

się zbyt długo sprzedałam ci zmyśloną

historyjkę o opóźnionym pociągu. od

godziny byłam w drodze na Woodstock

z chłopakiem który wytatuował sobie

nad penisem słowo „dziękuję”.

w dusznej bańce nadodrzańskiego

kurwidołka ciężarna kobieta tańczyła

w błocie pogo. obok pląsały cichutko

miejscowe rodziny z napuchniętymi

od alkoholu twarzami, ignorując

swoje porośnięte brudem i biedą dzieci.

 

nagle powietrze zawisło w płonącym

pęcherzu miasta i wszyscy usłyszeli

półżywe syreny wyjące z bólu.

nie wiedziałam że tak łatwo jest

wszystko spierdolić i że wyjście przed

ciało jest jak bilet w jedną stronę.

 

 

ostatnie spojrzenie na ciało

 

historia mojego życia to przypadki owiniętych wokół języka

ciał. widziałam pulsujące uzależnione od lewatywy ciało,

któremu nie chciałam pomóc. kiedy składałaś w moich

ramionach sprężynę swojego ciała myślałam tylko o tym,

by umyć podłogę ubrudzoną ciemnymi śladami twoich stóp.

 

swoje ciało rozpoznaję tylko po zapachu włosów. gdy miałam

siedem lat czuwałam przy gasnącym ciele mojego dziadka,

który nauczył mnie prasować ubrania. do ciała mojego ojca

dojrzałam zbyt późno i pierwsze kocham cię było śladem

czarnego BIC-a na papierze kupionym w szpitalnym kiosku.

 

ciała moich mężczyzn z a w s z e były dla mnie obowiązkiem.

(szczególnie wtedy, gdy o poranku marzyliśmy o dalekich

podróżach, choć od maja wiedziałam, że nie przetrwamy

nawet lata). pieściłam je i piętnowałam, aż złapane w

siatkę mojego ciała stawały się od niego absolutnie zależne.

 

ostatnie spojrzenie na prześwietlony sierpniowym słońcem

kontur nagich ramion kolana zanurzone w białym morzu

prześcieradła uprawiając miłość wypełniamy od dawna puste

ciało, z którego ze strachu przed samotnością uciekło nawet

życie.

 

 

Janusz Cichoń

 

 

miasteczko

na przykład miasteczko

 i te namiastki znaczeń

w oczach  i witrynach


panuje tu przeszłość
choć dziecko sąsiada mówi
że chciałoby inaczej

wychyla się
robi stójkę na jednej nodze
kieliszka

na wsi

 

gnuśny poranek  w mglistych pejzażykach.

odpływają powoli zegarki, drożeją twarze.

nie pełzną grzechotniki linii wysokiego

napięcia; tylko nafta i ciepłe światło.

i cisza - nie tylko pod nami i nie tylko wzdłuż

powiek. dzień odsysany z nocy nabiera nas

na kolory; purpurowieją słowa.

 

słońce jest wszędzie.

nikt tego nie ogarnia i nie zbiera.

 

 

 

wyjście

posadzili nas tutaj (ale dlaczego wszystkich?)
i każą przepisywać nieudane losy w zeszyty
w linijkę. po środku tej nocy, w okładzinach języków,
pod snopami światła podręcznych latarek mamy
wyznaczyć trasę do miejsc, gdzie się mierzy ojczyzna
z naszą kruchą pamięcią szczęśliwego dzieciństwa.

trzeba stąd wyjść, z tej nocy, odjąć półmartwy język
jak pestkę od suchej ziemi, by nie budził korzeni
w tej martwej historii. ale trzeba, by cicho odbyło się
to wszystko, by nie budzić śpiących, pochylonych
nad kartką z rozpiętymi do krwi linijkami zeszytu.
po cichu, na światło dzienne czymkolwiek się okaże

i cokolwiek będzie dla nas znaczyć.

