• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Wiersze z pocztówek

Odra 3/2017- WIERSZE WYBRANE W MARCU

Jakub Pszoniak, Piotr Szelewicz

 

 

 

Jakub Pszoniak

 

 

Logika

 

matka mojej babci

przeżyła trzy wojny

dwie wojny światowe i wojnę 1919-21

 

miała szczęście

 

matka mojej babci

przeżyła trzy wojny

dwie wojny światowe i wojnę 1919-21

 

nie miała szczęścia

 

które z tych zdań jest prawdziwe?

historia zawiesza prawo niesprzeczności

 

 

 

 

Lux ex Silesia

 

deszczy się miasto

szczycą wieżowce

szron i tłuszcz

szczelnieją w asfalcie

 

czas warszawieje

i szybko szybko

szyb w szybach taksówek

czerwone okna i twarz na poduszce

 

grubnie cień na murach gruby*

którą Jerzy Gruba kazał zmienić w grób

ciemno znów

grudzień gubi śnieg

 

szczypią oczy, wiersze wiszą w powietrzu

kałuży się Śląsk

kurczy się życie

szczęść Boże, kurwa, sztygarzy telefon

 

* - gruba: śl. kopalnia

 

 

Niewiele

 

zostało niewiele

(niewiele to nic i niewiele więcej)

 

trup pszczoły miedzy ramami okien

karta gwarancyjna magnetofonu szpulowego

pudełko wypalonych zapałek

klucze do poprzednich zamków

legitymacja organizacji młodzieżowej

której pozostali członkowie

zostawili po sobie znacznie więcej

zapach

 

 

Bytom

 

skrzy się trakcja

krztuszą koła

krzty powietrza

kaszlę w rękaw

numer tramwaju

dla wiersza

zupełnie bez znaczenia

jadę w poprzek miasta

po brzeg następnego miasta jadę

 

tramwaj mija

to co warte pominięcia

mija czas

mija mi ja

mija coś jakgdyby metaforę

która uciekła w ostatniej chwili

mija zbiegów zbiegów okoliczności

alegorię samej siebie

język nieprzetłumaczalny na żaden inny

ani nawet na ten sam język

Bytom mija

 

jadę w poprzek miasta

po brzeg miasta jadę

jestem gdzieś

opodal nawiści

 

mijane są domy komory

kopalniane mijane są

 

 

 

 

Splot zderzeń

 

słońce ani nie zgasło

ani nie zapłonęło żywym ogniem

tlen i azot wciąż łączy się w powietrze

pory roku następują po sobie

ze względną regularnością

niemiecki proszek pachnie zaś ładniej

od nieniemieckiego proszku

 

a jednak śmierć

jednak skończył się jeden ze światów

a więc skończył się cały świat

 

sznur autobusów

czeka na pętli rana

 

 

 

Przyczyny

 

przyczyny wciąż pozostają nieznane

być może zdecydowała

data stempla pocztowego

arbitraż arytmetyka brak snu

brak środków nadużycie środków

błąd w sztuce głosy elektorskie mgła

może po prostu bóg tak chciał

policja zasłania się dobrem

nie podaje szczegółów

 

 

 

Haenem

 

ona to co najmniej

on co najwyżej

ona szuka bo wyprzedaż

on już kończy lada moment lecz za ladą jeszcze

ona zdejmuje z półki bo niedrogie choć z górnej półki

ona pyta o rozmiar

jest bowiem w posiadaniu zamiaru posiadania

on odpowiada jest tylko to co widać

jest tylko to co jest odpowiada

jest tylko to co jest to co widać

 

ontologiczna dezynwoltura głęboko ją dotyka

stoi bowiem w sprzeczności z korzeniami europejskiej kultury

ponadto ona wiarę pokłada w transcendencji

ona w wolnych chwilach odwiedza świat odwiecznych idei

on pieniądze wymienia na materiały szyte w Bangladeszu

i choć ona idealny materiał na kobietę marzeń

na chodźże ze mną u ciebie czy u mnie

on niezainteresowany zupełnie

ona idealistka on materialista

 

nie będzie happy endu

tęcza nie połączy prawobrzeżnej Warszawy

z lewym brzegiem Wisły

z podwieszanego sufitu nie spadnie deszcz brokatowego konfetti

nie dojdzie do zbliżenia

czytnik kart nie zagwiżdże i nie puści oka

nie dojdzie do spotkania

do bezdotykowej wymiany towarowo-pieniężnej

nie będzie niczego

z tych zakupów w haendem

 

 

 

 

Piotr Szelewicz

 

 

Dorastanie 

Ostatni wiersz powinien być jałowy,
bez emocji, podtekstów, rozliczeń.
Powinien być nudny, jak wkładka reklamowa
do codziennej gazety, rozkład jazdy

na zamkniętej stacji. Obojętny, podobny
do szaletu, gdzie każdy wchodzi, robi swoje,
wychodzi. Nie może mieć przesłania, dedykacji,
jakichkolwiek aluzji. Ostatni wiersz

powinien zniechęcić czytelnika już po pierwszej
strofie, wszak druga niczym się nie różni. Pointa
ze słów wyrwanych z kontekstu. Ostatni wiersz
powinien być jak tunel. 

 

Nie wierzę dzwonom katedry

Cóż z tego, że śmierdział bezdomnym dworcem 
z denaturatem na pohybel i dla rozgrzewki.  
Wytrącony poza nie musiał udawać,  
to było w nim nieobecne. 
  
Każde zainteresowanie, trwające dłużej 
niż minutę, przerywało 
drzemiące czuwanie, kwitował to subtelnym 
spierdalaj. Obrzydzenie 
  
parujące z głów przechodzących obok 
napawało optymizmem. Jednak jest 
wrażliwość. W końcu zwinął go patrol 
dobrego smaku. 
  
Szedł obojętnie 
i nie było w tym nic bezczelnego, 
jedynie bezradność pewna siebie. 
Wtedy zrozumiałem boskość.

 

Rozkład jazdy

Szklanka może być kalejdoskopem, gdy napełnioną  
unieść pod światło. Wynalazek godny zabicia  
czasu, do tego stolika nikt się nie przysiądzie,  
zwłaszcza, że każdy liczy grosze na bilet powrotny,  
  
który i tak zamieni w aluminiowe piwo, tylko  
nie śmiećcie po drodze! poucza pani Jadwiga,  
jest królową, jak wszystkie bufetowe  
po dwudziestej trzeciej. Chyba już potrafię  
  
pogodzić zbędność z prawem redukcji do absurdu.

 

Peryferie 

I.
Przychodzisz nie w porę, jakby na złość
gasnącemu światłu, jedynym wyjściem wtedy
milczenie, mimo że słowa jak muchy
w upalny dzień. Jesień ma w sobie coś

ze starej panny, która wciąż wierzy
i czeka, nim stanie się zimową wdową.
Usychać trzeba kolorowo.



II.
"-Obiecaj mi, że nie będzie wojny.
-Tak."
Puste słowa przychodzą nader łatwo,
nam nie grożą granaty, mimo że za miedzą
ktoś ginie, prorocy straszą Wschodem.

Gdy strzały zbliżą się do granicy
słuchu, odlecimy gdzie zboża szumią
o wydajności lub klęsce urodzaju.
Wojna jest w nas i pokój
niegościnny.



III.
Gdybym nie próbował pisać
byłbym seryjnym mordercą,
śledzę ich biografie podobnie jak poetów.
Nóż, młotek, pióro
tak samo zostawiają ślady na bieli
śniegu, kartki, snu

w którym oddychamy
tym samym powietrzem
bujając się wesoło
w drżącej pajęczynie.



IV.
Po dwudziestej trzeciej ulice pustoszeją,
wtedy zaczyna się świat. Schizofrenik z Leśnej
rozpoczyna obywatelski patrol, w asyście bezdomnych
psów sprawdzi wszystkie kąty
i wiraże. Spóźniony

pijak zgubił drogę do Betlejem,
odkąd zlikwidowano rozkład jazdy
brakuje punktu odniesienia. Dzięki Bogu
poetów tutaj nie ma. Najtrudniejsze
są zmartwychwstania.



V.
Co ocaleje, zostanie po drugiej stronie
snu. Pamięć w końcu wyblaknie, jak fotografie.
I jeszcze bezradność, która drażni, kiedy
zaczynają boleć ściany, lustro, świt. Można

darować sobie słowa, w milczeniu resztki
wczorajszego dnia. Cisza nie wymaga

 

Psychuszka

Nawet ściany mają potknięcia, gubią
kąty proste, odstając od pionu. Do tego ciężar
wyznań, modlitw, niedbałych orgazmów. Cierpnie
tynk, okno jak blizna, drzwi donikąd, już wiesz,

najtrudniej zmartwychwstać. Ja z pierwszym
śniegiem, gdy listopad zacznie parować z głów 
samobójcom. Nie znam ciepłych słów, jedyna
delikatność to odmrożenia, więc jeśli chcesz

pokażę najbardziej mroźne rejony, gdzie
zero bezwzględne to dopiero początek. Sam na sam
w izolatce, obiecaj że jutro
też cię nie będzie.

 

Psychuszka (II) 


Jak zwykle zwiodą manowce albo zatrzymają
ściany. Mimo to próbuję odlecieć, chociaż lęk 
paraliżuje. Wyłamuję palce, odkąd wprowadzono
zakaz palenia, dłonie nie lubią bezczynności.

Powiedz, czy jesteś. Spróbuję zasnąć. Kolejny 
kaftan, który nie pasuje do oczu, tym bardziej
do twojej sukienki. 


Psychuszka (III)
 

Wtedy powiedziała: czas pokaże. Nie ma już czasu. Jednak
zanim minął, dały się poznać wszystkie biegi zdarzeń
i scenariusze. Dlatego w roli głównej ściany, które nie pragną
dotyku a chłód podpowiada kolejne słowa i końce światów.

Podobno jesteś. Tak przekonują horoskopy. Wierzę
tylko jednej przepowiedni zaszyfrowanej
w karcie choroby. Brak rokowań
na powrót. 


Psychuszka (IV) 

Możliwe jest, że czekam. W przerwanych
zamyśleniach, zawieszony 
w pytaniu. Gdy próbuję się zerwać, przychodzi
ostatnia myśl, której się boję. Czy
możliwe jest, że czekasz. 

 

Psychuszka (V) 

Znów byłaś. 
Jednak zbyt krótko, by myśl
przeobraziła się w wyznanie. Teraz smakuję
twoją nieobecność. Schłodzona jak grudzień
osiada szronem na szybach. Palce nie czują
odmrożeń, zaczyna się gra
urojeń z grawitacją. 



Psychuszka (VI)

Sen, z którego się nie budzę. Jesteś w nim
tak samo nierealna jak na jawie. I tak samo
bolesna, po obu stronach 

chłód. Słowa, miejsce i czas 
dobiegają końca, ostatnia myśl
zamarza. 

 

 

ODRA 2/2017-WIERSZE WYBRANE W LUTYM

Katarzyna Ślączka, Bartosz Niewart

 

 

 

 

Katarzyna Ślączka

 

 

ptasie pióra jak relikwie jesieni

 

kiedy wróciłam było już za późno

chłodny świt zatarł kontury przedmiotów

sprawił że sny wsiąkły w pościel zamiast zostać

pod powiekami cedrowych skrzyń

ukryły się skarby

mapy miejsc które dawno przestały oddychać -

kim jest ta dziewczynka na zdjęciu

ma spierzchnięte od mrozu usta

i lisie oczy widzące coś

w zlepku brzasków poza kadrem

 

cichną kosy

jakby celowo każąc mi patrzeć

na tę samą śmierć od początku

 

 

lustrzany trakt

 

jeszcze wczoraj byłam zupełnie gdzie indziej.

po czym cię teraz rozpoznam?

czy sto lat to długo, jeśli nie liczyć nocy?

w miękkości tych pytań wyczuwam strach.

przecież każdy widnokrąg kończy się lasem,

do którego trzeba dotrzeć po odblaskach.*

skupiska świateł na rzece są drogą,

miejscem, gdzie przystaję

obserwować kruki.

 

jest w nich coś śmiertelnie poważnego,

co sprawia, że chce mi się śmiać

z samotności.

 

* Ci, którzy idą przez drewniany lub stalowy most, mogą przechodzić tam i z powrotem - wysoko ponad rzeką (...). Kto przechodzi po odblaskach, po cieniach, po odbiciach, po zapachu czeremchy nad wodą - ten już nie wraca. Nikt nie wie, czy dotarł, czy też nie. Pozostaje po nich jedynie okrzyk nad wodą - radości lub przerażenia.

Do człowieka nie prowadzi żadna kładka, żaden most.

Do człowieka można dotrzeć tylko po odblaskach.

 

I. Ziedonis - Epifanie

 

 

 

czerwona niteczka

 

śnieg zasypał ślady za oknem

gdzie jesteś leśny chłopczyku

już noc

z nudów ceruję wróblom powieki

ich skrzydła jak wykarczowane drzewa

leżą obok

zastanawiam się od jak dawna tu śpię

czy wciąż pachniesz porankami

nakrapianymi karminem

ciepło ptaków spływa mi po nadgarstkach

 

 

 

Przydrożne bary końca świata

 

Niedługo w szklance z wychłodzoną herbatą zaczną pływać owady.

Wygłodniałe koty odejdą, by zdziczeć.

Opuściliśmy to miejsce w pośpiechu. Bez pożegnania,

jakby tylko na chwilę.

Latem, gdy śmierć zakażała lękiem.

 

I nawet jeśli nocami uczyliśmy się zasypiać, przed świtem

paląc opium w ogrodzie,

brakowało już rozmów, od których nie ropiałyby oczy.

Uznajmy więc, że wszystko co ważne jest nieoczywiste.

Być może wędrówka to nadal tylko wieczorny spacer po kuchni,

ciche kroki na patio, gdy nie można zasnąć.

Ale co jeśli - by ruszyć w drogę - musimy

wziąć lotniskowe światła za drogowskazy. Morskie latarnie,

dzięki którym możliwy będzie powrót do domu.

 

 

 

w przeźroczu

 

widziałam wczoraj na śniegu

bielszym niż niedzielne kołnierzyki

wypłowiałe włosy matki

grudzień pachniał sadzą i mrozem

gdy lisy wyjadały ze mnie zmysły

cichutko ułożyłam się obok

_________________________________________

teraz masz kolor gotującego się mleka

a ja nie wiem co zrobić by

zachować to ciepło

 

 

 

Bartosz Niewart

 

 

.

zwierzęta                                                                                                                                                                                znikają jak zmarli                                                                                                                                                                 i w ciemności                                                                                                                                                                         dają mięso i mleko 

 

rozstawione kąty domu                                                                                                                                                       ściany jak uszy płochliwych zwierząt                                                                                                                                tak bardzo tęsknię do stada                                                                                                                                                 które przychodzi i słucha

 

niech opowieść                                                                                                                                                                          o chlebie i wodzie                                                                                                                                                            przetrwa naszą opowieść                                                                                                                                                      o głodzie i pragnieniu

 

 

 

.

chłopaki idą                                                                                                                                                                                                 ... idą krzycząc ,,kurwa kurwa”                                                                                                               kochani nadwrażliwcy                                                                                                                                      już walczą z systemem                                                                                                                                 i nie mają szans                                                                                                                                            system to oni sami                                                                                                                              dwadzieścia lat później                                                                                                                                         pochodzimy od wychowawcy                                                                                                                        pochodzimy od podwychowawcy                                                                                                                    porządek przechodzi z głowy do głowy                                                                                                 dziedziczne niewysłowienie

 

grupa przyciąga                                                                                                                                          każda grupa przyciąga                                                                                                                                   po prostu – jest nas więcej                                                                                                                              i możemy to udowodnić                                                                                                                                do szkoły się idzie                                                                                                                                        do zawodu do wojska                                                                                                                                                tam albo łaskoczą albo biją                                                                                                                          albo się tupie albo śpiewa                                                                                                                                   szykuje się miłość w stylu                                                                                                                                                                        ,,przyrzekam”                                                                                                                                            twarze toporne                                                                                                                                             rany po ewolucji

 

 

.

milczenie jest pierwszą rozmową                                                                                                             pierwszy człowiek milczał i jadł                                                                                                                    krwawił i zapamiętywał                                                                                                                          poruszał ustami i przybierał na wadze                                                                                                     wyciągał rękę żeby dotknąć ziemi                                                                                                                 albo żeby dotknąć horyzontu                                                                                                                                                  i nie był mądrzejszy                                                                                                                                        jak człowiek drugiej rozmowy                                                                                                                    jak człowiek rozmowy trzeciej                                                                                                               i nie czuł samotności ani pustki                                                                                                                  poeta bez tylu spotkań                                                                                                                                 nagi kiwał głową jak dziecko                                                                                                                        nie znajdując słów uśmiechnięty                                                                                                                          jakby szedł za czyimś śmiechem                                                                                                                             

 

to było jak zabawa                                                                                                                                                dziecka z ogniem                                                                                                                                         dziecka z dzieckiem

 

 

.

posypują nas brudzą

 

kurz albo krople wody                                                                                                                            zbierają się na twarzy                                                                                                                              topola                                                                                                                                                             wydmuchuje nam w twarz                                                                                                                          swoje płuca                                                                                                                                                    gdy twarz nie pracuje                                                                                                                             warstwa rośnie

 

zaniedbanie                                                                                                                                                                     jest najlżejszą śmiercią                                                                                                                                             i zaskakuje                                                                                                                                                     jak coś znanego                                                                                                                                      opisane własnymi słowami

 

 

.

zaprasza mnie do siebie                                                                                                                            i zamyka za mną drzwi                                                                                                                               oprowadza                                                                                                                                                    po swoim strasznym domu                                                                                                                       jak kolejną dziewczynę                                                                                                                               tam                                                                                                                                                           w tym worku                                                                                                                                                 mokrym od  łez                                                                                                                                              w błocie i ciemności                                                                                                                                   tam ludzie rosną                                                                                                                                      głowa wypycha głowę

 

leżę bez twarzy                                                                                                                                            jak embrion                                                                                                                                              nie doświadczam ani świata                                                                                                                                                      ani autora                                                                                                                                                          to jest prawo pierwszego                                                                                                                                         reakcja na pierwsze zło                                                                                                                                                   żółw spaceruje po plecach                                                                                                                         istota wolnośniąca                                                                                                                                         chodzi mi                                                                                                                                                      o błysk światła                                                                                                                                                      o kogoś ze świeczką                                                                                                                                       o jakieś okno                                                                                                                                                 o to gdzie jestem

 

 

.

kreda obrysowuje ciało                                                                                                                                 na wiele sposobów                                                                                                                                      księżyca ubywa                                                                                                                                            albo przybywa

 

otwór                                                                                                                                                           w którym znikają zwierzęta                                                                                                                         otwory                                                                                                                                                          przez które rosną paznokcie

 

ktoś opowiada                                                                                                                                         zbieramy się w półkole                                                                                                                                 najpierw ktoś                                                                                                                                               potem półkole                                                                                                                                              księżyca przybywa                                                                                                                                       albo ubywa                                                                                                                                                 jesteśmy zaciekawieni

 

tak samo                                                                                                                                                         gdy ktoś krzyknie                                                                                                                                                     stajemy szybko w szeregu                                                                                                                              jesteśmy wystraszeni

 

idziesz

 

gdy idziesz rozbiegamy się po cichu                                                                                                            gdy się zatrzymujesz                                                                                                                                  jesteśmy drzewem                                                                                                                                   kamieniem                                                                                                                                                kijem

 

gdy leżysz                                                                                                                                                   podchodzimy wolno                                                                                                                                niczego o tobie nie wiemy                                                                                                                        zaciskamy krąg

 

 

 

 

 

.

wielki zielony owad siedzi na szynie

 

a kolejka gdańsk gdynia już jedzie                                                                                                             i nie zdąży nie ma mowy                                                                                                                             nie zdąży uciec                                                                                                                                              siedzi i jest skazany                                                                                                                                        niczego zrobić nie można                                                                                                                           wypada przyjąć i obudzić się                                                                                                                   odchorować i przyjąć każde obudzenie                                                                                                                    nieuchronność na granicy niewinności                                                                                                                         powinniśmy tylko uciekać                                                                                                                              za nic nie odpowiadać i uciekać                                                                                                                   ale komu by się chciało                                                                                                                                 uciekać                                                                                                                                                            w tym klimacie                                                                                                                                               buty są ważniejsze od wolności                                                                                                                  zdecydowaliśmy się na ludzki kształt                                                                                                           na przywiązanie                                                                                                                                              historia – jedyny ruch jaki jest pod ręką                                                                                                                  kafka od pierwszego pokolenia                                                                                                                 pomoc wciąż odkładana na później                                                                                                             w swoim czasie                                                                                                                                          zdrowy rozsądek nie ma nic do rzeczy                                                                                                        wróg jest wrogiem                                                                                                                                     niczego nie wyjaśnia                                                                                                                                       i zmartwychwstaje 

