Wiersze z pocztówek
Odra 3/2017- WIERSZE WYBRANE W MARCU
Jakub Pszoniak, Piotr Szelewicz
Jakub Pszoniak
Logika
matka mojej babci
przeżyła trzy wojny
dwie wojny światowe i wojnę 1919-21
miała szczęście
matka mojej babci
przeżyła trzy wojny
dwie wojny światowe i wojnę 1919-21
nie miała szczęścia
które z tych zdań jest prawdziwe?
historia zawiesza prawo niesprzeczności
Lux ex Silesia
deszczy się miasto
szczycą wieżowce
szron i tłuszcz
szczelnieją w asfalcie
czas warszawieje
i szybko szybko
szyb w szybach taksówek
czerwone okna i twarz na poduszce
grubnie cień na murach gruby*
którą Jerzy Gruba kazał zmienić w grób
ciemno znów
grudzień gubi śnieg
szczypią oczy, wiersze wiszą w powietrzu
kałuży się Śląsk
kurczy się życie
szczęść Boże, kurwa, sztygarzy telefon
* - gruba: śl. kopalnia
Niewiele
zostało niewiele
(niewiele to nic i niewiele więcej)
trup pszczoły miedzy ramami okien
karta gwarancyjna magnetofonu szpulowego
pudełko wypalonych zapałek
klucze do poprzednich zamków
legitymacja organizacji młodzieżowej
której pozostali członkowie
zostawili po sobie znacznie więcej
zapach
Bytom
skrzy się trakcja
krztuszą koła
krzty powietrza
kaszlę w rękaw
numer tramwaju
dla wiersza
zupełnie bez znaczenia
jadę w poprzek miasta
po brzeg następnego miasta jadę
tramwaj mija
to co warte pominięcia
mija czas
mija mi ja
mija coś jakgdyby metaforę
która uciekła w ostatniej chwili
mija zbiegów zbiegów okoliczności
alegorię samej siebie
język nieprzetłumaczalny na żaden inny
ani nawet na ten sam język
Bytom mija
jadę w poprzek miasta
po brzeg miasta jadę
jestem gdzieś
opodal nawiści
mijane są domy komory
kopalniane mijane są
Splot zderzeń
słońce ani nie zgasło
ani nie zapłonęło żywym ogniem
tlen i azot wciąż łączy się w powietrze
pory roku następują po sobie
ze względną regularnością
niemiecki proszek pachnie zaś ładniej
od nieniemieckiego proszku
a jednak śmierć
jednak skończył się jeden ze światów
a więc skończył się cały świat
sznur autobusów
czeka na pętli rana
Przyczyny
przyczyny wciąż pozostają nieznane
być może zdecydowała
data stempla pocztowego
arbitraż arytmetyka brak snu
brak środków nadużycie środków
błąd w sztuce głosy elektorskie mgła
może po prostu bóg tak chciał
policja zasłania się dobrem
nie podaje szczegółów
Haenem
ona to co najmniej
on co najwyżej
ona szuka bo wyprzedaż
on już kończy lada moment lecz za ladą jeszcze
ona zdejmuje z półki bo niedrogie choć z górnej półki
ona pyta o rozmiar
jest bowiem w posiadaniu zamiaru posiadania
on odpowiada jest tylko to co widać
jest tylko to co jest odpowiada
jest tylko to co jest to co widać
ontologiczna dezynwoltura głęboko ją dotyka
stoi bowiem w sprzeczności z korzeniami europejskiej kultury
ponadto ona wiarę pokłada w transcendencji
ona w wolnych chwilach odwiedza świat odwiecznych idei
on pieniądze wymienia na materiały szyte w Bangladeszu
i choć ona idealny materiał na kobietę marzeń
na chodźże ze mną u ciebie czy u mnie
on niezainteresowany zupełnie
ona idealistka on materialista
nie będzie happy endu
tęcza nie połączy prawobrzeżnej Warszawy
z lewym brzegiem Wisły
z podwieszanego sufitu nie spadnie deszcz brokatowego konfetti
nie dojdzie do zbliżenia
czytnik kart nie zagwiżdże i nie puści oka
nie dojdzie do spotkania
do bezdotykowej wymiany towarowo-pieniężnej
nie będzie niczego
z tych zakupów w haendem
Piotr Szelewicz
Dorastanie
Ostatni wiersz powinien być jałowy,
bez emocji, podtekstów, rozliczeń.