 

 

Ale proszę nie płakać

pod oknem
pies przystaje z bogactwem śmietnika
para smarków ze śmiechem
bawi się w okrucieństwo
skobel z giętego drutu
pruje ciśnięty rozmachem
gumy ściągniętej z weka

w cieniu tego zaułka
jest rok osiemdziesiąty

rozkłada się złą historią
którą ktoś teraz sprząta

pobawmy się jeszcze
mówi mały chłopczyk
zawadiacko machając
sprężystym narzędziem
aż świst przecinania
martwych grudek przestrzeni
zamienia się w skowyt

ale proszę nie płakać

 

 

 

Golem cię rucha

sprowadzony do tkanek komórek
potrafię śmiać się pośród nich jak szczeniak
któremu wino szumi a blade ciała kobiet
prowokują pot na czole z marsową rysą
głęboką na dwie dumy i poklask kolegów

wyczyn

kiedy pyta do kogo idziemy bo czas
jest grzechotnikiem a świat jego koncertem
chwytam powietrze w usta

lecz
to
nie
tchnienie
maleńka

golem cię będzie ruchać
golem

 

 

 

bo grudzień

że się ten Tybet nie czesze pod grzebieniem Zhongnanhai.
że rozczochrany jak salwy na cześć tektonicznych uderzeń.
że pruje się w szwach worek na głowę zakładany od wieków,
ale to tak daleko
(cholernie daleko) od mojego stolika
w mlecznym barze,
od małego na rynku i dużego za cudze.
że grudzień? że się nie stoi w kolejce po wolność, ale po prezent
na gwiazdkę.
dam ci pudełko z czerwoną wstążką a w środku grzebień - podręcznik.
uczeszesz się i włożysz czapkę,
bo grudzień.
albo worek na głowę,
bo Tybet.

 

 

Sierpień

 

wszystko niewyraźne, nieostre, rozmyte.

zewsząd otaczają prześwietlone klisze

 

nocy. ciepłej, pulsującej jak rozwarte trzewia

zwierząt nabrzmiałych od przemocy lata.

 

po kolana w tym mieście, jak psy z językami

wywalonymi na odpowiedź wiatru. sami

 

pośród modlitw tramwajów, arterii,

żelaznych przysiąg i  mostów, ruchomych feerii

 

miejskich autobusów wylanych na asfalt.

gdzie? gdzie mapa? gdzie jest kurwa mapa?

 

 

 

Guzik z pętelką

 

O czym tu pisać – proszę państwa,
sznur był wytrzymały, żyrandol ze stali,
szyja zbyt krucha i nieśmiałe kręgi,
nogi bliższe niebu
a poranek głuchy.

Można napisać – do piekła przez pętlę,
do nieba przez ucho igielne.
I można jeszcze, że szkoda tego dziecka,
co bliższe było niebu
a trafi do piekła.

 

 

Agencja Fitch obniża rating największym bankom

 

w garderobie ułożona w kostkę nadzieja na jutro,
w łóżku nienarodzone dzieci, pod nim - przystań szklanki wody.

noc z przyłożoną do skroni stalowo zimną ciszą
klęczy przede mną z głębokim gardłem snu
gotowym na przyjęcie.

wszystko na swoim miejscu, choć jutro zadrży ziemia
i niespłacone kredyty przestaną nas obchodzić.
zapowiedzieli przecież koniec i początek końca
ma się zdarzyć o świcie.
tymczasem:
wędrujemy wzdłuż rzeki, trzymając się za ręce i pospieszne słowa.
mamy naście lat i gości w nas nowotwór niezgody na teraz.
przeczesujemy zarośla nabrzmiałe od wiatru. moczymy stopy.
gdy zadrży ziemia - będziemy stąpać czyści.