 

i wiadomość o śmierci                                                                                                                                prześciga samą śmierć

 

 

.

gdy jest woda                                                                                                                                                jest ktoś kto spaceruje nad wodą                                                                                                                              ktoś kto dotyka wody                                                                                                                                    i kładzie się na brzegu                                                                                                                               horyzont rozlewa się wtedy płasko                                                                                                                jak ocean                                                                                                                                                        jest przejście od pięknej strony twarzy                                                                                                                    w drugą stronę                                                                                                                                               i w odbijaniu się w wodzie                                                                                                                           i w przychodzeniu nad wodę                                                                                                                         jest most                                                                                                                                                       piękna i czysta jest woda                                                                                                                               i można się zanurzyć w wodzie                                                                                                                    i  można pisać po wodzie                                                                                                                                     i pisze każdy dłużnik                                                                                                                                                i każdy chlebodawca pisze                                                                                                                               i każdy kto chce zapomnieć                                                                                                                          pisze i zapomina                                                                                                                                         i nie odwraca się                                                                                                                                        woda to znaczy bardzo wiele                                                                                                                        ale całe ciało musi płynąć                                                                                                                             i być jak szkło                                                                                                                                                           położone na szkle

 

 

.

idzie przede mną                                                                                                                                    kobieta                                                                                                                                                                   w rubensowskim wieku                                                                                                                                              i tak samo                                                                                                                                                    jak koń biegnę za wozem                                                                                                                                                      kochanego ciała nigdy za wiele                                                                                                                                jeszcze mnie kokietuje                                                                                                                                    liceum mauzoleum

 

kręci kółka                                                                                                                                                  i ja ze śmiechem                                                                                                                                          kręcę się w kółko                                                                                                                                             i mówię                                                                                                                                                          że się pogubiłem                                                                                                                                                                                                                                                                                                               powtarzam za nią                                                                                                                                          i tak mną kręci

 

skomplikowana historia labiryntu                                                                                                             okrągła historia koła                                                                                                                                 nitka na okrągło

 

 

 

.

zabroniona kąpiel                                                                                                                                         w deszczu                                                                                                                                                 wspólna kąpiel                                                                                                                                          gdzieś w parku

 

deszczowa piosenka                                                                                                                                   ruch wychodzi z muszli                                                                                                                                          jak dźwięk

 

po drodze                                                                                                                                                   są płaszcze buty parasol                                                                                                                           deszcz w małe naczynia                                                                                                                              mała historia wody

 

potrzebuję wnętrza                                                                                                                                     twoich ust                                                                                                                                                    inaczej odpłynę

 

 

.

mówię ci – kupuj tylko nasze                                                                                                                nie obce spod buta hohenzollernów                                                                                                               w naszych opakowaniach                                                                                                                        wszystko jest nasze                                                                                                                                       w nowych opakowaniach                                                                                                                        wszystko jest zdrowsze                                                                                                                                to samo jest zdrowsze to samo trwalsze                                                                                                                    sylwetka dziewczyny naturalnej wielkości                                                                                                   nie oszukuje                                                                                                                                                 piękną ekspedientkę można złapać za nogę                                                                                                                 uszczypnąć pocałować                                                                                                                               kopie są lepsze od oryginału                                                                                                                                tylko dla przerażonych brakuje wrażeń

 

wolę zachowania naturalne                                                                                                                    najbardziej czytelne puenty                                                                                                                        czyż nie wymyśliła nas pani prostota                                                                                                            czy elegancja to już nie czasem                                                                                                                     podkoszulek i majtki bokserki

 

nawet zwykła fikcja jest potrzebna                                                                                                             nawet najgorsza władza jest potrzebna                                                                                                     inaczej rzeczywistość mogłaby rosnąć                                                                                                         stać się niczyja                                                                                                                                    moglibyśmy wychodzić                                                                                                                              jedno za drugim                                                                                                                                               i być coraz dalej                                                                                                                                             a spróbuj wytrzymać                                                                                                                                       chociaż kilka chwil poza sklepem                                                                                                                bo kiedy chleb jest tani a bułka słodka

 

 

.

po ulicy jeździ tomasz albo andrzej                                                                                                           to są imiona apostołów                                                                                                                                i angielskie napisy z katalogu firm                                                                                                                 ale co z tego                                                                                                                                                    ja nie znam obcego                                                                                                                                     tak jak nie znam angielskiego                                                                                                                                    na ulicy są kosmici                                                                                                                                    z koszyczkami i święconką                                                                                                                      wrócić skąd przybyliśmy                                                                                                                           nawet jeżeli tam niczego nie ma

 

nie ma przestrzeni w podglądającym                                                                                                                                        nie ma poezji w opowiadającym

 

budowa ust                                                                                                                                                     do ciastka mięsa jajka                                                                                                                                          

ODRA 1/2017- WIERSZE WYBRANE W STYCZNIU

Joanna Fligiel, Krystian Janik

 

 

 

 

Joanna Fligiel

 

 

Pamiątka z Pilicy

Pamiętasz kości, takie dla psa,o które zawsze musiałam prosić
rzeźnika? Byłam w tym dobra, bo babcia nigdy nie prosiła sama.
Zawsze ja. Dygałam przed rzeźnikiem jak przed królową angielską,

którą babcia uwielbiała zamiast Breżniewa. Pamiętam, bo nie chciała
swojego pogrzebu w upalny dzień, żeby któraś z pań nie przyszła
czasem bez pończoch. Bo czy ktoś widział kiedyś królową
z gołymi nogami?

Na tych kościach gotowała zupy dla nas i dla psa.
Nie zauważała różnicy między naszymi podniebieniami.
Kości kazała wąchać w sklepie, żeby nie musiała stać nad garem
tak długo, aż pozbędzie się smrodu. Nie odważyłbyś się niczego
wąchać przed nosem rzeźnika w zakrwawionym fartuchu,
więc robiłam to dopiero za rogiem budynku, ale nawet
najbardziej cuchnących darów nie potrafiłam wyrzucić.

Na śniadanie zawsze gotowała po jednym jajku dla każdego,
Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś zjedli więcej. Pamiętam
śmialiśmy się z kogoś, kto powiedział babci,
że zjadłby dwa. Pukaliśmy się w czoło, przedrzeźnialiśmy:
„zjadłabym dwa, zjadłabym dwa",
ale wyłącznie za plecami babci, bo któż miałby czelność
śmiać się z głodu przy byłej więźniarce niemieckiego
obozu koncentracyjnego.

 

 

 

Boże Ciało

 

Taczki mojej babki

naładowane kamieniami

z wolna w stukocie chodaków

posuwają się do przodu kopniaki

skutecznie podnoszą z ziemi zmuszają

do pośpiechu chyba że zaczniesz rzęzić

nabrzmiejesz spienisz zamienisz z kamieniami

nie zamienisz jeszcze mnie bierzesz w sześćdziesiątym

ósmym na ręce pewnie pachnę jak te niemowlaki krzywisz się

widziałaś owczarki niemieckie wygryzały matkom z brzucha bucha

dym z kominów ludzie umierają wszy smród brud łaźnia dezynfekcja

chwytaj szmaty razy gruba niemra używa pejcza biegnij biegniesz nie wolno

zmuzułmanić zamienić z kamieniami musisz myśleć jak kamień o pomieszczeniu

o ubraniach o sprzętach ale nie tęsknić za nim za nią za Piaskami za Brynicą za domem

coraz ciszej

 

coraz ciszej płynie w moich żyłach numer trzydzieści siedem tysięcy sześćset dwadzieścia osiem

szczególnie dzisiaj gdy mieszkam idę nad Ren wskrzeszę ogień piekę z judaistami z hindusami

z chrześcijanami i z islamistami z ateistami białe kiełbaski w kraju w którym praca czyni wolnym

od zaraz.

 

 

 

 

 

 

Niemcy

budziły mnie w nocy jękiem starych ludzi.

Kładłam się między nimi, szturchałam, krzyczałam:

nie mogę przez was spać! Dziecko przywołujące ciszę.

Zaczynali miarowo oddychać. Milczeć, gdy rodził się

lęk - głodny jak więźniarki z obozu, nie do pozbycia.

Przypomina fantomowy ból z zagojonego kolana dziadka.

 

Więc nie mów do mnie, że to obcy kraj. Wyrosłam

na nim - na pannę z uginającymi się kolanami,

niczym fasolka na wacie.

 

 

 

 

Blurb dla dziewczyny z mostu

 

Może na jakiejś niewidocznej gwieździe

Jest niebo dla samobójców?

- Pablo Neruda

 

Kiedy spadałaś, widziało cię kilku kierowców.

Jeden zahamował, drugi nie i w tym momencie

otworzyłam oczy. Wsłuchiwałam się w piski,

w głowie, lecz te zewnętrzne stawały się coraz

głośniejsze. Twoje życie wyło na alarm,

zagłuszyło moje. Nadleciał helikopter,

potem straż rzeczna, nurkowie, pogotowie

i dzieje się, niestety (jak w arabskim przysłowiu):

najbliższą z rzeczy jest śmierć, najdalszą – nadzieja.

 

Policja wieczorem rozsyła komunikat:

o dziewiątej trzydzieści utonęła biała,

młoda kobieta. czy ktoś zauważył,

że zniknęła z jego życia, pyta,

zanim pojawiłaś się w moim?

 

 A ty wyszłaś w przerwie (może śniadaniowej),

aby w końcu zamieszkać na niewidocznej gwieździe.

 

 

 

 

Elżbieta też nie chce wracać do Polski

 

Niemiecki Elżbiety nie jest wcale lepszy,

chociaż ma niemieckiego Freunda

musi pracować i pracuje,

jak większość Polek w Niemczech.

 

Elżbieta myje starych ludzi,

odwdzięczają się jej uśmiechem

i dziesięcioma euro za godzinę.

Tych ludzi jest coraz więcej,

 

Elżbieta ma coraz mniej sił,

więc zaczyna boleć ją głowa,

jak niemiecką Frau,

i Freund przestanie być zadowolony.

 

Elżbieta będzie szukać innego Freunda,

ponieważ nie chce spać w kontenerach

z satelitarną anteną na dachu

i powiewającą biało–czerwoną flagą,

 

które mijam wjeżdżając na most,

łączący Düsseldorf z Neuss.

 

 

 

 

Nadaj mi imię, a stworzysz mnie:

Bożenka

 

Bożenka najpierw wyrzeka się języka,

potem Polaczków, a teraz swojej wiary,

bo czyż człowiek nie jest obłąkany kiedy wierzy,

że świat stworzony został w sześć dni?

 

Świat Bożenki tworzy Max,

konsekwentnie dzień po dniu,

z niemiecką perfekcją

obdarza cennym oświeceniem.

 

Bożenka usuwa historię

w gogle, odwiedzanych przez nią stron,

choć Max po polsku nie rozumie

i nie biłby jej jak ojciec matkę.

 

Bożenka każdego dnia szlifuje niemiecki,

by prowadzić z Maxem konwersacje,

które nie przemieniają się w dyskusje,

dlatego Max wierzy,

że będą z niej jeszcze ludzie,

 

a potem może zmienią jej imię.

 

 

 

 

 

Znaki

 

Miałam okazję zabić ojca. Doskonale

pamiętam, użądliła go pszczoła, nawet kilka na raz.

Tata źle znosił jad, a miał tyle jadu w sobie, że ciut, ciut tylko

więcej (bo ile taki owad w końcu może), przebierało miarkę.

 

I nie było już czasu, na te wszystkie telefony: Halo pogotowie?

Mój tata puchnie i nie może już nas wyzywać, i robić tych wszystkich

rzeczy, przez które mama płacze. I nie było (jak zwykle)

żadnego sąsiada.

 

Ledwie dostawałam do pedałów, choć samochód był mały

i nawet nosił dumną nazwę od swojej wielkości, lecz tata

pchnął z całych sił fotel do przodu i pociągnął za linkę ssania,

ale o lusterkach to już mowy nie było, w zasadzie już mówić

mogłam tylko ja.

 

I tak sobie jechaliśmy bez prawa jazdy,

bez większych umiejętności, hen w górę,

w kierunku nieba, bo akurat pawilon czwarty

z izbą przyjęć był na szczycie naszego sanatorium.

 

Nasze sanatorium było pięknie ukwiecone,

ale nie pora teraz opisywać przymioty natury,

gdy jedna z nich postanawia nas zabić.

 

I tak sobie jechaliśmy w świszczeniu, w sumie

niedługo (pawilon czwarty widoczny był z okien

naszego mieszkania).

 

I tak na wysokości kostnicy zapamiętałam,

że pierwszy bieg służy tylko do ruszania.

Nie napiszę, że sama zatrzymałam samochód.

 

Ignorując wszelkie znaki

na niebie, pobiegłam po pomoc,

choć drzwi do pawilonu czwartego

też były wahadłowe.

 

 

Sanatorium na Kubalonce

 

Te gazetowe dramaty przypominają mi historię mojego brata.

Byliśmy wtedy, oczywiście, dziećmi. Przynajmniej tak mi się

wówczas wydawało. Mama kupiła dla mnie zieloną sukienkę,

ale jeszcze było za zimno, żebym ją założyła.

 

Bardzo za nim tęskniłam, bo zawsze dzieliśmy pokój

i wszystko z czym musieliśmy się zmierzyć. Naszych łóżek

nie dało się połączyć, ale łączyła nas szczególna więź,

o której przypominały stare plamy na materacu brata.

 

Myślałam, że jest mu tam lepiej i trochę mu zazdrościłam.

Co ja mówię, bardzo mu zazdrościłam i byłam pewna,

że jest mu tam lepiej. I wtedy nauczyłam się, jak błędnie

jest myśleć, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.

 

To nie była słoneczna niedziela, raczej ponury dzień,

w którym trudno odróżnić pory dnia, zwłaszcza gdy

patrzysz pod nogi, lecz wstaliśmy w dobrym nastroju,

w jakim należy wstawać, gdy chcesz kogoś odwiedzić.

 

Nie śpiewaliśmy w drodze do Istebnej wesołej piosenki.

Siedziałam cicho z tyłu, jak zawsze, i robiło mi się mdło

od tej zakręconej drogi i powodów, z których znalazł się

w sanatorium, ale to dłuższa historia.

 

Chciałabym już przejść do jądra, a raczej jąder

mojego braciszka, sinych i dużych jak pięści,

gdy zaciskasz dłonie, którymi chcesz ukarać

nieletnich oprawców, ale nie możesz.

 

 

 

 

List (okręgi)

 

Ostatnio w ogóle nie mam z tobą kontaktu,

nie znam twojego adresu, ani numeru telefonu.

Śledzę cię tylko na skypie:

zielony okrąg cię nie ma, biała fajka jesteś

i logujesz się w jakimś Bro.

 

Napisałam wiersz o twoich czerwonych włosach

i wyborze imienia. Wiem, wiem, jesteś blondynem,

a ja znowu wymyślam i nikt nie uwierzy

jak wtedy, gdy poszłam do pani od polskiego,

że tata chce nas pozabijać.

 

Żyjemy, a twoje włosy zmieniły kolor. O dziwo

żyje nasza mama, która zawsze może

tego nie potwierdzić. Napisała do ciebie list,

ale wrócił. Wszystko do niej wraca,

oprócz ciebie.

 

Mama martwi się i nic z tym nie robi. Dzwoni tylko

do mnie i zaprzecza to kolejnej z teorii,

że w życiu na każdego przypada jakiś limit łez.

 

Pocieszam i obiecuję, że wyprostuję świat,

ten okrąg, w który jesteśmy wpisani – ty i ja,

najlepiej jeszcze dziś,

jeśli tylko pojawi się biała fajka.

 

Nasza mama jest tak samo bezradna

i tak samo łatwo się poddaje jak w tamte dni,

gdy zajmowałam się tobą, żeby mogła dać

przepraszać się tacie.

 

Nie składa już mi życzeń na Dzień Dziecka,

nie nazywa córeczką, przysiada na ganku i patrzy

w Północ, pisze list, który wraca jak wszystko,

oprócz ciebie.

 

Mówię ci, minie kilka lat lub może nawet dni

i w końcu zacznie nazywać mnie jak należy

– mamo, i wtedy może być za późno,

byś wrócił.

 

 

*** (Jeżyny)

 

Nie potrzebuję twoich uszu, żeby do ciebie mówić.

Pani Danka z ostatniego piętra przyłapała mnie na tym pierwsza, i od razu

powiedziała naszej mamie, że nic dobrego z mówienia do siebie nie wyniknie.

Pamiętam takie rzeczy jak imiona naszych sąsiadów sprzed czterdziestu lat,

i co jedliśmy w poszczególny dzień tygodnia, tylko tych niemieckich słówek

nie potrafię spamiętać.

 

Pamiętasz taką historię – pojechaliśmy razem do dziadków,

i naszej mamy nie było tak bardzo, bardzo długo, że przestałeś o nią pytać,

i każdego, dosłownie każdego dnia, chodziliśmy do lasu, najpierw na poziomki,

potem na jagody, grzyby, maliny, aż w końcu nadszedł już czas, żeby nazbierać jeżyn,

i mieliśmy takie poranione dłonie jak Jezus?

 

I wtedy w lesie zobaczyliśmy naszą mamę. Biegła do nas, machała na powitanie.

Była taka lekka, radosna, jakby zawsze o nas pamiętała. Chciałam zacząć biec

w jej stronę, wykrzyczeć tęsknotę: mamo, mamo, ale tak mocno

mnie przytrzymałeś, wczepiłeś się we mnie, jakby ktoś w międzyczasie

zamienił twoje miękkie czteroletnie ciałko w kolczasty pęd jeżyny.

 

 

 

Krystian Janik

 

Louvain

 

Barbarzyńcy w mundurach,

potomkowie alchemików, mistyków i poetów,

zgwałcili Małgorzatę i roztrzaskali czaszkę Fausta.

 

Przeszli przez ogień.

W dymie płonących ksiąg utrwalił się kres cywilizacji.

                       

                       

                       

Abraxas

 

Wprowadzili się do mego namiotu.

Zabronili grać na lirze i biegać tam,

gdzie kwitną muskane zalotami Słońca akacje.

 

Chcieli, abym zastygł w glinie,

lecz bez iskry Bożej.

 

Nauczyli mnie zakrywać skórę futrami zwierząt,

zdrapywać z twarzy czarną szczecinę,

czytać i kreślić znaki, a także pomnażać i pragnąć.

 

Gdy nastał nowy wiek zamienili glinę w żelazo.

Żelazo w złoto. Złoto zaś zamienili w kosmos.

 

 

 

 

 

Karnawał

 

Mróz, mgła, szron na witrażach i posadzkach.

Przed nami droga na zimową maskaradę.

 

Mówiłaś, że budzą się muchy i sieją iskry.

Na ścianach marzły bajeczne manichory.

 

 

 

Góra Athos

           

Wchodzą po kamiennych stopniach,

zaglądają do wydrążonych grot, monasterów.

Przynoszą swoje promieniste krzyże

– podobno w ich złocie widzą Chrystusa.

                       

Razi mnie splendor ich jarmarcznych szat

– biel sukni, bursztyn orła, szyicki nóż.

Mówią, radujcie się, albowiem broczy wróg,

padajcie na kolana przed lakierem ikon.

                       

Pogrążony w półśnie, na szczycie Athosu,

pozostaję bierny pośród moich braci.

                       

                       

 

Porządek

                       

Cienie, katarskie katarakty.

Zgasło wiem i nie wiem,

wylało się przemienione.

                       

Byliśmy, szliśmy, ulegliśmy –

obdarowujemy się miłosierdziem

zlizując ślepotę z naszej lepry.

                       

Czekamy na błogosławieństwo zasiewu,

wszyci w liturgię godzin.

 

 

 

Popielec

 

Gwiaździste przebiśniegi

– dla was ogień, wapno, gips.