Powinien być nudny, jak wkładka reklamowa
do codziennej gazety, rozkład jazdy
na zamkniętej stacji. Obojętny, podobny
do szaletu, gdzie każdy wchodzi, robi swoje,
wychodzi. Nie może mieć przesłania, dedykacji,
jakichkolwiek aluzji. Ostatni wiersz
powinien zniechęcić czytelnika już po pierwszej
strofie, wszak druga niczym się nie różni. Pointa
ze słów wyrwanych z kontekstu. Ostatni wiersz
powinien być jak tunel.
Nie wierzę dzwonom katedry
Cóż z tego, że śmierdział bezdomnym dworcem
z denaturatem na pohybel i dla rozgrzewki.
Wytrącony poza nie musiał udawać,
to było w nim nieobecne.
Każde zainteresowanie, trwające dłużej
niż minutę, przerywało
drzemiące czuwanie, kwitował to subtelnym
spierdalaj. Obrzydzenie
parujące z głów przechodzących obok
napawało optymizmem. Jednak jest
wrażliwość. W końcu zwinął go patrol
dobrego smaku.
Szedł obojętnie
i nie było w tym nic bezczelnego,
jedynie bezradność pewna siebie.
Wtedy zrozumiałem boskość.
Rozkład jazdy
Szklanka może być kalejdoskopem, gdy napełnioną
unieść pod światło. Wynalazek godny zabicia
czasu, do tego stolika nikt się nie przysiądzie,
zwłaszcza, że każdy liczy grosze na bilet powrotny,
który i tak zamieni w aluminiowe piwo, tylko
nie śmiećcie po drodze! poucza pani Jadwiga,
jest królową, jak wszystkie bufetowe
po dwudziestej trzeciej. Chyba już potrafię
pogodzić zbędność z prawem redukcji do absurdu.
Peryferie
I.
Przychodzisz nie w porę, jakby na złość
gasnącemu światłu, jedynym wyjściem wtedy
milczenie, mimo że słowa jak muchy
w upalny dzień. Jesień ma w sobie coś
ze starej panny, która wciąż wierzy
i czeka, nim stanie się zimową wdową.
Usychać trzeba kolorowo.
II.
"-Obiecaj mi, że nie będzie wojny.
-Tak."
Puste słowa przychodzą nader łatwo,
nam nie grożą granaty, mimo że za miedzą
ktoś ginie, prorocy straszą Wschodem.
Gdy strzały zbliżą się do granicy
słuchu, odlecimy gdzie zboża szumią
o wydajności lub klęsce urodzaju.
Wojna jest w nas i pokój
niegościnny.
III.
Gdybym nie próbował pisać
byłbym seryjnym mordercą,
śledzę ich biografie podobnie jak poetów.
Nóż, młotek, pióro
tak samo zostawiają ślady na bieli
śniegu, kartki, snu
w którym oddychamy
tym samym powietrzem
bujając się wesoło
w drżącej pajęczynie.
IV.
Po dwudziestej trzeciej ulice pustoszeją,
wtedy zaczyna się świat. Schizofrenik z Leśnej
rozpoczyna obywatelski patrol, w asyście bezdomnych
psów sprawdzi wszystkie kąty
i wiraże. Spóźniony
pijak zgubił drogę do Betlejem,
odkąd zlikwidowano rozkład jazdy
brakuje punktu odniesienia. Dzięki Bogu
poetów tutaj nie ma. Najtrudniejsze
są zmartwychwstania.
V.
Co ocaleje, zostanie po drugiej stronie
snu. Pamięć w końcu wyblaknie, jak fotografie.
I jeszcze bezradność, która drażni, kiedy
zaczynają boleć ściany, lustro, świt. Można
darować sobie słowa, w milczeniu resztki
wczorajszego dnia. Cisza nie wymaga
Psychuszka
Nawet ściany mają potknięcia, gubią
kąty proste, odstając od pionu. Do tego ciężar
wyznań, modlitw, niedbałych orgazmów. Cierpnie
tynk, okno jak blizna, drzwi donikąd, już wiesz,
najtrudniej zmartwychwstać. Ja z pierwszym
śniegiem, gdy listopad zacznie parować z głów
samobójcom. Nie znam ciepłych słów, jedyna
delikatność to odmrożenia, więc jeśli chcesz
pokażę najbardziej mroźne rejony, gdzie
zero bezwzględne to dopiero początek. Sam na sam
w izolatce, obiecaj że jutro
też cię nie będzie.