 

 

Krwiowybieg

 

rozejrzyj się wokół – z rzeczy biblijnych: niebo,
z ziemskich: maj tnący słońcem przeorane pole,
chłop pochylony nad chrapami konia,
rzeka ostrząca brzegi, tocząca kamienie.

brzemienna ziemia chłepce pod grudkami
ze źródeł podskórnych, z błotnistych kałuży,
zaszywa wolną rzekę ściegiem coraz gęstszym,
usycha śpiew wiejskich dziewcząt dojrzewających

          w polu.

wieczorem wykopiemy tunele,
nawodnimy koryto, wymienimy ślinę.
języki uniosą słowa jeszcze ciepłe od ziemi.
zdejmiesz suchą powiekę i zatopisz oko

w ciemnych  akwarelach – rozejrzysz się wokół –
z rzeczy biblijnych: niebo,

z ziemskich: maj obleczony bezgłośnym splotem bioder.

 

Koń na biegunach

 

może posypie się popiół albo temat
przewodni nad pochyloną głową
chłopca od Kowalskich
z czupryną rozczesywaną grzebieniem
końskiej grzywy osiadłej na biegunach
i rzemyku uzdy
bo kiedy chłopiec zapędzi dzikiego rumaka
w głąb strychu piwnicy (na wieczny spoczynek)
stanie o własnych nogach na środku prerii
z resztką wiatru na skórze i lejcami w dłoniach
pozostanie jedynie piasek gryzący pod powieką

i znikąd rzeki do której mógłby wstąpić
albo jeszcze gorzej
przekroczyć

 

 jest taki kraj

i musi wystarczyć

haust widoku z okna,
otchłań czcionki new roman,

miękki zakręt rozdziału.

ani kroku dalej!
w rdzewiejące pagórki,
w zmurszały sentyment
życia w półprzysiadzie
z gotowością do skoku.

i musi wystarczyć
ten ubogi pejzaż;
blizna orła na ścianie,
sen od morza do morza.

ani myśli dalej –

piesku opuszczony przez smycz -
zdechniesz

 

 

 

Opinia publiczna

żeby tak od razu wieszać na widok. oczu
nie żałują choć kreska urąga wszelkim
zasadom dobrego smaku. wiatr nią rządzi
i bezwład ciała. a może tylko tłum się porusza?
zewsząd głosy, plątanina znaczeń, perspektywa
opadła dobry jard a oni głowy unieśli wyżej?
rozdziawiają usta i świecą zębami gotując się
do uczty; kogo dzisiaj? czyje mięsko? czyj traf?

 

 

prawo

zaczyna się niewinnie - nagle mówią: samolot,
gdy rozpinasz spojrzenie na skrzydłach motyla,
gdzieś pomiędzy chmurnym kłębkiem waty
a nabrzmiałą i ciepłą piersią horyzontu.

gdy dorastasz skracają smycz twoim pomysłom,
mówią: wszystko jest spisane, ale piszą dalej -
praktykują w języku, aż drętwieją słowa.

potem setki korytarzy, zimnych klamek,
drzwi ciężkich jak poranny kaszel i widzisz
trzewia tej wielkiej machiny, tysiące stalowych
noży tnących na kawałki czyny, słowa, losy.

gdzie jest tego podstawa? gdzie moment oparcia?
pytasz. wskazują palcem balonik wypełniony helem,
przypięty nitką do tej wielkiej maszyny. wiatr wieje.

 

 

 

barszczyk

 

stypa się sypie.

 

z kolejną wódką

grzebiemy w zmarłych

głębiej.

 

impreza ma swoje prawa:

przyniosą krokiet i barszczyk.

zrobi się familijnie i ciepło.

wzniesie się toast: na zdrowie!

 

będziemy

grzebać w zmarłych

głębiej.

 

do dna.

 

 

zaufaj słowu

 

moi koledzy geje

też czekają na niebo.

 

ale ksiądz straszy,

że niebo dla nich

będzie gorsze, gejowskie.

 

bez centralnego

i kablówki.