 

Naprężyli druty i powiedzieli,

że gasiliśmy niedopałki

w popiele waszych kości.

WIERSZE WYBRANE W GRUDNIU

Justyna Sieniuć, Jakub Koźbiał

 

 

Justyna Sieniuć

 

Popielniczka

Państwo z obywateli skręca szlugi

Podpala zapałkami struganymi z wypłat

Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz

Dom Polska cmentarz popielniczka

 

Wszelkie nadzieje uleciały z dymem

Mieszkamy w paczce bez banderoli

Już posypano nam głowy popiołem

Na stosie prawa palą się sumienia

 

Mejkap

 

Był szminką na ustach i tuszem na rzęsach.                                                                                                                  Został na noc do rozmazania. Zgubiła twarz                                                                                                                  na pościeli – jest jak Całun Turyński i Chusta                                                                                                        świętej Weroniki. Kochał ją i bił, tak mocno,                                                                                                                                   jak biło mu serce na jej widok.

Jak wyrzucą oknem, wchodź kominem                                                                                                                              lub po znajomości – mówił sąsiad.                                                                                                                                     Mogła z nim pływać w filiżance kawy,                                                                                                                                ale zaczęła tonąć i topić się jak cukier.

Chodzi z okresem od urodzenia.                                                                                                                                          Co cztery lata robi ten sam mejkap.

 

Warszawa

Zamykam oczy. W światłach flesza widzę plamkę.                                                                                      Przypomina Madagaskar. Mam piasek w butach o świcie.

Kłoda nad brzegiem Wisły udaje potwora z Loch Ness.

Nie boję się – zabijam go i idę dalej.

 

Obcokrajowcy w Warszawie robią selfie. Mówią kurwa,

zamiast cheese. Mężczyzna w średnim wieku wykonuje znak krzyża

na widok Biedronki. Chodzi do tej świątyni co środę.

 

Toleruje wszystko oprócz laktozy – dlatego nie pije kawy.

Kawa bez mleka jest jak dziewica: czysta, lecz gorzka w posmaku.

 

Umowa kredytowa jest mniej stresująca od stania bez celu pod logo Biedronki.

Wchodzi do marketu w poszukiwaniu mleka bez laktozy.

Już wie, że czekał tylko na siebie. 

 

Tu jest pies

                                        

If dogs could talk, it would take a lot of the fun out of owning one.                                                                                                                                                    Andy Rooney

 

Znowu jestem tresowana na sukę. Jak jem,

to mam nie szczekać. Tyle, że nie jem. Nie jem,

bo szczekam, a jak pies szczeka, to nie je. Mówią,

że jak stulę pysk i dam mordę w kubeł, to wezmą mnie

ze sobą na spacer bez kagańca. Tyle, że oni nie mają

kagańca, a ja nie mam kubła, do którego mogłabym dać

mordę, czy tam pysk, co go nie umiem stulić.

 

Każą aportować na komendę. Mam wierzyć,

że to w porządku. Tyle, że nie wierzę. Nie wierzę,

bo karmią mnie kłamstwem, a jak pies szczeka,

to kłamstwa nie jada. Mówią, że jak podam łapę,

to dadzą mi szacunek. Tyle, że oni nie mają szacunku,

a łapy nie podam, bo wolę sobie wykopać grób

niż ją podać. Zróbcie mi epitafium:
„Tu jest pies pogrzebany”. 

 

 

Szła, szła i dorosła

 

Chciał, żebym z Londynu przywiozła mu deszcz,                                                                                                            a ja wracam ze śliną w pomiętych spodniach.                                                                                                  Taka jest we mnie angielska pogoda, jaki ma się latem                                                                                                                                                                                katar od słońca.

Usta się skończyły, a śmierć jest kobietą, więc jej                                                                                                             też każą rodzić na gwałtu rety. Rety! Tylko ona ma                                                                                                           chustkę do nosa, pojemny brzuch i wzorową liczbę dzieci.

 

Teatr              

 

Od premiery zajmujemy się aktorstwem. Słońce z księżycem,                                                            jak reflektory oświetlają sceny, na których gramy.                                                                            W repertuarze komedie, tragedie, dramaty (właściwe) – na każdą sztukę                                             bilety bezpłatne; oprawa muzyczna dobrana do aktów (seksualnych,                                           scenicznych i sensualnych).

Rozpisano scenariusz na miliardy ról – odgrywający wierzą w twórcę:                                                                    inni w kostiumach prestiżowych marek odprawiają Dionizje ku czci domów mody.                                       W tym dramacie nie znajdziesz dublerów, bisów i ponownych prób – tylko owacje                                        na stojąco po zasłonięciu kurtyny; chryzantemy złożone na deskach                                                                    (za dobre aktorstwo).

Nie gwiżdż na scenie – wygwiżdżą cię.

 

Komórka

 

Weź mnie. W swoją ciepłą dłoń. Delikatnym ruchem                                                                                                           kciuka przejedź po ekranie. Tylko ty znasz hasło i wiesz,                                                                                                         jak odblokować przejście do wnętrza ciała. Mogłeś mieć                                                                                                    każdą, ale to właśnie ja jestem teraz przy tobie. Daję ci                                                                                                      bezterminową gwarancję, że lepszego modelu nie znajdziesz.

Napalam się i zapalam w podzięce za dotyk. Cała drżę,                                                                                                           kiedy wkładasz swoją ładowarkę do mojego gniazdka.                                                                                                  Wbrew pozorom uwielbiam, gdy się złościsz. Wtedy mnie                                                                                           włączasz i wyłączasz, a ja cały czas wibruję.

Na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci – zewnętrznej                                                                                        i wewnętrznej. Kto by pomyślał, że taki romans rozwinie się                                                                                                    w dziale RTV i AGD w Tesco.

 

Bar

 

Kobieta z lisem na głowie zamawia danie wegetariańskie.                                                                              Naleśniki ze szpinakiem w sosie beszamelowym - cenniejsze                                                                                          od lisa i wszystkich lisów razem wziętych w garść.                                                                                            Wychodzę, żeby nie wrócić.                                                                                                                                                                     

Jakiś mężczyzna pyta, czy może mnie przeprosić.                                                                                                       Odpowiadam, że tak, cho

 nie wiem za co. Odchodzi bez słowa,                                                                                     które wcześniej mi dał Kubuś Puchatek, a raczej student w jego skórze,                                                                                      co dorabia na żółto, wśród biało-czerwonej żółci. Mogę zabrać sekundę?                                                                     Właśnie ją zabrałeś, więc odchodzę, żeby nie wrócić.

Znowu przechodzę obok mlecznego. Postawię łazanki pani z lisem na głowie,                                                          na głowie stanę lub nie, bo jakiś mężczyzna mi ukradł trzy złote.

Nie mam wyjścia. Wchodzę wyjściami ewakuacyjnymi, żeby pamiętać,                                                                                                     jak wrócić. Ściągam z głowy lisa, który nie jest lisem. Lis to dzianina                                                          ze sztucznych włókien.

 

Królowa

 

Ty masz maturę, ja idę na pogrzeb                                                                                           maturzystki. Na jedno wychodzi,                                                                                                               bo chodzi o matematykę – minus                                                                                                             jedno życie poza nawiasem.

Mnożymy się, redukując wyrazy                                                                                             podobne do nas samych (zdarzenie                                                                                          elementarne, lecz pewne). Pod koniec                                                                                  działań stajemy się niewymiernością.                                                                                    Udowodnij, że to sprzeczność.

Samotność jest dominantą.                                                                                                                   Będzie ciągnąć się do potęgi entej.

 

BBQ

 

Po imprezie biznesowej został zapach kiełbasy.                                                                                                        Ona dzisiaj zdradzi męża przez cztery darmowe                                                                                                           piwa z wodą. On dzisiaj zdradzi żonę.

Ona wędzi usta w dymie papierosa wieczorową porą.                                                                                                        Pory i wory pod oczami przyciągają chłopców z płonącym                                                                               pierścieniem na zręcznym palcu. Podrapie się po kostce,                                                                                             a przy okazji rzuci kość bez oczek psu w oko. Kot się zaśmieje,                                                                                        lecz nazajutrz dadzą mu do miski mleko w proszku.

On stawia włosy na żel, choć wyglądają jakby były na lukier                                                                                                 z pączka, którego zjadł przed kiełbasą na botoks party.                                                                                                 Po pięćdziesiątce znowu jest dzieckiem. Smutne dzieciństwo                                                                               dla średniego wieku, gdy siwe włosy przypominają o zgniecionych ciastach                                                               przez babcię Helę i jej skłonnościach do dokarmiania dokarmionych.                                                                    

Sami siebie przez siebie grillują: do czerwoności, czarności i spalenia.                           Ugryź to z niejadalnej strony. Najlepszy jest smak, którego boją się poczuć.

 

 

 

Jakub Koźbiał

 

 

triada poznawcza

podobno dusza waży dwadzieścia jeden gramów
najlepiej wiedzą o tym terapeuci
sekretarka podaje kawę w gorącym kubku

pyta czym się zajmuję
mówię - wyjściem z sytuacji
wzrokiem opiera się o mnie

uchylone okno przemyciło prześwity
przeczuwam
o pacjentach wie tyle co ja

w poczekalni przeklinam guziki w dżinsach
piszę na kolanie epitafium

niełatwo wyleczyć się z ludzi
wypieram strome myśli

na kozetce trudno zachować pion

dzielimy się na dziedziczne przypadki

 

 

 Duszności

Drogi wymarły. Drabina się chwieje, znów jest ślisko,
w kałuży poszukujesz siebie. Myślisz, że niektóre rzeczy dzieją się same.
Powiązanie szybko rozwiązuje życie.Wyglądasz obco, zdrapujesz

tatuaże.

Mówisz, że wdychasz pustkę.Unoszą się opary.
Smugi rysują pętle na szyi - niebo zachodzi.

W rzece puszki odpływają w wirze, jak ty.
Później wypływasz na drugą stronę w sam piach,

którego niedługo już nie wyplujesz.

 

 

 

 

 

czary mary

 

jestem okładką wyrwaną z gazet
trafiłem na blog o szkolnych bohaterach

zabierz mnie w podróż chcę być twoim last minute
zrzuć koronkę

przepłynę przez ciebie jak przez niespokojny ocean
nie wpadniemy jak śliwka w kompot

może w środku jest coś więcej niż miąższ
nie skończę jak wojaczek

bądź mi naszyjnikiem z kości słoniowej
górskim kryształem

na starość będziemy się bujać w hamaku z ikei
pić zieloną herbatę
dostaniesz prognozę emerytury

i będziemy płakać ze śmiechu

gdy złość zacznie piękności szkodzić
żaden chirurg nie będzie wstrzykiwał nam botoksu
zestarzejemy się jak wino

wyłączymy odbiornik tv


  Przesypanie

 

Babka nie pamiętała wnuczki,

kiedy Łucja jej opatrywała zsiniałe nogi

i blizny, nawet te, które ją dusiły.

Teraz może wycinać krzyże.

Alzheimer odszedł na wieki wieków.

 

Wiem, że była dla ciebie jak matka.

Zmarli są bliżej niż myślimy.

To jej ostatnie słowa.

 

 

 kołowrotek

prowadzę wojnę, płoną wiatraki. choć nie ma to sensu.
topnieję jak zegar, na niebie nie widać spadających gwiazd.        

smugi dymu z porozrzucanych petów układają się w krzyż.

nie zaznaję stałości.wskazówki nie dają                          
odpowiedzi na pytania. znów się ukłułem.



 oślepienie


pamiętam surowy klimat
kłótnie z byle powodu
chłód wdzierał się pod kołdrę
teraz nie trzeba przesuwać ścian            
 

całość wraca w czarno-białych zdjęciach
jak zdmuchnięty kurz
i bibeloty bez znaków po powodzi

mówią że seks na zgodę działa lepiej niż terapia

 

okno podaje obraz pędzących ludzi
walą komornicy w domofony sąsiedzi skaczą z balkonów
do kontenerów na śmieci
jakby to było ostateczne wyjście  

 

w przypływie rzeka nas nie dosięga
na chorych ciałach zagnieździły się pijawki
i żyją w symbiozie
eviva l'arte

 

 

 

 

 

umywanie rąk

  ulice zachodzą ciałami w oparach rozmazują niebo
  babka nie rozpala pieca boi się własnego cienia

  nie potrafi zapomnieć tego co w niej płonie
  gdy rozwiesza pranie drżą jej ręce wspomina
  niektórzy przekonali się na własnej skórze

  człowiek mieści się w mydelniczce

 

 

 

niesmak

Emilia nie jada pieczywa,
odbicie jest jej chlebem powszednim.
Przed snem odmawia litanie,            
żeby jutro nie padało.
Chce pobiegać w parku .

Powoli traci smak,
na wadze nie spłynęła z niej ulga.
Zawsze chciała wyglądać jak Amy Winehouse.           

  Wymienia czynności: zumba, joga.
  nagle skreśla z listy seks,    
  mówi, że nie ma już siły.          

 

Kiedy jest pewna, że nikt nie patrzy.
Ukrywa posiłki w szufladach.          
Zdejmuje z siebie sweter,
przy opuszczonych roletach
ledwo tańczy z cieniem w lustrze. 

Matka przygotowała już dla niej trumnę.

 

 

Matrioszka

 

 Ewa pojawia się zaplątana w urwanej historii. Nic z niej nie pamięta.

 Miłośniczka panta rhei.W trzecim wcieleniu macza pióro       

 - staje się wredną suką.                          

 

 Skrywa prawdziwe oblicze w upiornych obrazach.

 Gdy nikt nie patrzy, wchodzi do męskiej toalety.

 Terapeuta twierdzi, że to jej kolejne alter ego.                

 

 Szybko wyplątuje się z kłopotów. Na wahania                                              

 nastroju znajdzie wytłumaczenie. Od nowa zacznie krzyżować plany.     

 Układna pani domu wśród foremek znajduje opaloną lufkę.      

 

 

 

domy towarowe

w południe nastolatki zaczynają pracę w galerii
wystawiają biust i odprawiają czarną magię
w odbiciu witryny sklepowej szminką pociągają usta

poprawiają włosy                                  

w banknot zwijają swoje lęki
na pierwszy rzut oka sypie się kokaina
nie zgadłbyś kto zostawia im znaki na ciele

gasną jedna po drugiej jak uliczne latarnie
a czas skacze w przód to w tył
nie zaznały ciepła roznosi się smród

 nie wszystkie trafiają tam gdzie spłonęła Gomora

 

  

 korporacyjne uzdrowienie
 
proces skończony, płoną akta.
joanno, powoli zszywaj rany,
widząc jej podobiznę, nawet ja wbijam igły w kukłę.
w pracy lubiła rywalizację.
zazdrość była silniejsza niż duma.
 
kiedy nasze zdjęcia pojawiły się w vogue,
nie umiała się z tym pogodzić.
pani dyrektor coraz częściej płakała przez męża.
później pocieszała się
doprowadzając innych do łez.
na szczęście terier w torebce
był lekarstwem na gorsze dni.

 

pies jej mordę lizał.

 

 

  

WIERSZE WYBRANE W LISTOPADZIE 2016

Marcin Niewirowicz, Zuzanna Sala

 

Marcin Niewirowicz

samo

 

Więc jeśli idzie o codzienność to mam wrażenie, że jest w sobie podobna. Ciągłe mycie, jedzenie i spanie. Na baczność w pracy stawanie – bo trzeba pracować. Zmęczenie i znów spanie. Potrzeba też wciągnąć na siebie codzienne ubranie, nogi w nogawki spodni i ręce. Zaraz, zaraz, w co włożyć mam ręce?

 

0

 

Znowu tracę głowę. Znowu na głowy utratę – tracę włosy, nic sobie z tego nie robiąc. Są jednak tacy, którzy nieświadomi są i bardziej ode mnie przejmują się tym brakiem włosów, nie wiedząc nic o głowy utracie.

 

Tak więc drastyczna jest zmiana. Z włosami najprościej.

 

3

 

Na raz, na dwa, na trzy. Do trzech kolejno odlicz. Dolicz, a potem wyjdź lub wyproś i pomyśl. Czy tylko na raz i czy było ci to potrzebne do czegokolwiek, kogokolwiek? Jakkolwiek stało się i było miło. Po co żałować. Mieć wyrzuty, sumienia. Co najwyżej do krwi uderzenia. Ślad na szyi od nieugryzienia. Blednie. Błędnie.

 

powtórz

 

Mówię coraz mniej wyraźnie. Najpierw z gardła wydobywa się skrzek lub beczenie – jakbym się jąkał. Potem następuje wyrzut mniej lub bardziej artykułowanego bełkotu. Słowotok, ślinotok, splątanie języka, o język za dużo. Lub właśnie nie, właśnie suchość, która muszę przełknąć w ustach. Głos nosowy od zatkanego nosa, głos gardłowy od zapalenia. Uszy też mam zatkane.

 

Zuzanna Sala

 

I have a dream

 

hel nie jest wcale ciepły

gdy unosi cię wewnątrz balonu

drżysz z zimna

chociaż oglądasz świat przez różowe fragmenty gumy

 

miałem sen

chcesz wydukać przy porannej kawie

ale nie możesz go sobie przypomnieć

wydawałoby się

że w pamięci rzeźbisz zamiast drążyć

i nie miałeś ale masz

sen

w którym jesteś żydówką

zgwałconym homoseksualistą

gołębiem na krakowskim rynku

i wszystkim tym czego sam nienawidzisz

 

naturalność to podstawa

balony nie powinny być wykonane z lateksu

tylko z czarnej skóry szerokonosych mężczyzn

mogliby w końcu z lekkością

odlecieć do nieba

 

 

Freud

 

nie znasz jeszcze dobrze plasteliny mojego ciała

gdybym tylko chciała gasiłabym atawistyczne

pragnienia razem z ogniem

ale ja jestem pragnieniem

płonę w tym całym domowym ognisku

 

ono któregoś dnia

wyjdzie poza krąg z kamienia

i zajmie całą naszą bibliotekę

karty będą skwierczeć popieleć i znikać

ciepło będzie biło z ognia

wędrującego po naszym domu

nie upilnuję go

 

 

 

Auschwitz-Wieliczka

alabaster jest materiałem półtransparentnym światło miesza się z cieniem w proporcjach niezbyt mierzalnych dłuto posługuje się nami w nie mniejszym stopniu niż my posługujemy się dłutem dźwięk nie rozejdzie się falami stłumimy go w zarodku i tylko światło i słowo i światło zostaną i wejdą nam pod skórę

nie jestem pewna z czego zrobiono moje zęby widać przez nie to co na zewnątrz i to co w środku kiedy śpię ocierają się o siebie i zwierają mocno tylko światło przedziera się na wpół przyćmione do gardła

przyćmioność – karmimy się skrawkami gifów. Kto dobrze udaje konsumenta, jest konsumentem. Trzeba tylko uważać by nie popaść w bulimię.

zaciągamy rolety lub zapalamy lampy – przyćmioność. nie to co ostre światło wrysowane w obręb cienia

 

 

ODRA 10/2016 - Wiersze wybrane w październiku

Maciej Filipek, Michał Szulczewski

 

 

 

Maciej Filipek

 

 

WIEPRZ

 

Rzeka potrafi zabrać nieswoje. Jakieś ciało wypływa,

a wtedy wieś ścieka do rzeki łzami nieszczęśliwych matek.

 

Kundel zrywa się z łańcucha. Zwierzę przeczuło,

co się tutaj święci i pragnie ocalić swoje nędzne życie.

Ucieka więc w przedmieścia, jak do otwartych ramion.

 

 

 

 

BYŁO, ALE NIE MINĘŁO

 

Chcąc przeprowadzić rekonstrukcję miasta, 
należy zacząć od człowieka. Uboga kobieta

w przygranicznej wsi szyje dla niego skórę.

 

Ze skóry wyciągnie jasne włosy i oczy.

Na dnie twarzoczaszki już pływają źrenice.
Kości ramienne dopiero się mineralizują.

 

Trzeba zdobyć kamień, pod którym będzie mógł się położyć

cień wylizany ze skóry bezdomnego zwierzęcia.

Kamień zimny jak światło na końcu ulicy (idź w jego stronę).

Ten fragment powinien wystarczyć na początek.

 

 

 

 

KAWKA

 

W procesie miasta wszystko odbywa się w najlepszym porządku. 
Na skrzyżowaniach sygnalizacja zmienia światła 
z precyzją szwajcarskiego zegarka. Ani jednej pomyłki. 
Nie można sobie pozwolić na rozwój wypadków.