Psychuszka (II)
Jak zwykle zwiodą manowce albo zatrzymają
ściany. Mimo to próbuję odlecieć, chociaż lęk
paraliżuje. Wyłamuję palce, odkąd wprowadzono
zakaz palenia, dłonie nie lubią bezczynności.
Powiedz, czy jesteś. Spróbuję zasnąć. Kolejny
kaftan, który nie pasuje do oczu, tym bardziej
do twojej sukienki.
Psychuszka (III)
Wtedy powiedziała: czas pokaże. Nie ma już czasu. Jednak
zanim minął, dały się poznać wszystkie biegi zdarzeń
i scenariusze. Dlatego w roli głównej ściany, które nie pragną
dotyku a chłód podpowiada kolejne słowa i końce światów.
Podobno jesteś. Tak przekonują horoskopy. Wierzę
tylko jednej przepowiedni zaszyfrowanej
w karcie choroby. Brak rokowań
na powrót.
Psychuszka (IV)
Możliwe jest, że czekam. W przerwanych
zamyśleniach, zawieszony
w pytaniu. Gdy próbuję się zerwać, przychodzi
ostatnia myśl, której się boję. Czy
możliwe jest, że czekasz.
Psychuszka (V)
Znów byłaś.
Jednak zbyt krótko, by myśl
przeobraziła się w wyznanie. Teraz smakuję
twoją nieobecność. Schłodzona jak grudzień
osiada szronem na szybach. Palce nie czują
odmrożeń, zaczyna się gra
urojeń z grawitacją.
Psychuszka (VI)
Sen, z którego się nie budzę. Jesteś w nim
tak samo nierealna jak na jawie. I tak samo
bolesna, po obu stronach
chłód. Słowa, miejsce i czas
dobiegają końca, ostatnia myśl
zamarza.
ODRA 2/2017-WIERSZE WYBRANE W LUTYM
Katarzyna Ślączka, Bartosz Niewart
Katarzyna Ślączka
ptasie pióra jak relikwie jesieni
kiedy wróciłam było już za późno
chłodny świt zatarł kontury przedmiotów
sprawił że sny wsiąkły w pościel zamiast zostać
pod powiekami cedrowych skrzyń
ukryły się skarby
mapy miejsc które dawno przestały oddychać -
kim jest ta dziewczynka na zdjęciu
ma spierzchnięte od mrozu usta
i lisie oczy widzące coś
w zlepku brzasków poza kadrem
cichną kosy
jakby celowo każąc mi patrzeć
na tę samą śmierć od początku
lustrzany trakt
jeszcze wczoraj byłam zupełnie gdzie indziej.
po czym cię teraz rozpoznam?
czy sto lat to długo, jeśli nie liczyć nocy?
w miękkości tych pytań wyczuwam strach.
przecież każdy widnokrąg kończy się lasem,
do którego trzeba dotrzeć po odblaskach.*
skupiska świateł na rzece są drogą,
miejscem, gdzie przystaję
obserwować kruki.
jest w nich coś śmiertelnie poważnego,
co sprawia, że chce mi się śmiać
z samotności.
* Ci, którzy idą przez drewniany lub stalowy most, mogą przechodzić tam i z powrotem - wysoko ponad rzeką (...). Kto przechodzi po odblaskach, po cieniach, po odbiciach, po zapachu czeremchy nad wodą - ten już nie wraca. Nikt nie wie, czy dotarł, czy też nie. Pozostaje po nich jedynie okrzyk nad wodą - radości lub przerażenia.
Do człowieka nie prowadzi żadna kładka, żaden most.
Do człowieka można dotrzeć tylko po odblaskach.
I. Ziedonis - Epifanie
czerwona niteczka
śnieg zasypał ślady za oknem
gdzie jesteś leśny chłopczyku
już noc
z nudów ceruję wróblom powieki
ich skrzydła jak wykarczowane drzewa
leżą obok
zastanawiam się od jak dawna tu śpię
czy wciąż pachniesz porankami
nakrapianymi karminem
ciepło ptaków spływa mi po nadgarstkach
Przydrożne bary końca świata
Niedługo w szklance z wychłodzoną herbatą zaczną pływać owady.