 

Sędziowie i adwokaci, każdy we własnej sprawie, 
wchodzą do sklepów. Mają miny surowe jak mięsne kawałki

w chłodniczych witrynach. Tutaj potwierdza się wyroki wydane na zwierzęta.

 

Ich cząstki będą warzyć w jednej z kamienic. 

Mieszka się w kilku sumieniach.

Jedno jest głową w dół i za chwilę opuści stan brzemienny.

 

 

 

 

Michał Szulczewski

 

choroba lokomotywacyjna

 

w razie niebezpieczeństwa silnie pociągnąć za rączkę

i wyciągnąć pozostałości dziecka z głowy

zrób tak żeby było głośno

żeby nas nie było słychać

 

kochanie ciebie będzie słychać nawet w przejściu

pomiędzy wagonami pomiędzy stu- i -kotem

nawet gdyby cały pociąg ubrał zatyczki na okna

będzie słychać jak śpisz w mojej głowie

 

wysiadamy - zapraszasz do siebie

uwierz - poszedłbym z tobą wszędzie

(może poza zakupami dłuższymi niż regioexpres Schmidt)

tylko że dzisiaj mam dziurę w skarpecie

(a wiem jak lubisz to robić w skarpetach)

 

ucinasz mnie jak drzemkę - kiedy chcesz

to podobno takie zdrowe

któregoś pięknego dworca obudzisz się

wyszepczesz mi do ucha

nieuzasadnione użycie będzie nagradzane

 

 

śladowe ilości stóp

 

najważniejsze?

najważniejsze jest poczucie własnej

przepony gdy humor dopisuje

do listy rachunków mandaty za zakłócanie nudy

 

z gwiazd?

z gwiazd moja droga to łączy się kropki

jak w dziecięcej kolorowance

(a przecież tworzą je dorośli)

 

nikt do tej pory nie odkrył

dlaczego okładki krzyżówek

prezentują się lepiej z wąsami

czarnymi zębami i ogólnym tuszem

 

nuda?

nuda nigdy nie ma zamalowanego oka

(tworzą ją dla siebie dorośli)

dobrze że zawsze masz otwartą gwiazdę

czekającą na ołówek huśtawkę i piwo

 

 

wiersz spóźniony

 

kiedy pytam czy jutro się spotkamy?

mam na myśli czy rano muszę się ogolić?

ostatnio nie wiem co jest gorsze

 

połączyłbym przyjemne z pożytecznym

gdybyś tylko potrafiła jedną ręką przyrosnąć

do twarzy a drugą przecierać lustro ze zdumienia

 

jest we mnie więcej ciebie niż myślisz

(podkradam krem do stóp

podjadam chipsy gdy udajesz że nie patrzysz)

 

lubię kiedy mnie naciągasz na pierdoły

na siebie na gumę na piwo i jeszcze na pilota

ostatni kanał zawsze będzie należał do ciebie

 

 

 

otwarcie. listy

 

zawsze w trzeciej dziesiątce dziennika

zaraz przed sportem i pogodą

ustawiają mnie po lub za nazwisko

 

z innych śmiesznych rzeczy

nigdy nie zrozumiem dlaczego kobiety

noszą torebki na zgiętej ręce

 

nie mam klasy żeby być wysoko

na liście sprawdź dostępność

użytkownik niedostępny od roku

 

z innych śmiesznych rzeczy

nigdy nie zrozumiem dlaczego kobiety

malują paznokcie tak by źle smakowały

 

trzeba się w końcu doręczyć

otworzyć na skrzynkę i gości w studiu

na końcu dziennika nie będę miał uwag

 

 

szkoda zachodu

 

postaw na mnie krzyżyk

pod nim kiedyś pojawi się skarb

(chociaż niewiele wspólnego masz z piratami:

papugę i skłonność do alkoholu)

 

postaw przy mnie hasztag

tak oznacza się potrzebę

odnalezienia właściwego adresata

o którym nadawca jeszcze nie ma pojęcia

 

postaw mi piwo

tym uniwersalnym językiem wszechświata

przełykam i oblizuję pianę

po tym jak nikt mnie nie udostępnia

nikt nie śledzi

 

(i słusznie - błądzi się samemu)

 

 

Odra 9/ 2016 - wiersze wybrane we wrześniu

Małgorzata Wątor

 

 

/ Roznosiłam ulotki reklamowe /

 

Raz

Ugryzł mnie mały czau-czau

Wziął kawałek materiału i

Rzucił mnie sms’em.

 

Innym razem

Obok żeliwnego krzyża z Jezusem,

Postanowiłam nasikać do przerębla w rzece.

Modląc się aby nie obsikać sobie spodni

( co za wstyd )

 

/ Cellarium /

 

Siedziałyśmy w piwnicy i waliłyśmy wino z wiadra.

Jedno za drugim.

Stałam się policzalną ilością wody

Na rozbitym szkle.

Sex na ziemniakach ucieszył tylko ją.

Ja przejęłam się bardziej pourywanymi

Pixelami ze smartphone’a

Kawałkami puzzli, których nikt nie mógł ułożyć

W obraz.  Po prostu

Wypadł mi z kieszeni.

Wino się skończyło.

Było już późno.

Godzina była późna, przybyła ze wschodu.

Wstałam, wzięłam portfel, telefon i klucze

Powtórzyłyśmy czynność.

Umarłam w Tobie na pożegnanie.

Bez tytułu.

 

Mija mi 28 dzień życia

w plastikowym świecie. W jednorazowej reklamówce wyobraźni.

 

Żyję ponad miarę i odmierzam sobie małe garstki

Na chleb, szynkę, masło.

 

Jestem przy tym gdzieś w rozkładach jazdy i w ciągle

Rozkładających się godzinach.

 

Tkwię na przystanku

lub w ludziach odłożonych na potem

 

Brawo Ty!

Brawo ja!

Schodzę na psy

Albo

Na same suki.

 

 

/ Życie na hali targowej /

 

Miga mi w głowie wspomnienie, jak byłaś

Ze mną na hali targowej, jak patrzyłaś na

Czaszki roślin zamknięte w kolorowych

Skrzyniach. W tedy powycierane szkielety

warzyw, w blaszanym cmentarzysku pokrytym

szkłem, maskowały smród.

 

 

 

 

/ Parabola życia /

 

Mogłam bardzo długo cofać się w przeszłość.

Wędrować przez pięćdziesiąt godzin

Rozładowania się temperatury słońca.

 

Śniłam, o tej podróży

Śniłam, na styku lądu i morza

Wcześniej

Układałam ciało równolegle do linii brzegowej.

 

Na otwartej przestrzeni

Mogłam pokonywać maksymalnie

Kilkanaście kilometrów w głąb.

Zatrzymując wiatr.

 

 

 

Epigrafika

 

Nieistniejące cywilizacje przetrwały
Jak zapiski na korze brzozowej.

Inskrypcje powleczone woskiem

Przetrwały do naszych czasów.

Pod warunkiem, że mądrość

Utrwalimy inaczej niż w pamięci.

Na niekonwencjonalnych nośnikach danych.

Odra 7-8/ 2016 - wiersze wybrane na wakacje

Anna Wiśniewska-Grabarczyk

RAPORT Z DIACHRONII

Introdukcja I

Lipiec tamtego roku dał się we znaki przede wszystkim babci i licealnej poniemieckiej cegle. Lato dopiero się zaczynało, ale niemiłosierny żar zmienił kolejność wydarzeń i przed właściwym początkiem dało się zauważyć przedsmak rychłego końca wielu rzeczy.

Babcia

Moja babcia umarła na schodach. A przecież zawsze te schody lubiłam. Spotykałam się na nich z moją kuzynką, która dawno już z tych schodów wyrosła, a ja jeszcze i wciąż o tych schodach i schodach.

Moja babcia umarła na schodach. Czy to one były celem nocnej eskapady czy jedynie środkiem? Niezależnie od tego, czy uda się do tego kiedykolwiek dojść, schodzącej wieczorem dwudziestego piątego lipca, coś zadało śmiertelny cios. Moim zdaniem nie mogło to być serce — choć było w złym stanie.

Moja babcia umarła na chodach. I jak na złość, tego właśnie lata, „truskawki się nam udały, że hej”.

Ojciec

Moja babcia odbierała mnie ze szkoły w co drugą środę. Ojciec regularnie o tym zapominał i oboje w okolicach godziny trzynastej pędzili po ukochaną wnuczkę i córkę. Jedyny raz, kiedy ojciec się nie zjawił, to dzień, w którym umarł.

Żar lał się na poniemiecką cegłę bez żadnej wyrozumiałości. Topografia też nie sprzyjała konaniu przy kutlofie, który stał w bezpiecznej odległości od najważniejszych punktów w mieście, tak, by nie zakłócać dobrego samopoczucia mieszkańców.

Jedyne liceum ogólnokształcące w Trzciance, w którym przebywałam w trakcie wiadomego konania, było oddalone od ubojenki o kilkadziesiąt poniemieckich domków. Budynek stał na niewielkim wzniesieniu, co powodowało, że jako pierwszy stawał w płomieniach, poddając się terrorowi patrzącego na Trzciankę słońca.

 

***

Jestem święcie przekonana, że ojciec natknął się na krowobicie i dlatego zmarł. Mimo znalezienia go w okolicach kutlofa, z roztrzaskaną głową i dużym frasunkiem na buzi, nikt nie podzielał mojego przypuszczenia. Zdecydowano, że to serce zadało ojcu śmiertelny cios.

W międzyczasie

Krzew siedział na kolanach babci i gryzł krwisty kawał kotleta wyrosły na jej fartuchu. Artysta-plastyk, pomysłodawca fartuchowych ozdób, byłby dumny ze swego dzieła widząc, jak pies wierzy w prawdziwość fartuchowego mięsa.

Gdyby się rozłożyło babcię na plecach, z rękoma wyciągniętymi na boki, na jej kolistym brzuchu widniałaby drewniana deska ze sztuką mięsa. Artysta-plastyk był sprytny, znał nieoczywistość nowej sztuki, bo nie włożył noża pędzącego przez schab w konkretną dłoń. Nóż przecinał schab w połowie siłą swojej nożowości — był nożem i nie mógł inaczej, żadna ręka nie była potrzebna do prowadzenia noża (gdy się mówi, że za każdym nożem stoi jakaś ręka, mówi się bzdury).

Introdukcja II

Do Bergen-Belsen idzie się z Trzcianki kilkadziesiąt dni — spokojnym marszem. Groby zaczynają się już kilka godzin przed granicą miasta, bo wielu gości zostało w Bergen-Belsen na dłużej. Nie wiadomo, czy martwi wliczają się w statystyki; faktem jest, że po wojnie mała niemiecka wioska wzrosła w siłę i stała się tętniącym centrum świata.

„Duma peryferii” — naśmiewano się z Bergen-Belsen, ale do czasu. Obozowa infrastruktura i moja babcia zmienili bieg życia cichej osady.

***

Moja babcia umarła dwa razy.

Pierwszy raz w samym sercu Bergen-Belsen, w najstarszej dzielnicy. Dawano tam pyszne pączki kręcone kijem w gorącym smalcu. Zimą palce u nóg wykręcał mróz, a dłonie parzył rozgrzany smalec. Nagrodą za te niedogodności był pączek i kilka godzin w ogrzewanym baraku komendanta.

Drugi raz moja babcia umarła w samym sercu Trzcianki, na schodach.

 

MINIATURY KULINARNE

 

PO PRZEBUDZENIU

1

obudziłam się z nosem w twoich plecach

— Pachniesz, jak wtedy.

— Yhm — odpowiedziałeś zgodnie z prawdą

 

2

spadłeś mi z kolan i nie mogę Cię znaleźć

przeszukałam zdjęcia z młodości, ale Cię nie ma

zaparzyłam kawę, ale nie przyszedłeś

nie wiem, czy wdrapałeś się na krzesło

na wszelki wypadek usiądę na sofie

3

czekam już dobrą chwilę

powinieneś był wrócić trzy kwadranse temu

nie zostawia się żony bez uzgodnienia wszystkich planów

 

ŚNIADANIE

1

filiżanka, z której piłeś, stoi tu od tygodnia

smakuje dokładnie jak Ty

na talerzyku zostało Twoje odbicie, gdy mówiłeś ze mną o planach na weekend

posprzątałam naszą szafę

od dziś twoje rzeczy leżą na środkowej półce

na wypadek, gdybyś miał wrócić

przede mną

2

gdybyś zjadł ze mną śniadanie, wyglądałabym zupełnie inaczej

teraz dotykam mlecznych piersi, zmywając tylko po sobie

pośladki mam jeszcze mokre – lubiłeś moje poranne kąpiele

zakładam kozaki

„muszę lecieć, pa” – pocałowałabym cię, gdybyś wstawał wcześniej

 

3

wracam – przyklejam się do ciebie na moment

znowu zasnąłeś w T-shircie

tramwaj odjeżdża za sześć minut, więc stukam kozakiem w największy palec

cisza

nic, najmniejszego ruchu

wczoraj wyszedł Assassin’s Creed – „śpij, biegnę”

 

OBIAD

1

do obiadu zostały trzy dni

rozpiszę wszystkie obowiązki na lodówce, byśmy nie wchodzili sobie w drogę
„kup, proszę, jakąś rybę” – stoję na przystanku, przemoczona

zapomniałam parasola, bo musiałam odpisać na Twoje:

„sprawdzone rozwiązanie – śledź w śmietanie” – które zostawiłeś na lodówce

„nie dam rady – mam obrady” – dopisałam zgodnie z prawdą

zostawiając parasol na blacie

2

rozpycham się łokciem, bo posadzili nas osobno

- przecież mąż i żona powinni siedzieć koło siebie –

a wepchnięto mnie między ciotką a drzwiami

koło piątej będzie sernik, wart grzechu

poczekamy do bigosu – coś na ciepło przed nocnym dobrze nam zrobi

3

na trzynastą i tak byś nie zdążył

dlatego quiche zamówiłam tylko dla siebie

„in vinum veritas” – powiedział jakiś obleśny typ

nie lubię jadać sama

 

KOLACJA

1

bardzo dobrze, że kupiłeś dżem

to prawda, że lepiej komponuje się ze śniadaniem

ale czy jest coś naprawdę nieprzyzwoitego w dżemie z winem?

„po dziesięciu latach?” – spytałeś

2

włączyłam telewizor i czekam

nogi zwisają mi do samej podłogi

ubrałam tę starą koszulę, w której mi ładnie

„zimno?” – zapytałeś

„zimno” – odpowiedziałam zgodnie z prawdą

3

tak wyglądam, gdy patrzysz z dołu

„zawsze lubiłeś spać” – mówię, zdejmując stanik

„zawsze późno się kładłem” – odpowiadasz, wyciągając po mnie ręce

jestem objedzona, w brzuchu dziwnie gra mi sałatka

przytulam zimne piersi do twojego brzucha

ucho nasłuchuje bicia serca

„serce jak dzwon” – mówię pełna groszku i majonezu

podciągasz mnie na wysokość ust

czuję, że zbiera mi się na wymioty

„kocham cię” – mówię w drodze do łazienki

 

MINIATURY PODRÓŻNICZE

WYCIECZKA DO MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH

1.

„dwa normalne i jeden ulgowy” – kupiłeś on-line dwa tygodnie przed podróżą

i na dwie godziny przed moim powrotem

„jestem” – weszłam cichutko, bo wiedziałam, że coś się szykuje

na podłodze zajezdnia autobusowa zahacza o fotel

a trzy nowiutkie auta czekają na kierowców

zdjęłam kozaki, płaszcz i zaczęliśmy grę

„burczy mi w brzuchu” – robię wielki oczy i daję ci sygnał

prowokujesz kolizję, dzięki czemu szybko odpadam z wyścigu

„mama przegrała” – pada wyczekiwany werdykt

gdy jestem w połowie dystansu do kuchni

2.

pociąg odjeżdża za trzy godziny

wstałam pierwsza

witam prowadzącego audycję cichym ziewnięciem

dopinam szlafrok, bo świeże ciało jest bardziej podatne na chłód

jest bardzo ciemno, jak to w nocy

„kto wstaje o tej godzinie” – spojrzałam w zaspany pysk, który do mnie dołączył

„dobry piesek” – klepię rachityczne boki i zamykam zajezdnię autobusową w kartonie

„nieczynne do wieczora” – żartuję, zalewając dwie małe filiżanki i kubek mleka

„no, wstawajcie, już trzecia” – rymuję bezwiednie

3.

„A dlaczego żydzi mieszkają w muzeum” – zapytał nasz syn o czwartej nad ranem

„Żydzi nie mieszkają w muzeum, synku” – pogłaskałam białą główkę

chowając prowiant

4.

wychodzimy o piątej dwadzieścia

„dobra sunia” – mówię do psa, który nic nie rozumie z dzisiejszego ranka

jesteśmy wszyscy podekscytowani, bo pierwszy raz będziemy na Muranowie

„tego nie robi się kotu”

ale psu też nie powinno

***

piąty stycznia zaczął się naszym wyjazdem do Warszawy

przygotowałam kanapki

„z serem i pomidorem i dwie z pastą z tuńczyka” – wyliczam, kiedy ruszamy

[w stolicy: muzeum, falafel na Hożej i pudełko lego]

„i dwie z pastą z tuńczyka” – wyliczam, kiedy wracamy

ryba dociera do domu nietknięta – śmiejemy się, pełni tuńczyka, już po powrocie

WIERSZE WYBRANE W CZERWCU

Sylwester Seweryn Kołodziejczyk

 

 

***

 

(Szkoła Podstawowa im…

Gdzieś w środkowej Polsce, lekcja religii, kl. I b, 1994 r.)

 

Chryzantemy babci Poli (zmarła pół roku wcześniej)

W ogrodzie przed domem upalone żałobną kredką;

Trupiastobiałe słońce (tutaj nakreśliłem

Lekko krzywe koło - bez kolorów) pluło ogniem

W mury pustego PGR –u; polonezy i fiaty

O skrzydłach i kłach smoków straszyły ludzi idących w procesji

Za grubym czarnym aniołem, co bardziej przypominał

Proboszcza; różowy pegaz o urwanym skrzydle w lewym

Dolnym rogu (tylko tam było jeszcze wolne miejsce)

Krwawił samotnie zieloną świecową kredką;

Malowałem koniec świata

 

 

SZPITAL

 

Ortopedzi grali całą noc w moje kości

Chirurdzy na organach– wirtuozi transplantacji

Mam kolejne do albumu zdjęcie

Rentgenowskie serce schowało się za lewym płucem

Prawego nie ma na zdjęciu

Śledziona odwróciła się od trzustki

Przysunęła się do aorty

Więzadła zerwały z kolanami

Morfina eter alkohol

Narkoza czy patologia organizmu

Przechodnie wpatrują się w nasze okna

Jak w terrarium gdzie trzyma się ludzi i raki

Ostatniej nocy ktoś pomylił dziewczynkę

Z lalką – ma szwy

Młoda kobieta i respirator pokochali się

Stali się jednym ciałem

Nie budźcie ze snu nie wybudzajcie ukochanej

Póki nie zechce sama

Wieczorem pójdziemy do kaplicy

Niechaj dobry Bóg ześle nam szlachetne zdrowie

Zamiast tego usłyszymy o dźwiganiu krzyża

I rodzącej w bólach

Współczującym wzrokiem spojrzymy na siebie raz jeszcze

Ty rak szyjki macicy trzydziestka

Ja przepuklina trzydziestka dwójka

Pani Jadzi z odjętą piersią przypomniał się kolejny

Żart

 

 

TRZECH KRÓLI

 

Mróz.

W ptasich gardłach krzepnie śpiew,

Termosy wysychają jak kenijskie studnie. ciemnoskórzy

Magowie na wielbłądach wkraczają ze swą skarłowaciałą,

Kolorową armią. okupują rynki miast.

Mróz.

Rozgarniam węgiel na ruszcie. dorzucam

Drewna. z za płomiennej kotary mrugnęło do mnie

Dwa razy czarne oko Saurona. boję się.

Chcę do kościoła.

 

 

***

 

W noce takie jak ta

Na drugim jej brzegu

Po drugiej stronie zachodu oka

Przymierzam w sobie zatęchłe wejrzenia

Dawno umarłych zapomnianych

Niezapomnianych przyjaciół

I nim skosztujesz mnie ze snu

I zmówisz mnie od ust do uderzenia dzwonów

Nie dowiesz się

Że ma mnie

Nic

 

 

***

 

W noce takie jak ta

Na drugim jej brzegu

Po drugiej stronie zachodu oka

Przymierzam w sobie zatęchłe wejrzenia

Dawno umarłych zapomnianych

Niezapomnianych przyjaciół

Budzę się czerstwy rozpoznany roziskrzony

Gotuję wodę

Przyrządzam swoją ulubioną zupę

VIFON kurczak curry

 

 

 

 

ZABAWA Z PRZYIMKIEM.

PRACA DOMOWA

 

Julianowi Kornhauserowi na 69 urodziny

 

Robotnik chodzi do burdelu

Płaci dziwce eurami za seks analny

Robotnik chla wódę w knajpie

Pijany leje pod płotem

Wyzywa żonę od suk

Mama mówi że kiedyś

Zostawi tego skurwysyna

Ale on tak pięknie mówi o miłości

Gdy jest trzeźwy

 

 

ZAZDROŚĆ. INTERFERENCJA ZDAŃ -19 ˚

 

Lodowe lilie haftowane chabry ze szczypiącej stali odlane

Tak samo w grudniu wyglądają oczy archaniołów

Brodzą po szklanym jeziorze mrozu kalecząc żebrakom twarze

Niosą kambium pocieszą nagie jarzębiny i klony

Co spłonęły we wstydzie

Serca szczelnie zamkną w dwudziestu kilku słojach

Tak wierzyłem kiedyś

Pamiętasz

Uczyliśmy się chodzić by teraz uciekać

Od motyli chorych na białaczkę o skrzydłach z witraży

Uczyliśmy się ubierać by kiedyś z radością odkryć nagość

Ale to tylko lepsza lub gorsza metafora

I nie miej do mnie więcej żalu

 

 

Idzie pani wiosna; topimy marzannę

 

To pokój mój zimowy

I krzesło moje zimowe topniejące

A osocze jego jest słone

Przywieźli węgiel – za oknem jodła

Wrasta jak paznokieć w naskórek nieba

Wrzuć go zemną ostatni raz proszę

Mój cieniu potem uciekaj z domu

Do swojej dziewczyny jak o tym marzyłeś

Ojciec mój jesion stary nie będzie

Cię szukał

To ciało moje zimowe

A to aorta moja wystudzona zimowa

W którą wieczorem naprószyło śniegu

Jeszcze dzień dwa będzie cieplej jutro

Trup mój biały ostatni

Raz nad ranem wstanie do kibla

A w radiu powiedzą: papież zgubił właśnie

Swoje pierwsze białe pióro chyba jest już

Wiosna

 

 

***

 

Sierpień

Skrzyżowanie ulic Analnej i Tańca z gwiazdami albo Obrońców krzyża

I Sashy Grey American Pie Doda zrób mi loda 3 Maja TV Trwam

Nieważne

Ósma rano

Godzina agonii marzeń chłopcy kończą właśnie

Obmacywać uda sąsiadek w domach

Pachnie kawą i wczorajszymi kłamstwami starzy ludzie się nie budzą

– całą noc kochali się ze śmiercią

Mieszkam w Polsce wieczorem

Będzie super show performance i zabawa dla młodych

Wystąpi Madonna ulicami gdzieś w oddali

Przejdą dumni starzy schorowani poranieni

Przystanek

Ciepły wiatr gnał ulicą puszkę Warki Strong władał jej kształtem

Jak młody student minionej nocy ciałem dziewczyny

O pordzewiałych włosach głuchym dotyku

Chodnikiem szła z dzieckiem matka

Miała czarne zęby fioletową rozcieńczoną krew

Fioletowe myśli dziecko płakało

Zdziczały czas zerwał się z łańcucha obwąchiwał niemowlęta

W spacerowych wózkach sikał na stare kamienice

Kobieta o białych włosach

Miała szare oczy dziedziczone genetycznie szare jak gruzy i popioły

Jak mury tego miasta umęczonego które ją spłodziło

I na świat wydało

Miasto – matka kanibalka utuli ukocha

Pożera

ODRA 5/2016- WIERSZE WYBRANE W MAJU

Mariusz Ropczyński, Mariusz Opyd

 

Mariusz Ropczyński

 

FRANK

 

2 kwietnia 1925 roku dwudziestoletni Hans Frank

poślubia starszą o pięć lat stenotypistkę

oraz handlarkę futrami

Brigitte Marie Herbst

doczeka się z nią pięciorga dzieci

już po wojnie jego syn Niklas wyzna

że gdyby ojciec zdecydował się na homoseksualizm

co do którego w jego przypadku nie powinno być żadnych wątpliwości

byłby zapewne szczęśliwym człowiekiem i prawdopodobnie

nie popełniłby tylu haniebnych i odrażających zbrodni

 

PEWNOŚĆ

 

 

Deszcz ustał. Zbieram puste szklanki,

zeskrobuję drobinki cukru. Słucham,

jak płytko i spokojnie oddycha

dziecko. Nie przeczytało zadanej

na jutro książki. W ogóle za mało

w nim wrażliwości. Wyłączam telewizor,

ktoś znowu kłamie. W każdym bądź razie

spiker od dawna już nie budzi naszej

sympatii. Przegarniam kołdrę, wtulam się w

w plecy żony, zostawiam śmierci mniej miejsca.

Kiedy przyjdzie. Starzy ludzie. Tak, oni

mają tę pewność.

 

TERRARIA

 

Ubiera się na czarno. Czarna koszula, buty, żakiet.

Czarno jest z oczu patrzy czarna zawiść.

Śnieg pada, marzną koty, zapominamy

o wyniesieniu resztek dla ptaków. Koszule

w korytarzu schną już drugi tydzień,

kornik się wgryza w poczerniały wieszak,

telefon milczy, guzdra się śmierć, plany

z map znikają niepostrzeżenie.

 

Czarno jej z oczu patrzy czarna zawiść.

 

ODDECH

 

Deszcz w styczniu. Ludzie z kolan

strzepujący mokre błoto. Zerwana

roleta, szarpnięta przez dziecko.

Krańcowe soboty, niedziele, piątki.

Poukładam to sobie, ale później.

Końcem noża próbuję podważyć

wieczko skarbonki; nie chce,

nie wychodzi. Słyszę swój porwany

oddech. Ktoś wciąż zawzięcie

czerpie radość z naszych

przekleństw, niecierpliwości.

 

BIURA

 

mosty z krzeseł

wszyscy pracujemy tutaj

na drugą zmianę

 

okoliczności na kolejny

dzień i tydzień cały

zły i szorstki

 

perypetie światła

i mur miedzią nasiąkły

 

 

 

RENAMENT

 

pierwszy pójdzie strach

na nim się zakotwiczyć

nie da

 

a dalej całe to

misternie tkane

łgarstwo

 

 

OBRAZEK

 

Świat zapada się. Wieje wiatr. Świerki

za oknem, niczym szyte na miarę,

tak wszystkie są równe.

Ojciec umiejętnie unika spojrzeń

dzieci, idąc spełnić samarytański obowiązek.

Koń zerwał się nagle, przeciął brzezinę,

skręcił w stronę rzeki, zbyt cienki lód

poddał się pod nawałnicą kopyt,

pęcina pękła jak pocisk.

Dwie godziny później zjedzono kolację,

odebrano telefon od córki, na studiach.

Powiedziała, że nie przyjedzie na

święta i że ciąża jest już

jedynie wspomnieniem.

 

 

NIEPAMIĘĆ

 

Gryzie się światem, którego miało być

więcej. Jest styczeń. Białe wygląda jak szare.

Wysoce przesadzone wież nadzieje.

Dzisiaj ojcu umarła matka, poszli z bratem

ją ubrać. Wcześniej ojcu oddali tę ostatnią 

drogę. Matka zasłużyła w dwójnasób.

Musiałem zostać w domu, jak dawniej,

za karę. Spróbować przypomnieć

sobie, cokolwiek.

 

 

DRESZCZE

 

Rano był kominiarz, naniósł nam

piachu. Sadzy ani śladu.

Na parapecie w kuchni martwa

mysz, zostawiona nie wiadomo,

po co, komu.

 

Brzuch mam w bandażach,

wydarzyło się to, czego się tak

panicznie bałaś. W kieszeni

małe srebro. W oczach

zimny front, idący

prosto z serca.

 

 

Mariusz Opyd

 

 

 

Gdzie okrzyk radości

Nie biorę udziału w konkursach radiowych
bo musiałbym krzyczeć z radości

Chętnie wygrałbym w konkursie
w którym z wygranej należy krzyczeć z rozpaczy

Nagrodą – moje prochy

Urnę musimy zachować dla kolejnego uczestnika
łap pan
posyłamy je z okna redakcji wraz z pocałunkami

Więc tańczę w deszczu i popiele
Twoje prochy są ze mnie dumne

 

 

 

 

 

Poranna toaleta

 

ten pan z wąsikiem

spogląda w stronę łazienki

i myśli sobie

że dobrze by tak było

gdyby szpara w drzwiach

była nieco mniejsza

wtedy nie musiałby oglądać

porannych komplikacji

tej pani z pieprzykiem na szyi

 

o! już się go pozbyła

i przekleiła nad górną wargę

poprawiła uszy

podniosła oczy

powkładała włosy na swoje miejsce

wyrównała kąciki ust

 

poranna toaleta może być bardzo zabawna

pomyślał pan z wąsikiem

gdyby nie to że ta pani z pieprzykiem

tak często zmienia wyraz siebie

 

 

Jak w niebie

 

Poszedłem do nieba.

 

– Jest tu kto? – zapytałem prowokacyjnie.

– Nie ma nikogo – odrzekł rząd ro-zbawionych dusz.

 

 

 

 

 

Pośpiech

 

pogrąża nas pośpiech

nie ma czasu na palenie mostów

nasza wola iskrzy się i dogasa

 

droga czasu

wije się wśród

tumanów lęku o sen

 

(przez ten pośpiech nawet nie pośpię!)

 

kołysanki milkną bo

marnują czas

 

pora na postój

podziwianie mostów

 

 

 

 

 

Boże

 

Tak bardzo Cię tu nie ma

A sam się przecież nie poprowadzę

 

Zejdź do mego serca i zalej je wiecznością

Nie chowaj się pod suknią matki

Ileż można palec ssać

 

Jesteś Ty w niebie

Czyś akurat zszedł do sklepu z zabawkami?

Lubisz te z krzywymi nóżkami

I w poszarpanych ubrankach

 

Też mam poszarpane ubranko

Ponadto dziurę w głowie

Wklęśnięcie w klatce piersiowej

Dwa zakurzone oczodoły

I inne przewlekłe nicości

 

Boże

 

Gdzieś jest i gdzie Cię nie ma?

Jeśli jesteś

Dopisz puentę

 

 

 

 

Zamysł Stwórcy

 

tak bardzo pragnąłem przekraczać światy

odkrywać niezmierzone połacie ubóstwa

dzikiej natury krzyżować plany

żerować na ludzkiej ułomności

i oscylować pomiędzy pionem a poziomem

 

chciałem zaokrąglić gasnące życia

do przyjemniejszych statystyk

ograniczać percepcję

do centrów handlowych i kolorowych pism

potęgować natężenia nie-lubienia

i nakierować je na pająki i wyschnięte dzieci

 

miałem na wspak zdefiniować

wiarę i dojrzałość

nędzę i teorię

tak by galimatias pojęć

oznaczyć wspólną domieszką nie-pojęcia

 

miałem w planach uwarunkować

zdolność rozumienia nie-błahych spraw

wprowadzić dziedziczność uczuć

sposoby kreowania słusznych racji

 

huk bębnów ciała wisielców

karabinowe łuski prawa i deklaracje

instynkty i prawdy Edypa i Elektrę

tłusty pokarm spokojne wnętrza cyklopów

a w końcu wielkie śmietniska i tony złota

pragnąłem na ziemię wysypać

 

ale skończyło się na Adamie i Ewie

oraz wężowej intrydze

 

 

ODRA 4/2016 - WIERSZE WYBRANE W KWIETNIU

Przemysław Suchanecki, Grzegorz Zyzik

 

 

Przemysław Suchanecki

 

Łatwy start

 

Pielęgniarze rozpadu grzeją się w kioskach.

Hałaśliwy pomór ślimaków na wilgotnych przedmieściach.

Niedopieczona czułość między przedstawicielami rodzaju.

Siedem suchych godzin, nie doszukam się ani jednego

kebaba na tym wysypisku nadziei.

 

Cierpliwości, mówią warany z Komodo

i żółwie z Galapagos, ty też nauczysz się tej sztuki.

Po każdym zdmuchnięciu świeczek szarzeje ci skóra.

Niechybnie coś mnie trafi, jakaś teoria

rytmu i rymu, słowotwórstwa i powodzi.

 

Dźgnięcie pod żebro rozednioną nocą.

Po raz kolejny przyjście polskich zamglonych pól.

Od tego widoku się nie uratuję.

 

Koncert łodzi podwodnej

Pełne zanurzenie.

Kilka kilometrów w głąb powietrza.

Próba mikrofonu w przestrzeni głosów.

Odczucie tej dziwnej obecności drugiej osoby,

gdy mijamy się w sklepie.

Jesteś. Być możesz.

Nie mów tego, to może być mężczyzna, może być kobieta.

Myślisz, że opiewam nów, to, ale nie.

To najzwyklejszy dzień.

Dzień, w którym ruszają parady aniołów i diabłów, czarnych i białych magów.

Najtwardszy beton czuć pod palcami jak lekkie włosy na brodzie.

Poproszę dużą Cisowiankę niegazowaną brzmi jak kojące zaklęcie.

Zamykam kolejny rozdział bardzo awangardowej prozy.

 

Katalog

Rozciągam postronki mięśni, między włókna

wchodzą ptaki ze swoim żebraniem.

Dostawcze samochody wyjeżdżają z ram,

doraźnie w nie wsadzone.

Myślę, czy można nie myśleć, jestem o niebycie.

Wyłowiono niedawno ogromnego suma

ze szkieletem żołnierza Wehrmachtu w trzewiach.

Dziewczyna o wielkich oczach, a wraz z nią

przypływy i odpływy kwestii.

Śmieci, śmieci, niektóre na moich półkach.

Przyjaźnie osiadają zimno na oknach,

w dzień widać jak się powoli roztapiają.

Mówią, że kawa pobudza, a mnie, ojej, jak na złość,

usypia, akurat w środku labiryntu!

Kolejny bieg po równoważniach stylów i postaw.

Wymazywanie klikanych komunikatów

rozrzedzających wiedzę.

Stawanie dusz na półmrocznych apelach.

Wyskakuję z uścisku zastania jak mydło.

Kręgosłup znów próbuje trzymać głowę,

a wiersz – kręgosłup.

 

Kartka z miejsca

Tu miasto pracuje jak drewno.

Kursy autobusów z dawna czekanych

rozdziela linia wzroku, pasy trawy.

Lasy stoją daleko, w tej onirycznej przestrzeni

Biedronka jest wieczna. BIEDRONKA JEST WIECZNA

krzyczą promocyjne bilboardy.

Śmietniki trzęsą się od rockowych szlagierów,

w niebie usłyszeć można tylko jedno uderzenie

grane tak samo od milionów lat.

 

***

Idą rodziny do osiedlowego kościoła,

chrabąszcze rozbijają się o okna,

ale to nas nie obchodzi.

Obierają się godziny,

pestki krążą po podłodze,

groźnie spogląda zza poręczy lustro.

Brony głów wybierają utarte maski,

znoszone regularnie z niskości słowa,

rytuały pomieszanych kultów.

Miłowanie jest trudne, gdy wchodzi się w ostry zakręt.

Głównym zadaniem dzisiejszych czatów

jest utrzymanie przestrzeni poza sobą.

Marzę o tym, że ludzkość gubi przypadkowe słowa,

że przepadają bez wieści i użyźniają wyschnięte dna fontann,

a to przydaje im znaczenia i się.

 

Przede mną szło tą drogą tylko kilku leśniczych,

ale jest wyraźna i szeroka.

Kończy się wsią o dziwnej nazwie.

Mówi się, że ktoś strzeże tam

skarbów wszelkiej komunikacji.

 

Exodus

Widzisz, nie dotkniesz tego,

o czym w najbardziej decydującej chwili

świadczy ci węch. Czubkiem języka

przenieś w szereg pojęć ten wieczny brak.

 

Łamane na kolanie rubensowskie schody

do nieba nad Atenami mogą tylko westchnąć.

Wyszedłem ze strumienia.

Poza bobrem i śledziem nie było tam nic.

 

Budowa ustroju

Za mało kamienia, kostki topią się pod stopami.

Pożyczyłem milion, zwrócę, gdy przyjdzie zaliczka

Za lata czynno-bezczynnego życia,

Czyli jutro, wtedy za rogiem śmietnika

Waciane figury oddadzą mi swoje imiona.

 

Możesz próbować to wyczesać

W każdy wstający z wody poranek.

Śmiejesz się. Mówię ci to, co wynika

Z lat rozgrzewek – końca nie widać

Możesz wsiąść do tego pociągu, który

Wyrzuci cię na zarośniętej stacji,

Tam podobno coś jest. Nie mówi się o tym, ale

Stacjonują tam krążowniki zapomnianej floty.

 

Zamurowało cię? Dobrze, posmakuj tych

Twardych słów, tak miękko brzmią w moich ustach.

Mordercze mięśnie podtrzymują gruzy tego świata.

 

Głośna eksmisja suchych gałązek,

Dopiero teraz zapłakałaś,

Tak jakbyś tego nie widziała

Na co dzień, w trzeszczących kątach własnych wspomnień.

 

Rozgryź swoje mleczaki, daj mi ich korzenie,

A ja je rozgniotę w palcach.

 

Mówisz, że za dużo dziś słońca? Też tak myślę,

Szczególnie, że wolę gdy światło pada od wewnątrz.

 

Kobieta na balkonie zajmuje się jakąś

Pilną sprawą, jutro nie będzie pamiętać

Kolorów prania, które rozwieszała,

Są to dla niej sprawy przezroczyste.

 

Kiepskim pomysłem byłoby zdawać

Raporty z każdej chwili.

Mimo takich opinii nie ustaje

Współpraca oka i uzbrojonej ręki.

 

 

Grzegorz Zyzik

 

Normalsi

 

Nie mówią nigdy nie.

Przechodzą na zielonym świetle.

Zawsze czytają instrukcje.

Nie wychylają się.

 

Mógłbym dać im kilka rad,

ale zawsze wiedzą lepiej.

Siedzę na dachu i bardzo mi się tutaj podoba.

Używam wolności jak artysta i siedzę sobie na dachu.

 

Szaradzista

 

Przecież trzeba jakoś umrzeć.

Krzyżówka jolka:

ciężarówka,

filet,

guz.

Za młody jestem

na niepokój,

a widzę siebie

z urwaną nitką w ręku.

Rebus chyba tylko dla poetów.

Kolejne hasła:

pępek, morze, dach.

 

Antarktyda

 

Powracający senny monolog.

Namiot, w którym schowałem swoje urojenia.

Akty w powietrzu! Śnieg na języku!

Oczekiwanie na tarcie nosami.

Brakuje mi kawy. Chciałbym zrobić zdjęcie,

kiedy twarz trzymam w dłoniach.

Odsuwanie się ściany.

Czasem tylko pstrykniesz palcami.

Nigdy nie klaszczesz.

Chłodny aplauz oczu.

 

Surrealistyczny spleen

 

Księżyc śpi wśród szkarłatnych chmur.

Na niebie promień słońca zgasł.

Wśród ciszy niesie się dźwięk „Mu” od krów.

To gospodarz wyprowadził je na pastwisko.

W głębi duszy jest awangardzistą,

tańczy sobie agrotango, a księżyc

jak głupia ryba gapi się w pole.

 

Papierosy w dłoniach, herbata na stole,

to łatwy schemat i nic więcej nie ma,

bo wszystko jest w nas.

Ludzie, którym wierzyliśmy już odeszli.

W skacowany poranek podpieram płot.

Tatuuję sobie na piersi przeczucia domowej wojny.

Pędzę po drodze, na której nie będzie śladów.

 

 

Codzienność

 

Jadę do domu, powtarzasz sobie,

krzycząc na czerwone światło,

potrącając przypadkowych ludzi,

zajmując miejsce sąsiada.