Wygłodniałe koty odejdą, by zdziczeć.
Opuściliśmy to miejsce w pośpiechu. Bez pożegnania,
jakby tylko na chwilę.
Latem, gdy śmierć zakażała lękiem.
I nawet jeśli nocami uczyliśmy się zasypiać, przed świtem
paląc opium w ogrodzie,
brakowało już rozmów, od których nie ropiałyby oczy.
Uznajmy więc, że wszystko co ważne jest nieoczywiste.
Być może wędrówka to nadal tylko wieczorny spacer po kuchni,
ciche kroki na patio, gdy nie można zasnąć.
Ale co jeśli - by ruszyć w drogę - musimy
wziąć lotniskowe światła za drogowskazy. Morskie latarnie,
dzięki którym możliwy będzie powrót do domu.
w przeźroczu
widziałam wczoraj na śniegu
bielszym niż niedzielne kołnierzyki
wypłowiałe włosy matki
grudzień pachniał sadzą i mrozem
gdy lisy wyjadały ze mnie zmysły
cichutko ułożyłam się obok
_________________________________________
teraz masz kolor gotującego się mleka
a ja nie wiem co zrobić by
zachować to ciepło
Bartosz Niewart
.
zwierzęta znikają jak zmarli i w ciemności dają mięso i mleko
rozstawione kąty domu ściany jak uszy płochliwych zwierząt tak bardzo tęsknię do stada które przychodzi i słucha
niech opowieść o chlebie i wodzie przetrwa naszą opowieść o głodzie i pragnieniu
.
chłopaki idą ... idą krzycząc ,,kurwa kurwa” kochani nadwrażliwcy już walczą z systemem i nie mają szans system to oni sami dwadzieścia lat później pochodzimy od wychowawcy pochodzimy od podwychowawcy porządek przechodzi z głowy do głowy dziedziczne niewysłowienie
grupa przyciąga każda grupa przyciąga po prostu – jest nas więcej i możemy to udowodnić do szkoły się idzie do zawodu do wojska tam albo łaskoczą albo biją albo się tupie albo śpiewa szykuje się miłość w stylu ,,przyrzekam” twarze toporne rany po ewolucji
.
milczenie jest pierwszą rozmową pierwszy człowiek milczał i jadł krwawił i zapamiętywał poruszał ustami i przybierał na wadze wyciągał rękę żeby dotknąć ziemi albo żeby dotknąć horyzontu i nie był mądrzejszy jak człowiek drugiej rozmowy jak człowiek rozmowy trzeciej i nie czuł samotności ani pustki poeta bez tylu spotkań nagi kiwał głową jak dziecko nie znajdując słów uśmiechnięty jakby szedł za czyimś śmiechem
to było jak zabawa dziecka z ogniem dziecka z dzieckiem
.
posypują nas brudzą
kurz albo krople wody zbierają się na twarzy topola wydmuchuje nam w twarz swoje płuca gdy twarz nie pracuje warstwa rośnie
zaniedbanie jest najlżejszą śmiercią i zaskakuje jak coś znanego opisane własnymi słowami
.
zaprasza mnie do siebie i zamyka za mną drzwi oprowadza po swoim strasznym domu jak kolejną dziewczynę tam w tym worku mokrym od łez w błocie i ciemności tam ludzie rosną głowa wypycha głowę
leżę bez twarzy jak embrion nie doświadczam ani świata ani autora to jest prawo pierwszego reakcja na pierwsze zło żółw spaceruje po plecach istota wolnośniąca chodzi mi o błysk światła o kogoś ze świeczką o jakieś okno o to gdzie jestem
.
kreda obrysowuje ciało na wiele sposobów księżyca ubywa albo przybywa
otwór w którym znikają zwierzęta otwory przez które rosną paznokcie
ktoś opowiada zbieramy się w półkole najpierw ktoś potem półkole księżyca przybywa albo ubywa jesteśmy zaciekawieni
tak samo gdy ktoś krzyknie stajemy szybko w szeregu jesteśmy wystraszeni
idziesz
gdy idziesz rozbiegamy się po cichu gdy się zatrzymujesz jesteśmy drzewem kamieniem kijem
gdy leżysz podchodzimy wolno niczego o tobie nie wiemy zaciskamy krąg
.