Jadę do domu,

jestem w domu.

 

Nic.

Telewizor.

Negocjacje z lodówką.

Od czasu do czasu eskapada do łazienki.

 

Wieczorem jeszcze wyskoczysz

do apteki, po lek na przedawkowanie telewizora,

zaszalejesz z wódką i dopalaczami,

obudzisz się w szpitalu

i zignorujesz wszystkie dobre rady.

 

 

 

 

 

 

Kapsułki

 

Coraz częściej spotykam pijanych morderców.

Wczoraj znowu mówiono o świecie jak o szarej papce.

Odruch wymiotny. Cuda lotne nie są: kapsułki.

 

Nie wiem, kto pierwszy rzuci kamieniem…

Kamień leci! Rak formy; rak kształtu – cud.

Czy pamiętacie, z czego powstaliście?

 

Narkotyczny eter.

Wyjął z kieszeni kapsułki; nakreśli sens…

Nieprawda! Cień nadaje nam kolor.

Cisza jest najgłośniejszym dźwiękiem.

 

 

Niepamięć

 

Przeminie uśmiech z pożółkłych obiektywów,

a strumień zbuntowanych myśli

przepłynie przez tarcze szepczących zegarów.

Rozpłyną się w prawach natury

porwane kalendarze.

 

Zostaną po nas ziarna piasku

rozdmuchane przez wiatr

i już nigdy się nie spotkamy

na zardzewiałej ławeczce w parku.

 

 

Spaghetti

 

Ponoć skomplikowany jest każdy,

Ale ja jestem splątany jak spaghetti.

Leżę tu, gapiąc się w gwiazdy.

Moje stopy drapie gęstniejący wiatr.

 

Ptaki ćwierkające o brzasku.

Ignorują mnie, gdy śnię,

że jestem szaleńcem i

kroczę przez świat

rozsiewając ziarno,

a bezlitosnym koturnem

rozgniatam asfodele.

 

W końcu przychodzi ten dzień

eksplozja cicho nad horyzontem

czy Zachód jest ruiną?

 

ODRA3/2016- WIERSZE WYBRANE W MARCU

Agnieszka Grzegorzewska, Krzysztof Bencal

 

 

 

Agnieszka Grzegorzewska

 

 

***

Rozmawiam z Tobą po angielsku bo jest mi jak w filmie.

Z tą łuną nad miastem, obezwładniającym zapachem końca lata w powietrzu.

Z wymuszonym przez pociąg spotkaniem nieznajomego na przejściu kolejowym

Pociągi, zawsze pociągi.

Potrzebne aby się spotkać albo minąć.

 

 

 

Głosy

 

Próbuję przeczytać wiersz nie słysząc swojego głosu w głowie.

Chciałbym cię znowu usłyszeć mówi mi ktoś daleko.

 

Mojego głosu, który podrzucam do góry starając się wycelować w dźwięk.

Mów do mnie szepce ktoś z bliska.

Wznoszę swój głos aż pod sufit.

 

Zamknij się! Krzyczy ktoś z bardzo, bardzo daleka.

Prawie go nie słyszę.

 

 

 

A co ze śmiercią?

 

A gdzie mam ją sobie położyć w moim ciasnym pokoju,

wszędzie jej jakoś niezręcznie i nie wypada

jej kłaść na widoku zupełnie jak bielizny i pamiętników.

Jak mam się do niej przekonać kiedy ma takie bezwzględne zwyczaje,

nie daje się lubić, nie prowadzi lekkich rozmów,

nie zapowiada swoich wizyt nawet sms-em,

nawet do drzwi nie zadzwoni

tylko wpada niezapraszana niechciana.

Nie mogę się z nią dogadać,

nie przyjmuje żadnych negocjacji,

nie zmieni kolejności wizyt,

nie wpadnie później

i nie zechce odejść

i nie wrócić.

 

 

Jestem w połowie

 

Jestem w połowie sobą w połowie rybą

Z połowy mnie jedna czwarta to dziecko

Dziecko i ryba nie mają głosu

dlatego nie usłyszycie ani słowa

chyba że macie uszy podwodne

i umiecie czytać z ruchów płetwy

jestem w połowie dziewczyną w połowie żółwiem

dźwigam skorupę chronię miękki brzuch

wszędzie jestem u siebie w domu

chyba że jestem u siebie w domu

 

 

Czekanie na różowy deszcz

 

Dlaczego z różowej chmury nie pada różowy deszcz –

Widzę ją

zupełnie jak u Murakamiego

jak rozpada się na miliony melancholijnych kropel

W kolorze zachodu słońca we wschodniej Europie

Które jedna po drugiej opadają

na racjonalne do fundamentów miasto

 

 

***

 

To jesienne światło tak działa

To morskie powietrze

To pęd wiatru to górski klimat to halny

Burza idzie

Przelatują przez głowę dziesiątki filmów

Które koniecznie trzeba nakręcić

Czy chociaż zapisać klatka po klatce

nie wspomnę o wierszach

Które gnieżdżą się

jak szerszenie na poddaszu

Jak słowa z obcej planety

Spoza mnie

 

 

***

 

Przeraża mnie bezczelność i gadulstwo poetów

Nie pojmujących przekleństwa

Które jest ich udziałem

Są wypluci z ust świata

Jako nieczyści

urągający porządkowi

wszystkiemu co właściwe

Żyją zapiskami

Znajdywanymi rankiem na biurku

Z których sami niewiele rozumieją

Gdy ich naprawdę przycisnąć

Wyznają zmieszani

„jak pisałem to wiedziałem”

..w nocy

sen przerywa idiotyczna potrzeba

Te trzy słowa

Zapisz

 

 

Przygody z poezją

 

I tak się kończą przygody z poezją:

bezpłatna gazeta literacka czytana nad zupą za 1,45 w Misiu.

Zupa jest super, a Miś

jest bardziej literacki niż niejedno pismo.

Kiszona cztery razy. Czy to gulasz się kończy?

Placki koniec będzie.

Co koniec?

 

 

 

Krzysztof Bencal

 

 

Niech zstąpi do piekieł, by śpiewać Wojaczkowi

 

Przechodząc obok krzyża, żegnam się ostatnio.

Nie przestanę tak robić, choćbym stracił wiarę.

Kiedy cię widzę, Jezu, na jakimś obrazie,

myślę sobie wbrew wszystkim współczesnym malarzom:

 

„Zarówno z tobą, jak i z samym sobą dobrze

wychodzi się na czystym płótnie, źle w wieczności”.

Nie wiem, lunatyk, iż przez całe życie stoję

na świątynnej wieży. Zejść czy otworzyć oczy?

 

Jeśli twój ojciec nie jest wcale honorowy,

niech zstąpi do piekieł, by śpiewać Wojaczkowi,

że Kościół to nie matka ni nawet teściowa,

 

lecz ta sąsiadka z dołu, o której nic nie wiesz,

która słysząc, jak skrzypi podłoga u ciebie,

marzy, aby kiedyś ci się skończyła mąka.

 

 

 

 

 

Szachy z popiersiami królów. Gramy w warcaby

 

Onanizm to grzech. Gardzę przedmałżeńskim seksem.

By ten wiersz nie znalazł się w gazecie bigotów,

mówię: mam kastet, nóż i zawsze plik banknotów

w kieszeni kurtki, która wonieje lumpeksem.

 

Dziwko, która przeniosłaś się z Kielc do Oławy,

ty nauczysz mnie sztuki całowania kobiet,

a ja w zamian oddam ci wszystko, co zarobię

i jeszcze wręczę kwiaty, bo żyję z haraczy.

 

2Pac, którego jakieś cioty zastrzeliły,

oraz Freddie M., który zmarł na adidasa,

myślą, że moja śmierć też winna być tragiczna.

 

Tymczasem miejsce Krzysia jest tam, gdzie Paulini

uczą i spowiadają. Niechaj da mi mata

po raz ostatni skoczkiem kochana Gabrysia.

 

 

 

 

Nikt nie ma problemów z chodzeniem

 

Wróć już. Jest wietrzny, słoneczny poranek w szpitalu

niczym karaluch w pościeli zmarłej Matki Boskiej,

której mąż raz płacze, to znów chce dać komuś w mordę,

pamiętając czasy, gdy tu brakowało ładu.

 

Wpatruję się w ów obrazek papieża Franciszka,

który mi dałaś, i nie wiem, czy mógłbym ci pomóc,

przez wsie oraz miasta niosąc swą głowę bez włosów

i świadcząc, że Jezus Chrystus nigdy nie zmartwychwstał.

 

Niech pozostaną dziurawe Carlosa skarpety,

których być może używa zamiast prezerwatyw.

To, o czym myślałem, że jest ważne – nic nie znaczy.

 

Nie będę odpowiadał na powitalne gesty.

A fifka Marka, proteza nogi marynarza

stłukła się blisko łazienki, w której trwa awaria.

 

 

 

 

Mój autobus się spóźniał, chociaż nikt nie wołał

 

Kiedy rankiem stałem na rynku, dzwon bił szóstą.

Patrzyłem na sklepiki, ławki, kościół, ratusz.

Nie wiem, czy wówczas księżyc świecił sponad dachów.

Miałem rękawiczki, więc nie wiem też, czy mróz ciął.

 

Na pewno co jakiś czas ktoś przechodził obok,

spiesząc się do pracy, by nie wymarło miasto,

bądź idąc do sklepu po ciepły chleb i masło,

aby jego dzieci się najadły przed szkołą.

 

Pamiętam także panie sprzątaczki z miotłami

i to, że kończąc palić, nie byłem pewien,

czy niedopałek rzucić na bruk lub przed siebie,

czy w wyznaczone miejsce pójść i grzecznie zgasić.

 

Gdy podjechał autobus, nie wiedziałem jeszcze,

że wszystkiemu nadało sens moje milczenie.

 

Śmierć Józefa, Marii i Jezusa w stajence

 

Mam trzydzieści dwa lata i jak dotąd, Panie,

ci, którzy lubią mowę księdza i wschód słońca,

nie chcą zamknąć mnie na klucz, okna zamalować,

choć wolę noce niż dni, pokoik niż nawę.

 

Owa szpetna kobieta, która chodzi z tacą,

zwykła zaglądać nawet do malutkiej kruchty,

a niektóre ptaszyska, choć starcy je karmią,

wydziobują robactwo z niewidzialnych dziupli.

 

Chciałbym, Panie, w trzydziestym trzecim roku życia

umierać w południe gdzieś na Syberii z wolna,

by spełniła się tylko moja własna wola.

 

Później niechaj będzie tak, jak gdybym nie istniał,

albowiem byłem, jestem. I będę tą gwiazdą,

która wybuchnie, zanim trzej głupcy ją znajdą.

 

 

  

 

 

 

Wiersz zaczęty w przeddzień urodzin Gabrysi

i nazajutrz po nich skończony

 

(Z firmamentu spada żołnierzyk z Westerplatte

na cztery ręce, jak kocur na łapy cztery,

jego towarzysze zaś, od kolosów więksi,

lufy pancernika zawiązują w kokardkę).

 

Zewłok Chrystusa leży w ziemniaczanym polu.

Kloszard, który go znajdzie, łachy zeń pościąga

i, okrywszy się nimi, nie wykopie grobu,

lecz splunie i ruszy w świat udawać proroka.

 

A wchodząc do jednego po drugim kościoła,

będzie wyciągał z torby swoją własną tacę.

Z balkonu workiem hostii rzuci w wiernych papież,

mówiąc: „Więcej nie mam. To koniec. Dziwka woła”.

 

Zatem o końcu świata głupot mi nie mówcie.

O papieżu zaginie słuch. Zlinczują kloszarda.

Chrystus, jak nań przystało, w końcu zmartwychwstanie.

 

Wówczas na świecie wszyscy pełnoletni ludzie

po trzydzieści srebrników podostają na start.

Wystarczy tyle wersów, by napisać bajkę.

 

(Rodzice w Grecji będą ją czytali dzieciom,

aby zrozumiały, że nikt tu nie ma lekko).

 

 

 

 

 

 

 

Dom pomocy społecznej nie jest rozwiązaniem

 

Jestem jedynym, który dobrze czyni, Panie,

który już nie spoglądasz na mnie, gdyż mi ufasz.

Czyszczę ścieżki przed wtórym nadejściem Chrystusa,

a szatan mi wmawia, że zapłodnił mą matkę.

 

Student pracy socjalnej, stower w Amazonie.

Jego sonety miały się ukazać w „Odrze”.

Dziś człowiek bez statusu, z psychozą czy czymś tam.

Stanąłem na torach, lecz pociąg się nie zbliżał.

 

Wszedłem do kościoła, lecz ciągle byłeś dobry.

Może wyrzec się wszystkich i zostać bezdomnym?

Dom pomocy społecznej nie jest rozwiązaniem.

 

Nie chcę tutaj śnić. Chciałbym zawsze żyć na jawie.

Mam dwa różańce: czarny jak smoła piekielna

i brązowy jak skóra wszystkich świętych z nieba.

 

 

 

 

 

Pani Kamilo, proszę już się nie odchudzać

 

Czy ktoś z was zechce w końcu poznać mój życiorys?

Nie mam co pić, parzę więc sok z gałązek wiśni.

A nasz przyjaciel Jarek, którego krew jest słodka,

lęka się zapalenia mózgu, boreliozy.

 

Ile jeszcze muszę tych jebanych ubić świń,

by mej żonie, która ma imię Mariola,

jakiś poeta dał swój tomik z dedykacją?

Nie wiem, w co wierzę, lecz u was szukam schronienia.

 

Sam na sam z niczym, z samym sobą i z powietrzem

zostawszy, wymieniasz na banknoty srebrniki.

Odchodzisz. Nie masz ust. O tym wie Gabriela.

 

Stary, gruby, bogaty alkoholik Edek

wie: choć wszędzie są krzyże, jest za mało krzyży.

Żaden ślimak przez moją obrączkę nie przejdzie.

 

 

 

 

Krzysztof Chrzciciel

 

            Rodzice nigdy

nie trzymali mnie w cuglach. Kiedy koledzy mówili,

jak daleko od domu mogą odchodzić, byłem już po kilku podróżach

dookoła świata i nie znałem nazwy ulicy, przy której mieszkałem.

Dramatyzm mojego życia polega na tym, że biorę odpowiedzialność

za tych, którzy podejmują decyzje. Zamiast poznawać nowe widoki,

chrzczę je. Jeżeli wiersza nie można napisać wspólnie,

to nie było wojen ani niebieskookich blondynów. Jeszcze jeden krok

i będę po stronie aryjskiej. Już prawie poprawiłem dzieło stworzenia.

Bóg raz dotyka swej twarzy, to znów zabiera dłoń, ale trzecie oko

 

nie chce się pojawić.

 

 

 

 

A Tajka rozciera moździerzem warzywa


To, co mi pomogło,

było w cieple starego kaleki. Po krótkiej rozmowie,

która zupełnie się nie kleiła, powiedział, abym żył tak,

żebyśmy spotkali się na tamtym świecie. To, co mi pomogło,

było w chłodzie mężczyzny, który pozrzucawszy z przyczepy

kilka łbów saren na odpady z rzeźni, za pomocą łopaty

posypywał solą ich rozciągnięte skóry. To, co mi pomogło,

było w spokoju dziecka, które siedząc na tle dwu maskotek

i nie widząc kraba, jak niszczy rybacką sieć, ni pustki

na dziedzińcu więziennym – myślało o rozłące. To, co mi pomogło,

było w pochyleniu ciał zbójników bez ciupag, którzy biegli

w stronę wioski, gdzie nie palono, nie grabiono,

nie gwałcono i nie mordowano, lecz kąpano harnasia.

 

 

 

 

 

 

Elektrowstrząsy 3

 

Najbardziej chciałbym

(początek tekstu ukradziony Karolowi Maliszewskiemu,

który jako jeden z niewielu potraktował mnie po ludzku

i nawet przymknął oczy na to i owo), najbardziej chciałbym

być darmowym partnerem

do palenia papierosów i picia kawy

w domach, których mieszkańcy nie mają żadnych rozrywek.

            Siedzenie w fotelu

jest łatwe i bezpieczne,

lecz w tej czynności musiał mnie dziś zastąpić

ktoś, kto nadawałby się na kaskadera. Nie była to Szwajcarka M.

o szerokiej i grubej pupie, na której, przypuśćmy,

zebrał wielki wrzód i nie chce pęknąć.

Nie był to znany aktor, który przemierzając odcinek dywanu

między pierwszym rzędem a sceną, zawsze dostaje zadyszki

i, bełkocąc już do mikrofonu,

raz po raz upuszcza statuetkę.

                                                Dziękuję ci, Julio,

za przetłumaczenie wiersza Reverdy'ego o panu X.

Jestem wdzięczny Jerzemu, że przełożył na nasz język ojczysty

sonet, który Claude Le Petit ułożył na cześć Chaussona

spalonego na stosie. Stanisław przetłumaczył (czy sparafrazował)

utwór Frosta zaczynający się od słów: „Jest mi znajoma noc...”

i chwała mu za to.

                              Mając w głowie fragmenty tych trzech dzieł poetyckich,

zapukałem kilka razy do drzwi i nacisnąłem klamkę,

by usłyszeć, że w moim niewielkim mieście jest więcej narkomanów

niż w niedaleko położonym, jak symulant, Wrocławiu.

Pamiętam owe czasy, gdy kwitł u nas narkobiznes.

Dealerzy i klienci wymieniali się spojrzeniami w taki sposób,

że nie wiadomo było, czyje patrzałki są liczmanami,

a kto ma prawdziwe widzenie.

                                                 W dzieciństwie – rzekłem –

zatrzymywaliśmy palcami wirujący globus

i spod opuszek, które były przez nas cofane z wolna,

wyłaniały się miejsca, w których mieliśmy zamieszkać

podług owej wróżby. Mam 31 lat i mieszkam tam, gdzie wówczas,

i nie jestem podróżnikiem – pomyślałem. Ta latarnia,

ironicznie wpisana w mój zaokienny krajobraz,

to tylko biała kula na słupie,

śnieżna planeta, która nie kręci się wokół własnej osi

i w którą za chwilę – gdy zniknę w oddali –

być może rzuci kamieniem chłopak,

przekonany,

 

że nigdy nie będzie miał własnego biurka do nauki.

 

 

 

 

 

Kasparow, Kasparow, Kasparow

Pojechałem rowerem podjąć pierwszą pracę.

Właściciel pola wywiódł mnie z owego pola,
nie zapłacił mi bowiem za kilka koszyków truskawek.

(Zbierając je, zasłabłem). Ponadto, śmiejąc się,

powiedział, żebym sobie zrobił z nich wino.

Nie miałem wówczas serca. Miałem pionka, który był bity,

gdy wykonywałem jaki bądź ruch lub nie ruszałem się.

Kilka lat później kierownik ponoć stał za drzwiami

do palarni, gdzie patrząc na zdjęcia kandydatów na radnych,
które były prostokątne czy kwadratowe –
mówiłem, że chuj chujem chuja pogania.

A ów dobry kierownik,

który jeździł do pracy rowerem,

znajdował się pośród nich.

 

 

Wszyscy znamy dziesięcioro przykazań

 

Kiedy piłem wodę mineralną, rzecz jasna, nieświęconą, butelka

odbijała się w długim, szerokim nożu kuchennym. Ponieważ mieszkam

 

pod jedynką, ksiądz chodzący po kolędzie zostawiał u mnie kurtkę i

czapkę. Pomimo iż jestem młodym człowiekiem, dużo myślę o śmierci

 

nieświadomej, ciemnej. Nie wiem więc, dlaczego niekiedy łudziłem się, że

zacznie święcić chaty od góry, od czwartego piętra. Poza tym, wnętrze

 

mojej dłoni wydziela łzy starej Cyganki. I nikt nie wie, czy moje

ręce są zaciśnięte w pięści, bo chodząc po domu, trzymam je ciągle

 

w kieszeniach, w których nie pobrzękują klucze od piwnicy, nie szeleszczą

koperty z grubszą gotówką. Zawsze wszystko było gotowe na jego

 

przyjście: na stole, nakrytym białym obrusem, dwie świece w lichtarzykach

oraz krzyż. Tylko raz zaskoczyli mnie ministranci. Ojciec wtedy spał

 

pijany, a matka – która dowiaduje się wszystkiego od sąsiadów

słuchających w kościele ogłoszeń parafialnych – leżała w szpitalu.