wielki zielony owad siedzi na szynie
a kolejka gdańsk gdynia już jedzie i nie zdąży nie ma mowy nie zdąży uciec siedzi i jest skazany niczego zrobić nie można wypada przyjąć i obudzić się odchorować i przyjąć każde obudzenie nieuchronność na granicy niewinności powinniśmy tylko uciekać za nic nie odpowiadać i uciekać ale komu by się chciało uciekać w tym klimacie buty są ważniejsze od wolności zdecydowaliśmy się na ludzki kształt na przywiązanie historia – jedyny ruch jaki jest pod ręką kafka od pierwszego pokolenia pomoc wciąż odkładana na później w swoim czasie zdrowy rozsądek nie ma nic do rzeczy wróg jest wrogiem niczego nie wyjaśnia i zmartwychwstaje
i wiadomość o śmierci prześciga samą śmierć
.
gdy jest woda jest ktoś kto spaceruje nad wodą ktoś kto dotyka wody i kładzie się na brzegu horyzont rozlewa się wtedy płasko jak ocean jest przejście od pięknej strony twarzy w drugą stronę i w odbijaniu się w wodzie i w przychodzeniu nad wodę jest most piękna i czysta jest woda i można się zanurzyć w wodzie i można pisać po wodzie i pisze każdy dłużnik i każdy chlebodawca pisze i każdy kto chce zapomnieć pisze i zapomina i nie odwraca się woda to znaczy bardzo wiele ale całe ciało musi płynąć i być jak szkło położone na szkle
.
idzie przede mną kobieta w rubensowskim wieku i tak samo jak koń biegnę za wozem kochanego ciała nigdy za wiele jeszcze mnie kokietuje liceum mauzoleum
kręci kółka i ja ze śmiechem kręcę się w kółko i mówię że się pogubiłem powtarzam za nią i tak mną kręci
skomplikowana historia labiryntu okrągła historia koła nitka na okrągło
.
zabroniona kąpiel w deszczu wspólna kąpiel gdzieś w parku
deszczowa piosenka ruch wychodzi z muszli jak dźwięk
po drodze są płaszcze buty parasol deszcz w małe naczynia mała historia wody
potrzebuję wnętrza twoich ust inaczej odpłynę
.
mówię ci – kupuj tylko nasze nie obce spod buta hohenzollernów w naszych opakowaniach wszystko jest nasze w nowych opakowaniach wszystko jest zdrowsze to samo jest zdrowsze to samo trwalsze sylwetka dziewczyny naturalnej wielkości nie oszukuje piękną ekspedientkę można złapać za nogę uszczypnąć pocałować kopie są lepsze od oryginału tylko dla przerażonych brakuje wrażeń
wolę zachowania naturalne najbardziej czytelne puenty czyż nie wymyśliła nas pani prostota czy elegancja to już nie czasem podkoszulek i majtki bokserki
nawet zwykła fikcja jest potrzebna nawet najgorsza władza jest potrzebna inaczej rzeczywistość mogłaby rosnąć stać się niczyja moglibyśmy wychodzić jedno za drugim i być coraz dalej a spróbuj wytrzymać chociaż kilka chwil poza sklepem bo kiedy chleb jest tani a bułka słodka
.
po ulicy jeździ tomasz albo andrzej to są imiona apostołów i angielskie napisy z katalogu firm ale co z tego ja nie znam obcego tak jak nie znam angielskiego na ulicy są kosmici z koszyczkami i święconką wrócić skąd przybyliśmy nawet jeżeli tam niczego nie ma
nie ma przestrzeni w podglądającym nie ma poezji w opowiadającym
budowa ust do ciastka mięsa jajka
ODRA 1/2017- WIERSZE WYBRANE W STYCZNIU
Joanna Fligiel, Krystian Janik
Joanna Fligiel
Pamiątka z Pilicy
Pamiętasz kości, takie dla psa,o które zawsze musiałam prosić
rzeźnika? Byłam w tym dobra, bo babcia nigdy nie prosiła sama.
Zawsze ja. Dygałam przed rzeźnikiem jak przed królową angielską,
którą babcia uwielbiała zamiast Breżniewa. Pamiętam, bo nie chciała
swojego pogrzebu w upalny dzień, żeby któraś z pań nie przyszła
czasem bez pończoch. Bo czy ktoś widział kiedyś królową
z gołymi nogami?