 

W siatkach starców wracających z zakupów nie dzwonią butelki. Znów dnieje

i kawa napełnia swoim zapachem wszystkie pokoje. Jeden precel

 

niczym ogromne glizdy splecione w akcie miłości. Naśladuję je

ja, facet, niestarannie zwijając kabelek. Wiedz, że gdy byłem dzieckiem,

 

zagrałem dla księdza prostą melodyjkę na cymbałkach. Lecz ani w tym,

ani w zeszłym roku nie przyjąłem go. Czekam, aż Pan Bóg wyważy drzwi.

 

 

WIERSZE WYBRANE W LUTYM

Daria Dziedzic, Paulina Matuszewska

 

 

 

Daria Dziedzic

 

 

teoretycznie

 

 

tak blisko stąd jest lipiec. dłonie

wciąż wierne osłaniają płomyk.

sukienki i spódnice

 

powiewają na wietrze do odwołania

sczytują w samo południe kod

kreskowy z cytryn. czekam na ciebie

 

pod mailem. z drugiej strony

warszawy i łazienek śni mi się młody katolik

z kongo.

 

ukradkiem obrzezany z chromych snów

wystają mu nagie żebra ulęgałki

przydałby się jakiś selfik na schodach

 

wachluję się

 

 

 

pierwszy krąg

 

 

nie myślę o czymkolwiek. myślę,

że  historie kryminalne powtarzają się

i ciągną. każda  ma jakąś matkę,

od której nie da się odciąć. nawet skalpelem.

 

każdy motyw ma ojca, z którym będzie szedł

w zaparte.  podobno, zaparcia nie grożą nam,

obcokrajowcom. najbardziej lubimy inne języki.

nakładamy maski na twarze, te błotne, nie

wierzymy, że ważny jest dla nas tylko seks.

 

 jestem tam, gdzie nie zginęłam - w tłumie bezbożników,

 

w ciżbie niewiernych wierszy. tam, gdzie miał być

ostatni rozdział, jest pierwszy. krzesło elektryczne

od dzisiaj już nie skazuje na śmierć. od jutra.

 

 

 

 

 

drugi

 

 

padła matryca. matrix nie powstanie z popiołów.

sztuczna inteligencja - piasek, granit, glina.

kiedy śpią,  budzi się święty marek. marek

 

rozprostowuje swój śnięty kręgosłup. jest poza

zwykła o normalnej porze. przed kolacją

odwraca głowę. patrzy na mnie. na ciebie.

 

i objawia się lwem ze skrzydłami. drzewko

figowe osłania mi plecy od upałów. nie żegnam się,

omijam kolejne ciała wyciągnięte na wznak,

 

opalone na lekki i mocny brąz. przekaz jest bardzo prosty:

lipiec spędzam w domu rodziców. bez metamorfozy.

daleko za mną vai. jest na prąd. jest krzesło.

 

 

 

 

 

trzeci

 

 

jest parę minut przed piątą nad ranem

 

moja twarz pocięta przez szybę. o tej porze podglądasz

moje czerwone stringi i różowe baletki w torbie plażowej

mam wszystko, nawet tanie perfumy. jeśli mi nie przerwiesz,

 

wciąż będę gadać i opierać się o volvo, z którego wcześniej

wysiadły trzy szczupłe gracje. za mną łazi rdzewiejąca

cerkiew. chce zawisnąć na szyi, jak dwadzieścia tysięcy

pawich piór. nie wiem, skąd te liczby. same przyszły

 

do mnie. w któryś z czerwcowych wieczorów

zostałam sama. tutejsze, greckie sery mi nie służą,

mam po nich sztuczne zęby i wyjałowioną naturę.

 

 

 

 

czwarty

 

 

mnisze powołania unoszą nas instynktownie

jak łowczą zwierzynę. na koniec reżyser wcina

szaszłyk z cielęcych podrobów i warzyw. ucinam

sobie drzemkę pod palmą kokosową. naprawdę

 

wszystko mi jedno. przyznaję, że mam w sobie małego

fistaszka, który łatwo się wsunął w moje rymowanie;

takie zbliżenia błyszczą najbardziej po nocnym,

półgodzinnym deszczu.

 

 

Plaża Vai 21. VI. 2015

 

 

 

 

 

dekompresja

 

 

jestem naznaczona. ciszą w pustym mieszkaniu

 i widokiem z okna. na prosektorium, w którym

codziennie migoczą cienie, hutę szkła, wozy

policyjne. nie umiem się odnaleźć. w tym zdaniu,

 

w tych metaforach wyciągniętych spod ziemi,

gdzie chowali zmarłych z auschwitz. powiedz mi,

czy cuda zdarzają się tylko niewiernym. gubię się.

 

pomiędzy pierwszą trzydzieści a drugą w nocy

próbuję nie oddychać. na prześcieradło

spływają ze mnie resztki wilgoci. w głowie wciąż

odkładają się wizje. ostatnio wprowadził się do mnie,

strach i zapuścił wąsy. zaczynam pękać.

 

sztorm

 

 

ogranicza mnie tamten świat. niebo

nad birkenau coraz ciemniejsze

zawiązuje się w zdanie. prawie piętnasta.

 

a ja wciąż w szlafroku

masuję obolałe piersi. pod skórą

guz wielkości kurzego jajka daje znać

 

o sobie. tracę nieważkość

i nie jestem już tak cholernie erotyczna

jak dawniej. szukam równowagi

 

 

 

 

gruzy

 

 

 

nie umiem się podnieść. mój człowiek

przeszedł samego siebie, całą drogę

z podwilka do dachau. płytka wyobraźnia

kopie nam groby pod balkonem sąsiadki

 

ktoś pije piwo. za zimno. pomiędzy ludźmi zanikają

związki. naturalne rozkładają się najszybciej. już

nie włożysz ręki pod moją koszulę. Zlodowacieje

 

szybciej niż myślisz. ostatnio

przegryzam wszystkie naczynia

krwionośne. dostaję świra.

proszę, zapal światło

 

 

 

 

przerost

 

wyrastam ponad przeciętność
przekroczony stan alarmowy
w Knossos znika pomiędzy tobą

a mną

szara  rzeczywistość drażni ucho
starożytny wiatr staram się unikać przeciążeń

dochodzę do siebie

po paru głębszych strome podejścia
stają się morzem tak słonym jak twoje

bezpańskie ja

 

Knossos 18.VI.2015

 

 

 

 

po kielichu

 

od wczoraj nie mam czarnego humoru nie piszę listów 
do zmarłych chociaż rozumiem skąd był ten entuzjazm 
na samym początku w kilku prostych słowach są ptaki i gniazda 
ukryte pomiędzy liśćmi jabłka spadają niedaleko od nas

 

czasami bywam wulgarna dłonie zwijam w pięści 
i biję na oślep w worek treningowy 
nic a nic nie wzrusza mnie twoja podagra 
ani trzask łamanych kości

 

szczęśliwie docieramy się jak para zniewieściałych gołąbków 
we śnie i seksie jesteśmy ostrożniejsi 
kamasutra schodzi na dalszy plan doświadczenie 
niszczy węzły chłonne zapowietrza nas

 

 

 

odlot

 

coraz wyżej - dzisiaj wypada na mnie
uprzątnąć cały ten bałagan. ćwiczenie czyni mistrza,
podobno takim był polikarp ze smyrny, proszę,

 

nie mylić ze świątecznym karpiem. jestem taka lekka,
niezmierzona, nieprzebrana w słowach. pozwalam sobie
na swobodną liryczność tańczenia w pidżamie.

od dzisiaj wolę patetyczny śpiew uliczek w hersonissos.

 

każdy balkon, błysk morza w oku znajduje moje ciało.

trwa aria na tysiąc palców i pięć języków

zamiast powracających jaskiń


oddychają kościoły. jestem cała topless.

 

Hersonissos 27. VI. 2015

 

 

 

 

 

wykopaliska

 

ciała. gorące. pod palmami greckimi
układają się w mozaiki. skorupy nasączone olejkami
perfumowanymi wodami przewracają się z boku

 

na bok. zastygają. wpół objęci, obcy wobec świata
i siebie. czasem nazbyt blisko stykający się
z koszulą sąsiada przewieszoną przez oparcie

 

leżaka. ironia chowa się w spojrzeniu i udaje maki
pył bądź południe. tak łatwo o udar

 

 

 

owocobranie

wkurwia mnie. cały ten świat
od wschodu do zachodu rośnie w gardle
nicość doprowadza do bezcennych nocy.

metafory przepijam raki bananową
i nie kryję się z tym po kątach. i tak
jestem tu obca. chaos w oczach

i na języku trzyma mnie przy życiu
jeszcze jeden dzień i wyjdę z siebie
donikąd albo tylko do morza kreteńskiego.

 

Plaża Balos 20.VI. 2015

 

dialog

 

pieprzysz. takie trzy po trzy. twoja muszka 
owocówka krąży po pokoju. psychiczna, 
wie, kogo i o jakiej porze zaczepić. w czyją

 

grupę krwi się wmieszać. taki pseudokibic.
tubulus miałkulus. pica poca. tuca
toca. i nic poza tym,

 

co mam w kieszeni
nie otwiera się jak scyzoryk.
taki wkręt. śrubka. nasadówka

 

i nożyk. świergotanie pańskie.
wieczność mięsopustna
spustna. sputnik

 

 

przystanek na odżegnanie

                       

pomiędzy platonem

a feliksem netzem

wciąż obcy jest język

 

i wszystko co się świeci

nie święci na przekór

słodzę sałatkę solę kawę

 

przez to mam dziwną grupę

i ciężko dobrać do krwi

odpowiedniego partnera

 

tymczasem

absolut staje się osiągalny

jak stan zapalny krtani

 

a w mojej piersiówce

leżakują nieodwzajemnione uczucia

cień ma być długi

 

i bardzo ciemny

 

 

 

 

 

 

 

pod czterdziestkę

 

ciągle boli mnie. kość ogonowa, staw
skokowy, biodro po półtoragodzinnym leżeniu
na hamaku. starzeję się. wędruję

 

palcem po krzyżu. i już wiem, 
że jestem do niczego. zdechła, humorzasta,
siedmiopalczasta jak ta jutrzenka

 

od brata archanioła. wybacz,
to nie mój dzień, nie mój talerz, nie moja łyżeczka
do skrobania lodów cień nie wystarcza

 

musisz zmienić laskę,

naoliwić tryby.


 

Paulina Matuszewska

 

Dzień po

 

Dzień po

staję się całkiem niezupełna rozbita

na sylaby niezwiązana z tematem

pospiesznie zawiązuję się z powrotem

twoim liczę na to że niezbyt odległym

 

liczę do trzech i plączę się od wewnątrz

nasza relacja też zwija się w kłębek

tam jest jej cieplej nie ma kwaśnych deszczy

islamskich demonów i masonów z szafy

 

Dzień po jest jasny i przewidywalny

na giełdzie stoimy stabilnie

krople wzniosłych słów spływają mi po udach

echem szeptu spacerujesz lekko po powierzchni

 

Dzień po mnie

Noc


Stop motion

 

Czy my się znamy? Odtwarzam historie bruzd na dłoniach,

studiuję mapy biało-szarych twarzy, jakby znów obecnych.

Na chwilę odzyskuję zapach nadchodzącej burzy, smak słów

wypowiadanych po raz pierwszy i dreszcz wiary w istnienie

ujęć niepowtarzalnych.

 

Tamto lato nigdy się nie kończy, my nie mamy konturów,

a granice wszelkich definicji są tu, między torami a rzeką.

Kolekcjonujemy kapsle i strupy na kolanach, w snach

na pewno byliśmy już wszędzie. Każdego ranka

wyzywamy świat na pojedynek.

 

Moja mama mówi, że Fela jest już stara i może zdechnąć,

więc wystrugałeś harpun i nocą robimy wartę przy oknie,

żeby nie dać się włamać śmierci. Moja kolej – tu cofam

i proszę: nie zasypiaj. Pozwól odzyskać ten moment,

gdy wpełza po cichu pod drzwiami.

 

Następnego dnia masz moją rozpacz w kłębach sierści

z podłogi. Dar wiązania warg dostanę od matki nieco

później. Tymczasem w jednym kadrze – łzach tych

niezgrabnych, nieograniczonych obłym kształtem

i miękkością – oddaję ci wszystko.

 

Potem jesień utwierdza nas w przestrzeni, tchnieniem

chłodu zamyka w obcych sobie formach. Tu już się

nie znamy. To tylko szkic tamtego lata nas tak ujął,

porysował nam dłonie i liniami kategorii rozmienił

świat, na drobne i niepodważalne.

 

 

Cała ja

 

 

na krzyż był ci każdy niepokorny okruch żebra

raz za dużo w nim matki za mało w nim miejsca

za słabo przylegał zbyt cicho ci jęczał tylko ja

precyzyjnie wpisałam się w twoje skrzywienia

 

wyszłam opływowa wertykalna zbieżna

z kształtem troskliwego ojcowskiego cienia

z torbą matczynego brzucha prostokątem

szkolnej ławki ze ścianami bryły miasta

 

cały wszechświat zmieściłam pod sukienką

sekrety ukryłam w ciepłych wilgotnych

wnękach zewnętrzne luki wypełniłam kitem

cała ja elastycznie poprawna spójna i miękka

 

lubię jak mnie bierzesz całą rozkładasz na

fragmenty czule mieścisz w dłoni a ja cię

głaszczę szeptem pieść mnie powoli gnieć mnie

do woli aż się roztopię rozpłynę subtelnie

 

niekonkretna złośliwie nieuchwytna cała ja

 

Fatum

 

 

zawsze aspirowałam

do bycia Dzieckiem Ulicy

i mimo że trenowałam zawzięcie

konsumpcję wielkomiejskich używek

a sztukę plucia na odległość

opanowałam niemal do perfekcji

i tak byłam co najwyżej

Bękartem Leśnej Ścieżki

 

i jak tu nie przeklinać losu

który tak mnie zrobił

 

w Człowieka?

 

 

Nie zostać mamą

 

jak pierwsza plama krwi na bieliźnie lub

smak niemieckiego tytoniu z szuflady ojca

wpadłaś mi kiedyś do oka i tkwisz

jak zwykle bez zapowiedzi

 

barwisz zęby kolejną za mocną

herbatą nietrafnym argumentem

wyjętym z czułych ust twoich

zafałszowanych ciemną konturówką

 

bądź spokojna ubieram się ciepło

nie wpadam bez zapowiedzi

a skrupulatnie odnotowane błędy

powielam tylko przez zaprzeczenie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WIERSZE WYBRANE W STYCZNIU

Miłosz Kamiński

 

 

 

Śląsk, gdy ciebie nie ma

 

Nie mam ochoty na romans, powiedziałaś, i świat

płonął, złote zboża w sercu i miasta rozgrzane jak piece

chlebowe: płonęły oddechy kochanków, puszczały mięśnie,

rosły nam włosy, tętniła krew i nie znajdowaliśmy słów

A co ze Śląskiem? Czyją perłą w koronie będzie zaraz,

kiedy tobie podaruję wszystko? Cierpliwie nawlekane

klejnoty, pałace, zamki, kościoły na nitkach opowieści,

czule rozpuszczone w godzinie śmierci naszej: amen?

Wiersz przychodzi w formie skończonej jak ty i zmierza

od incipitu do puenty, żeby nie zwariować, piszę świat

bez ciebie: bez końca i bez początku

 

 

Wszystko, co potrzebne

                                                          - Ewie -

 

Nim rzucisz się w dół kolorowym zboczem

w kotlinę całkiem inną - koan wypełniający

jak niemożliwość słodka, albo pełna i syta:

kto jest niemożliwością,  czy ty jesteś na tyle,

na ile ciebie nie mam, gdy patroszy nas cisza,

rzeźnickim nożem wycinając co lepsze kawałki?

Co potrzebne do życia, mam w zasięgu 2 godzin

jazdy: lotnisko, operę, urząd wojewódzki - teraz

także i ciebie, gdy robisz teatr na Odrze, a ja tutaj,

widz nieistniejący, ale możliwy, patrzę na szybowce

kręcące w nieskończoność ósemki nad górami:

Oto płuca, tchnienie i serce, gdy twoje ręce

zimne jak granat w berle czeskich królów

zrywają barki z kotwic i lepią chóry z powietrza

Oto jesteś i mówię do ciebie w obcym języku:

weź, co chcesz, ale proszę, nie zostawiaj niczego

 

 

Pojechałem za tobą

 

Pojechałem za tobą do Jicina,

jakbyś była Hanką, a ja Rumcajsem

Ale nie było imion i po wielkim rynku

wiatr roznosił ulotki śmiałej partytury

Nie zaśpiewasz mi do snu tej nocy,

gdy poprowadzę cię aleją lipową

Koncert w loggi księcia Wallensteina,

całe Czechy w jego rękach jak ty w moich:

Doprawdy sztuką jest nie stracić głowy

 

Pojechałem za tobą do Kutnej Hory,

jakbyś była srebrnym płatkiem, a ja mincerzem

Ale nie było winorośli na stokach pod katedrą,

policzki płonęły i smakowała królewsko kasza

Mijamy się, pani, z życiem o dwa słowa:

Jest złotem milczeć, gdy odchodzisz

 

Pojechałem za tobą do Kłodzka, gdzie historie

bez końca, co biegną w koło i dalej jak zegary

z pękniętą sprężyną, albo czułe wspomnienia

po pożal się Boże miłościach, aż smutno patrzeć

W nic upada jasny włos i kropla miodu z  łyżeczki

nie znajduje grawitacji, oto książęta popędzają konie

i nie ma kronikarzy, granica i wiatr po obu stronach:

Gdybym go nie znał, wszystko byłoby prostsze

 

 

 

Śląsk to pozór, gdy chodzi o samotność

 

Na starej damce mogłabyś być Niemką sprzed wojny:

Hanną Reitsch roweru, boginią wiatru i przestrzeni

Oto szampan dla odchodzących, niech żaden nie pisze

dobrego słowa:  mogłabyś być moją, ale jesteś dumna

Wiatr to przyjaciel pewny spod ściany lasu, z kamienia

okrąg to szubienica, miasteczko W. umarłe ze starości

Nocne meldunki o powodzi, może o miłości, językiem

ze starych kościołów, gdy z lata sypie się wrzos popiołu

Na przełęczy cietrzewie, duchy obudzone: sezon ruszy

w mieście S., oto szczęście, co jest mistrzem z Niemiec

Tu śnią się wieże, galerie, estakady, blokowiska, parki -

mogłabyś udawać miasto stołeczne, ale nas to nie czeka

Elizjum jest łąką krokusów w marcu, gdy szemrze potok

na wiosnę, po kamieniach przejdziesz i będziesz w sercu

Vahan darowuje byka, Zeus zstępuje nie z tego świata:

żadnej z tych dziewcząt, dla których rzucić to wszystko

Nie znano tu winorośli, liebes Freundin, surowe zrywano

grona miedzi i kobaltu w czarnych wnętrzach wulkanów

Reisefieber! Reisefieber! Oto ciało rozłożone na dziedziny

i mętna fala toczy je jak robak: o takiej marzyłaś podróży?

Pogoda dla spóźnionych! Szwedzkie armaty pod miastem,

twoje policzki płoną i niebo nie jest puste: jak opowiedzieć

ten lot: dym, zarazę, śmierć i wiosnę na łagodnych stokach

Gór Kaczawskich? W nic upadnie jasny włos, moje ptaki

od siedmiu boleści, od głodu, wojny i powietrza: do was

kieruję modlitwy od wielkiego chcenia i nie wiem,

jaki fajerwerk zaświeci szybciej, wyżej, silniej?

 

 

Wszystkie wjazdy do Jeleniej Góry

 

                                                 -istniał świat, a to rozprasza-

                                                                            Świetlicki

 

Czarna bielizna, gdy się pochylasz: szczegół zmysłowego świata

Kochankowie z przeszłości toast wznoszą, gdy twoja nagła łagodność,

dostępność i oddanie stają się wszystkim, co posiadam: Bukowiec

pod księżycem, echo odbite od wody, w pieśni podziwianie łabędzia

Gdy się kochasz, niepewna, czy możesz, przywołuję obce dziewczęta:

masaże, do których będę gotowy, gdy przyjdzie pora - teraz uczę się

kręgów i mięśni, języka skóry i miłości, gdy mieszkasz pod miastem,

albo w centrum: dlaczego o tobie myślę? O zalotności, może ulotności?

Może to wszystko, książę, jest zupełna choroba? Duszy, gdy wjeżdżasz

z Jeżowa, Piechowic, Jasiowej Doliny, Dziwiszowa i cała Jelenia Góra

jest płótnem na wigilijnym stole? Szlachcicu z Dux, oczekuj śmierci

ze starości, moje listy niszczą ci życie, od kiedy stałeś się przyczyną

W drodze do Jicina, toczymy się po wzgórzach, co do jednego zakrętu

wyczute góry, Czechy jako karuzela i jako koan: co rozprasza ciebie?

Co nas wysyła na pogubienie w tych górach? W samochodzie,

owinięta kocem, potłuczona na duszy, moja tutaj i niczyja wszędzie:

Gdybym cię nie znał, Izoldo, wcale by mi nie zależało teraz

 

 

Wstęp do śląskoznawstwa

 

Już jesteś w drodze, rytm skoczny wartko podają

brukowane ulice podlegnickich wsi, na werblach

prowadzą do cystersów o parę mil galijskich stąd

W pałacu von Bluecher nad mapą bitwy rozpostartą,

a pałac już pod wodą i w odwrocie chwała świata

Koniec świata szwoleżerów, gdy bitwa się skończy

i list zacznie: Wehe dem Fürsten, wehe dem Volke also...*

Ze Śląska weźmiesz tyle, by o reszcie zapomnieć

jak o parasolu w szatni, po który wracać nie warto

I z  tamtej będą strony słodkie czereśnie, i śliwy

przydrożne tak kwaśne, jakbyś nie mógł się doczekać

 

* Z pamiętników feldmarszałka Gebharda von Bluechera, zwycięzcy znad Kaczawy: Wehe dem Fürsten, wehe dem Volke also, das einen unrechtmäßigen Krieg aus bloßem Ehrgeiz anfängt (Biada książętom i narodom, które rozpoczynają wojny z chorych ambicji).

 

 

Południe

 

Pierwsza kropla Dunaju, albo kropla wina:

Bałkany na horyzoncie, tutaj Ziemia Kłodzka,

co nie dzieli losu Śląska i jest dziedziną osobną

Tak pasuje w podróży jak sfatygowany notatnik,

w którym od lat nie napisałem słowa, głuchy

jak stara wieś nad strumieniem, gdy mija południe

W rytmie largo rozwija się taśma szosy, niesie

droga naszą łotrzykowską nicość i pustkę w sepii

Oto jesteśmy: jeszcze tutaj i nigdzie od dawna

 

 

Nie będzie oszczędzone

                                                         - Ewie -

Tylko niebo nad Karkonoszami,

gdy w miękkim świetle wieczoru

fotografujemy się jak turyści

Aparat sam robi nam zdjęcia,

zmieniamy pozy i jesteśmy

aż do śmierci naszej amen

 

Nikogo już nie chcę poznawać,

odkąd dusza jest obitym jabłkiem:

zjawiasz się posklejana z okruchów

porcelany jak starożytna filiżanka -

tak krucha, że nie odbyłbym z tobą

żadnej podróży i został na zawsze

 

I był, ucząc się ciebie poznawać,

gdy balansujesz między cieniami:

nie wiedząc, jak ułoży się wszystko

Dziewczyno, dla której jestem gościem

u księcia Wallensteina: jesteś szansą,

a mogłabyś już być pewnością

 

W migdałach gorzkich dawnych miłości,

z niezdarną łzą, siwym włosem pod obcą

barwą: Taką bądź pewnością, gdy opowiem

o A.i nie znajdę słów, miej wtedy dla mnie

swoje historie, które wybrzmią pewnej nocy

czule splecione, nim znikną w ciemności

 

 

Koniec w pamiętnikach *

 

Przedstawienie księżyca na stawie u księcia Wallensteina:

tylko tłuste karpie wynurzają się, by chwytać okruchy światła

Z małej stacji noc zabiera jak Excelsior, miesza z podróżnymi,

że nie odróżnisz, kto przed kim ucieka: na stole rozpoczęty list

do Elizy von der Recke, wracamy osobno – pałac to muzeum

Więc pozwól: nic z tego, co istnieje, nie jest niezniszczalne,

podróże kończą się przed czasem na kuchennych schodach

kłótnią z niepiśmienną służącą o smak wczorajszej kolacji

Prosto z Wenecji suną gondole zimy, strażnik przymyka oko

i prześwietne cekiny otwierają serca więzień: komedianci!

Laguna stała w turkusach i ametystach – Guardi powiedział

i nie dali wiary - Świt ma blask od starego złota – to Longhi

Co też jest prawdą: wyjechał pan z Anglantu, żeby jej szukać,

dla zguby swojej - i fale rozeszły się zaraz jak kochankowie

Noc zamienia szyby w lustra, w dali łódź przecina mokradła

i słychać, to nawołują się barcarioli, to zawiadowcy w liberii

Ani głowy na Placu – na łeb spadają ceny jedwabiu i smutni

na Lido wracają sprzedawcy dyni – pociąg staje na głównym,

gdzie nie znają tej historii: przypuszczam, że dalej nie pójdę,

bo musiałbym opowiadać rzeczy smutne, a to mnie zasmuca

 

                                                                 [Duchcov - Praga, 2002-2015]

 

* Giacomo Casanova, wygnaniec z Wenecji, zmarł w 1798 r. w Duchcowie jako rezydent pałacu Wallensteina. Bez grosza, ubezwłasnowolniony w wyborach, zniedołężniały i wyśmiewany przez służbę księcia pana. Pisał listy do przyjaciół, w których wykładał stoicki stosunek do świata i szczęścia.  W pamiętnikach przywoływał sceny z ulubionego "Orlanda", widoki Wenecji jak z ówczesnych malarzy oraz swoją brawurową ucieczkę z więzienia Piombi: nikt poza nim nie dokonał tej sztuki. "Nie urodziłem się szlachcicem, ale nim zostałem" - podsumował swoje życie, kończąc pamiętnik na pięćdziesiątym roku życia, tym samym unikając pisania o tym, co spotykało go później. Dziś Duchcov jest zapomnianym miasteczkiem na czesko-saksońskim pograniczu.

 

 

WIERSZE Z POCZTÓWEK WYBRANE W GRUDNIU

Maciej Sowicki, Łukasz Kamiński

 

Maciej Sowicki

 

Doggy Style

 

 

na początku chodziłem do Aldi Market z tobą

później chodziłem do Aldi Market sam

teraz w ogóle nie chodzę do Aldi Market

 

jeśli ktoś chce chodzić ze mną

do Aldi Market

proszę o przesłanie

drogą listowną listy

ulubionych owoców i warzyw w kolejności

przypadkowej

 

Erotyk bukmacherski

 

Nick Kyrgios serwował znakomicie

pozbawił mnie środków do picia. Piłeczka

po jego uderzeniach leciała z prędkością 214 kilometrów na godzinę.

Będąc piłeczką byłbym u ciebie w 13 minut.

 

 

Megan Louise śpiewa smutną piosenkę Under Your Spell

 

pewnego razu upiłem się do nieprzytomności

przed upadkiem

wysłałem miłosny sms

nie odpowiadałaś przez dwanaście godzin

potem sms do mnie wrócił okazało się że sieć Orange

przechodziła największą awarię w historii

 

w USA z taką historią dostałbym

wielomilionowe odszkodowanie

 

teraz jesteś dla mnie malutką uśmiechającą się

kropeczką w którą wpatruję się

godzinami potrafię biegać bez celu

przeczytałem że bieganie

to kwestia głowy nie wiedziałem

tylko że umysłu jak po ataku

nuklearnym

 

pewnego razu mój mózg kpił ze mnie

i śniłem że żegnam się z tobą w ciasnej uliczce

jakby nie mógł mnie rzucić do twojego

łóżka co to dla takiego mózgu?

 

Gucio mówił aby kontrolować sny trzeba

założyć dziennik snów i systematycznie uzupełniać kartki

jestem w takiej desperacji że go posłuchałem ale te strony

powoli zamieniają się w oniryczny przewodnik po Krakowie

                                                                          i Amsterdamie

 

jeśli chcecie jechać rowerem ulicą Amstel i znaleźć się nagle

w kontenerze studenckim a po drodze topić się w kanale

 

jeśli chcecie bić się pod Burger  Kingiem na Leidseplein

a później uciekać przed nie wiadomo kim ulicami Marnixstraat    

                                                                               i Rozengracht

 

jeśli chcecie pić wódkę na miasteczku studenckim AGH

z Becią i Menesem poznać w końcu Pinę

 

jeśli chcecie umrzeć na białaczkę przykuci do łóżka

w szpitalu na ulicy Kopernika

 

jeśli chcecie by wasza droga do akademika Nawojka

zamieniała się w labirynt i wydłużała w nieskończoność

 

to jest to lektura stworzona dla was

 

 

***

 

Sto razy prościej byłoby na pewno

gdybym się mylił. Ale się nie mylę:

jesteś najlepszym miejscem tego miasta,

centralnym punktem.

Marcin Świetlicki „Uwodzenie”

 

Spaklerweg Amstel Station Wibautstraat Weesperplein

Waterlooplein Nieuwmarkt Central Station Singel Marnixstraat

Nieuwendijk Damrak Dam Square Kalverstraat Prinsengracht

Rijksmuzem Leidsestraat Leidsegracht Leidseplein

Vondelstraat Vondelpark Bloemenmarkt Rembrandtplein Albert Heijn

Kinerstraat Herengracht Jordaan Rusland Zeedijk Prins

 

Hendrikkade Amstel Rokin Damstraat

Overtoom Kerkstraat Clercqstraat

Bilderdijkstraat Dirk van den

 

Broek Oude Kerk Wenckebachweg

Spuistraat Rozengracht Warmoesstraat

 

 

 

Okulary

 

czuć pismo nosem oznacza

w porę uniknąć kłopotów,

chyba ostatnio straciłem

węch, albo wyczuwam same falsyfikaty

 

Ostatnio przenocowałem się na olkuskiej łące

i zgubiłem okulary, o których pisałem w wierszu

dla Piotra Macierzyńskiego. Dwa dni szukałem

tych okularów bez okularów. Rezultat był do przewidzenia

gołym okiem.

 

Teraz mało widzę (na osiedlu młodych

ma to swoje plusy), ale przecież nie wszędzie

żule są pierwszym widokiem, jaki czeka na człowieka

 

po przebudzeniu na łące byłem zbyt pijany, by cieszyć się

wschodem słońca,cieszyłem się, że żyję i mam dwie nerki.

 

Ten wiersz to część zakładu pod tytułem

"czy da się napisać wiersz o zgubionych okularach"

Ania powiedziała, że nie. a ja:

przyjmuje wyzwanie. Jeśli ktoś wydrukuje ten tekst wygram

litr wódki, ale od łąki trzymam się z daleka.

 

Ostatnio ktoś powiedział, że traktuję poezję jak przedmiot

w dzisiejszych czasach trudno o większy komplement - ludzie

dotykają swoich ekranów częściej niż siebie

nawzajem  -

 

jej dotyku brakuje mi tak bardzo, że nawet poezja

przestaje pomagać, na jej zdjęciach znam każdy

piksel.

 

Ostatnio czytałem wywiad z Tomaszem Różyckim. Poeta

zaczyna pracę nad wierszem od detalu,

u mnie wszystko zaczyna się od wspomnienia

jej pięknych zębów. 

 

Myślę, że te okulary są jak ona -  przez swoją nieobecność

jest w moim życiu obecna

jak kujon z frekwencją sto procent

w szkole

 

- Co teraz robi ? Nie wiem

kiedy przestanę o niej myśleć? -  zapytałem kumpla,

który wieki temu zerwał zaręczyny

                                                            -Nigdy

nie usłyszałem piękniejszej odpowiedzi.

 

 

***

 

gdy twoja była spotyka

się z facetem który

z pobudek artystycznych robi zdjęcia

martwym ptakom

 

gdy każdy twój wiersz

to wciąż za mało na wiersz

 

gdy młody mężczyzna

zabija młotkiem swojego kolegę

i jego ośmioletnie dziecko

a na pytanie: dlaczego?

odpowiada: dla pieniędzy

 

gdy żyjesz w kraju

w którym działa prawo

podwójnej negacji i nie możesz

przetłumaczyć nobody is perfect

 

gdy pewnego pięknego dnia

wypierdolą cię z pracy

a ty wciąż nie będziesz wolny

 

gdy proponują ci założenie konta

na portalu randkowym a ty masz ochotę założyć

jedynie pętlę na szyję

 

gdy przez pół godziny palisz jointa

wydaje ci się że z nosa leci krew

w końcu dotykasz twarzy a krew

naprawdę tam jest

 

gdy uświadamiasz sobie że jesteś jak bohater

filmu Eternal Sunshine of the Spotless Mind

i jednak nie chcesz wymazać jej z pamięci

 

wiedz że jesteś martwym ptakiem

 

 

 

Jónsi śpiewa o skakaniu po kałużach w piosence Hoppipolla

 

w nocy obudziła mnie pełnia

pęcherza wstałem więc nie budząc

podejrzeń udałem się za dom i gwiazdy

 

rano znalazłem czapkę z Myszką Miki

ale nie poprawiło to mojego nastroju

 

rano goisz się na mnie niepokojąco

wolno pada śnieg na drogi

płciowe dawno nieprzejezdne

 

jest koło dwunastej i słońce

parzy płatki gdy piszę do ciebie

cały świat podobny jest

narkomanowi sekundy przed strzałem

 

 

***

 

w dniu w którym miałem wyjechać z Amsterdamu

robiłem wszystko to co w takie dni robić się powinno

akurat byłem sam od 12

do 23 miałem dużo czasu

onanizowałem się paliłem piłem piwo grałem u bukmachera

                                                                              i gotowałem

trochę czytałem i sprzątałem

gdy już wszystko oprócz mojego sumienia było czyste

słuchałem piosenki Tender zespołu Blur i całkiem

przypadkiem dowiedziałem się że Damon Albarn

napisał ją dla Justine Frischmann dziewczyny

z którą tworzył ponad sześcioletni związek

 

i zobaczyłem nas siedzących na schodach Oude Kerk

jedzących frytki dłońmi bo skupiliśmy się na sosach

                                                 zamiast na widelcach

to był twój ostatni dzień w pracy i czyste było wszystko

poza naszymi palcami 

 

i widziałem siebie gdy mając dziesięć lat wracam

ze szkoły o zachodzie słońca

jest wczesna jesień

a ja zrywam liście z nisko rosnących gałęzi

próbuję oddzielić ciało od unerwienia

zbędne części wyrzucam za siebie resztę

                                         chowam do kieszeni     

 

 

 

Łukasz Kamiński

 

*

powiedziałem dziadkowi,

że chcę być błaznem

ten spojrzał na mnie

i powiedział

całe szczęście, że nie królem

bo tych w talii jest zawsze czterech

i każdy z nich przegrywa

 

*

święta Monika

nigdy się nie kąpała

jej syn zresztą

kąpał się raz w życiu

a mimo to

zostali świętymi

 

pogłoski mówią,

że Rydzyk też niechętnie

bierze kąpiele

nie myje zębów

i ma duże aspiracje

 

*

UJ to aktualnie korporacja

gdzie wszyscy pędzą za cyframi

pracę pisać szybciej,

nie rozmawiać, pisać

prośby o granty

i kolejne punkty

głupiej kariery

 

wykładowcom się nie chce,

ale muszą prowadzić zajęcia

studentom się nie chce,

ale inaczej nie pójdą na doktorat

 

nikt już nie pisze z miłości,

pasji, wszyscy nastawieni na zysk,

więc w archiwum będzie leżeć

kolejna niepotrzebna praca

o Szekspirze

 

i znowu konferencja, niewiadomo o czym

kilka tomów, recenzje,

a wszystko, żeby zaimponować baranom,

którzy są idealistami

 

 

*

już się nie chodzi do szewca

buty się wyrzuca, reklamuje

nie naprawia

 

jedzenie się fotografuje,

rodzinę dodaje do znajomych

uśmiecholajki

i grupy na fejsie

 

Twitter zamiast ptaków

ekologia staje się

polityką

politycy celebrytami

 

i to poezja

zdaje się być

ostoją konserwatyzmu

w tych nowoczesnych czasach

 

*

nie chcę być pisarzem

bo Małgorzata Halber

pisze książki

i ludzie to czytają

i szanują

 

nie chcę, bo Patrycja P

bo ktoś tam, bo wstyd

przed całą rodziną

że mogę stać obok

a historie

wymieszają się

tracąc swój charakter

 

*

wolę żeby

moje dzieci

znały

Nicki Minaj

niż Szymona z Trydentu

 

u Nicki na końcu

zawsze jest

sex i śmiech

u świętych

śmierć i grzech

niezawinionych

 

*

Petru

niech weźmie swoje pieniądze

i się udławi

tym szmalcem

oligarchów

 

koleżanka mówi,

że InPost sponsoruje

wydawanie książek

wolę nie wydawać

niż wdawać się w relację

z zepsutym dzieckiem

turbokapitalizmu

i głupoty

 

 

*

przebudzenie ojczyzny

naprawdę ktoś może się modlić za

przebudzenie ojczyzny?

 

 

*

jak te słowniki są daleko od nas

strony nie odzwierciedlą rytmu spotkań

kłótni, niechęci, miłych chwil, spokoju

długiego lenistwa, rzadkiego znoju

 

ale to tylko słowniki sprawią, że

stanę się poetą na parę minut

i nawet jak wers wyjdzie mi bardzo źle

po kropeczce mogę już mieć to z tyłu.

 

*

z czterech powodów Orwella

dwa nie interesują mnie zupełnie

a.             polityka,

bo żaden poeta nie wymyśli

świata zabawniejszego

niż ten obecny

b.           historia,

bo i tak to wszystko jebnie

jak Sumerowie

Aztekowie

i cała reszta

tych wielkich ludzi

 

 

*

Szalom Asz

nie dostał Nobla

ale za to

posiada

małą uliczkę

w Siedlcach.

 

Na tej ulicy jest

Pepco

i bank polskiej

spółdzielności

S.A

więc brzmi to prawie

jak bank

Szaloma Asza.

 

 

*

przy pierwszym spotkaniu

nie sądziłem, że Zadie

może być

tak fascynującą kobietą

 

ona normalnie pierze, sprząta

gotuje smaczne zupy

i bardzo lubi piec ciasta

 

jakby tego było mało

Zadie ogląda nudne seriale

czyta kolorową prasę

i wzrusza się przy Titanicu

 

Zadie tylko w międzyczasie

pisze o pięknie

albo o ogrodzie,

który jest na szczycie

hiszpańskich schodów

 

 

*

gwiazdy porno wiedzą

że nie ma nic bardziej ponętnego

niż pierś kobieca

 

celebrytki wiedzą

że pierś kobieca

to jedyny sposób na to

aby mózg stanął w poprzek

i żeby stanął

 

chirurdzy-plastycy

noszą szerokie spodnie

by nie zawstydzać

swoich klientek

 

Halle Berry

wygrała Oscara (wiadomo czemu)

więc Doda

mogłaby

w tym smutnym jak pizda kraju

dostać prezydenta

 

 

*

lubię anorektyczki

ich żebra dają się policzyć

a obojczyki

wystają dumnie niczym pierś

 

lubię te z roztarganymi włosami

i ze spojrzeniem wariatki

z wąskimi cipkami

i niekoniecznie dużym biustem

 

te nieokrzesane, dzikie

trochę jakby wilcze córy

ze skłonnością do alkoholu

i uzależnieniem od poezji

 

 

*

kolejna seria, skończyłem studia na 5,0

czy to coś zmienia u mnie u Was

większa w trumnie duma i brak szans kurwa

na zrobienie pięciu zer

 

5,0 – jestem po drugiej stronie lustra

bardziej jak zero, choć pięść zaciskam

z gniewu. czuję się jak ten przecinek,

pięć lat studiów, nieznaczna przerwa na oddech

i błędne koło w życiu pustym

jak te zero

 

tylko wyjątkowy optymista zamieni ten tatuaż

na SuperHero

w żadnej umowie o dzieło

nie pytają o mnie, ale o PESEL i miejsce zamieszkania

 

mieszkam na kartce papieru, drodzy pracodawcy

i nie chcę wcale Waszego papieru,

ani pracodawcy

 

« poprzednia 1 2 3 4 następna »