Na tych kościach gotowała zupy dla nas i dla psa.
Nie zauważała różnicy między naszymi podniebieniami.
Kości kazała wąchać w sklepie, żeby nie musiała stać nad garem
tak długo, aż pozbędzie się smrodu. Nie odważyłbyś się niczego
wąchać przed nosem rzeźnika w zakrwawionym fartuchu,
więc robiłam to dopiero za rogiem budynku, ale nawet
najbardziej cuchnących darów nie potrafiłam wyrzucić.
Na śniadanie zawsze gotowała po jednym jajku dla każdego,
Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś zjedli więcej. Pamiętam
śmialiśmy się z kogoś, kto powiedział babci,
że zjadłby dwa. Pukaliśmy się w czoło, przedrzeźnialiśmy:
„zjadłabym dwa, zjadłabym dwa",
ale wyłącznie za plecami babci, bo któż miałby czelność
śmiać się z głodu przy byłej więźniarce niemieckiego
obozu koncentracyjnego.
Boże Ciało
Taczki mojej babki
naładowane kamieniami
z wolna w stukocie chodaków
posuwają się do przodu kopniaki
skutecznie podnoszą z ziemi zmuszają
do pośpiechu chyba że zaczniesz rzęzić
nabrzmiejesz spienisz zamienisz z kamieniami
nie zamienisz jeszcze mnie bierzesz w sześćdziesiątym
ósmym na ręce pewnie pachnę jak te niemowlaki krzywisz się
widziałaś owczarki niemieckie wygryzały matkom z brzucha bucha
dym z kominów ludzie umierają wszy smród brud łaźnia dezynfekcja
chwytaj szmaty razy gruba niemra używa pejcza biegnij biegniesz nie wolno
zmuzułmanić zamienić z kamieniami musisz myśleć jak kamień o pomieszczeniu
o ubraniach o sprzętach ale nie tęsknić za nim za nią za Piaskami za Brynicą za domem
coraz ciszej
coraz ciszej płynie w moich żyłach numer trzydzieści siedem tysięcy sześćset dwadzieścia osiem
szczególnie dzisiaj gdy mieszkam idę nad Ren wskrzeszę ogień piekę z judaistami z hindusami
z chrześcijanami i z islamistami z ateistami białe kiełbaski w kraju w którym praca czyni wolnym
od zaraz.
Niemcy
budziły mnie w nocy jękiem starych ludzi.
Kładłam się między nimi, szturchałam, krzyczałam:
nie mogę przez was spać! Dziecko przywołujące ciszę.
Zaczynali miarowo oddychać. Milczeć, gdy rodził się
lęk - głodny jak więźniarki z obozu, nie do pozbycia.
Przypomina fantomowy ból z zagojonego kolana dziadka.
Więc nie mów do mnie, że to obcy kraj. Wyrosłam
na nim - na pannę z uginającymi się kolanami,
niczym fasolka na wacie.
Blurb dla dziewczyny z mostu
Może na jakiejś niewidocznej gwieździe
Jest niebo dla samobójców?
- Pablo Neruda
Kiedy spadałaś, widziało cię kilku kierowców.
Jeden zahamował, drugi nie i w tym momencie
otworzyłam oczy. Wsłuchiwałam się w piski,
w głowie, lecz te zewnętrzne stawały się coraz
głośniejsze. Twoje życie wyło na alarm,
zagłuszyło moje. Nadleciał helikopter,
potem straż rzeczna, nurkowie, pogotowie
i dzieje się, niestety (jak w arabskim przysłowiu):
najbliższą z rzeczy jest śmierć, najdalszą – nadzieja.
Policja wieczorem rozsyła komunikat:
o dziewiątej trzydzieści utonęła biała,
młoda kobieta. czy ktoś zauważył,
że zniknęła z jego życia, pyta,
zanim pojawiłaś się w moim?
A ty wyszłaś w przerwie (może śniadaniowej),
aby w końcu zamieszkać na niewidocznej gwieździe.
Elżbieta też nie chce wracać do Polski
Niemiecki Elżbiety nie jest wcale lepszy,
chociaż ma niemieckiego Freunda
musi pracować i pracuje,
jak większość Polek w Niemczech.
Elżbieta myje starych ludzi,
odwdzięczają się jej uśmiechem
i dziesięcioma euro za godzinę.
Tych ludzi jest coraz więcej,
Elżbieta ma coraz mniej sił,
więc zaczyna boleć ją głowa,
jak niemiecką Frau,
i Freund przestanie być zadowolony.
Elżbieta będzie szukać innego Freunda,
ponieważ nie chce spać w kontenerach
z satelitarną anteną na dachu
i powiewającą biało–czerwoną flagą,
które mijam wjeżdżając na most,
łączący Düsseldorf z Neuss.
Nadaj mi imię, a stworzysz mnie:
Bożenka
Bożenka najpierw wyrzeka się języka,
potem Polaczków, a teraz swojej wiary,
bo czyż człowiek nie jest obłąkany kiedy wierzy,
że świat stworzony został w sześć dni?
Świat Bożenki tworzy Max,
konsekwentnie dzień po dniu,
z niemiecką perfekcją
obdarza cennym oświeceniem.
Bożenka usuwa historię
w gogle, odwiedzanych przez nią stron,
choć Max po polsku nie rozumie
i nie biłby jej jak ojciec matkę.
Bożenka każdego dnia szlifuje niemiecki,
by prowadzić z Maxem konwersacje,
które nie przemieniają się w dyskusje,
dlatego Max wierzy,
że będą z niej jeszcze ludzie,
a potem może zmienią jej imię.
Znaki
Miałam okazję zabić ojca. Doskonale
pamiętam, użądliła go pszczoła, nawet kilka na raz.
Tata źle znosił jad, a miał tyle jadu w sobie, że ciut, ciut tylko
więcej (bo ile taki owad w końcu może), przebierało miarkę.
I nie było już czasu, na te wszystkie telefony: Halo pogotowie?
Mój tata puchnie i nie może już nas wyzywać, i robić tych wszystkich
rzeczy, przez które mama płacze. I nie było (jak zwykle)
żadnego sąsiada.
Ledwie dostawałam do pedałów, choć samochód był mały
i nawet nosił dumną nazwę od swojej wielkości, lecz tata
pchnął z całych sił fotel do przodu i pociągnął za linkę ssania,
ale o lusterkach to już mowy nie było, w zasadzie już mówić
mogłam tylko ja.
I tak sobie jechaliśmy bez prawa jazdy,
bez większych umiejętności, hen w górę,
w kierunku nieba, bo akurat pawilon czwarty
z izbą przyjęć był na szczycie naszego sanatorium.
Nasze sanatorium było pięknie ukwiecone,
ale nie pora teraz opisywać przymioty natury,
gdy jedna z nich postanawia nas zabić.
I tak sobie jechaliśmy w świszczeniu, w sumie
niedługo (pawilon czwarty widoczny był z okien
naszego mieszkania).
I tak na wysokości kostnicy zapamiętałam,
że pierwszy bieg służy tylko do ruszania.
Nie napiszę, że sama zatrzymałam samochód.
Ignorując wszelkie znaki
na niebie, pobiegłam po pomoc,
choć drzwi do pawilonu czwartego
też były wahadłowe.
Sanatorium na Kubalonce
Te gazetowe dramaty przypominają mi historię mojego brata.
Byliśmy wtedy, oczywiście, dziećmi. Przynajmniej tak mi się
wówczas wydawało. Mama kupiła dla mnie zieloną sukienkę,
ale jeszcze było za zimno, żebym ją założyła.
Bardzo za nim tęskniłam, bo zawsze dzieliśmy pokój
i wszystko z czym musieliśmy się zmierzyć. Naszych łóżek
nie dało się połączyć, ale łączyła nas szczególna więź,
o której przypominały stare plamy na materacu brata.
Myślałam, że jest mu tam lepiej i trochę mu zazdrościłam.
Co ja mówię, bardzo mu zazdrościłam i byłam pewna,
że jest mu tam lepiej. I wtedy nauczyłam się, jak błędnie
jest myśleć, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.
To nie była słoneczna niedziela, raczej ponury dzień,
w którym trudno odróżnić pory dnia, zwłaszcza gdy
patrzysz pod nogi, lecz wstaliśmy w dobrym nastroju,
w jakim należy wstawać, gdy chcesz kogoś odwiedzić.
Nie śpiewaliśmy w drodze do Istebnej wesołej piosenki.
Siedziałam cicho z tyłu, jak zawsze, i robiło mi się mdło
od tej zakręconej drogi i powodów, z których znalazł się
w sanatorium, ale to dłuższa historia.
Chciałabym już przejść do jądra, a raczej jąder
mojego braciszka, sinych i dużych jak pięści,
gdy zaciskasz dłonie, którymi chcesz ukarać
nieletnich oprawców, ale nie możesz.
List (okręgi)
Ostatnio w ogóle nie mam z tobą kontaktu,
nie znam twojego adresu, ani numeru telefonu.
Śledzę cię tylko na skypie:
zielony okrąg cię nie ma, biała fajka jesteś
i logujesz się w jakimś Bro.
Napisałam wiersz o twoich czerwonych włosach
i wyborze imienia. Wiem, wiem, jesteś blondynem,
a ja znowu wymyślam i nikt nie uwierzy
jak wtedy, gdy poszłam do pani od polskiego,
że tata chce nas pozabijać.
Żyjemy, a twoje włosy zmieniły kolor. O dziwo
żyje nasza mama, która zawsze może
tego nie potwierdzić. Napisała do ciebie list,
ale wrócił. Wszystko do niej wraca,
oprócz ciebie.
Mama martwi się i nic z tym nie robi. Dzwoni tylko
do mnie i zaprzecza to kolejnej z teorii,
że w życiu na każdego przypada jakiś limit łez.
Pocieszam i obiecuję, że wyprostuję świat,
ten okrąg, w który jesteśmy wpisani – ty i ja,
najlepiej jeszcze dziś,
jeśli tylko pojawi się biała fajka.
Nasza mama jest tak samo bezradna
i tak samo łatwo się poddaje jak w tamte dni,
gdy zajmowałam się tobą, żeby mogła dać
przepraszać się tacie.
Nie składa już mi życzeń na Dzień Dziecka,
nie nazywa córeczką, przysiada na ganku i patrzy
w Północ, pisze list, który wraca jak wszystko,
oprócz ciebie.
Mówię ci, minie kilka lat lub może nawet dni
i w końcu zacznie nazywać mnie jak należy
– mamo, i wtedy może być za późno,
byś wrócił.
*** (Jeżyny)
Nie potrzebuję twoich uszu, żeby do ciebie mówić.
Pani Danka z ostatniego piętra przyłapała mnie na tym pierwsza, i od razu
powiedziała naszej mamie, że nic dobrego z mówienia do siebie nie wyniknie.
Pamiętam takie rzeczy jak imiona naszych sąsiadów sprzed czterdziestu lat,
i co jedliśmy w poszczególny dzień tygodnia, tylko tych niemieckich słówek
nie potrafię spamiętać.
Pamiętasz taką historię – pojechaliśmy razem do dziadków,
i naszej mamy nie było tak bardzo, bardzo długo, że przestałeś o nią pytać,
i każdego, dosłownie każdego dnia, chodziliśmy do lasu, najpierw na poziomki,
potem na jagody, grzyby, maliny, aż w końcu nadszedł już czas, żeby nazbierać jeżyn,
i mieliśmy takie poranione dłonie jak Jezus?
I wtedy w lesie zobaczyliśmy naszą mamę. Biegła do nas, machała na powitanie.
Była taka lekka, radosna, jakby zawsze o nas pamiętała. Chciałam zacząć biec
w jej stronę, wykrzyczeć tęsknotę: mamo, mamo, ale tak mocno
mnie przytrzymałeś, wczepiłeś się we mnie, jakby ktoś w międzyczasie
zamienił twoje miękkie czteroletnie ciałko w kolczasty pęd jeżyny.
Krystian Janik
Louvain
Barbarzyńcy w mundurach,
potomkowie alchemików, mistyków i poetów,
zgwałcili Małgorzatę i roztrzaskali czaszkę Fausta.
Przeszli przez ogień.
W dymie płonących ksiąg utrwalił się kres cywilizacji.
Abraxas
Wprowadzili się do mego namiotu.
Zabronili grać na lirze i biegać tam,
gdzie kwitną muskane zalotami Słońca akacje.
Chcieli, abym zastygł w glinie,
lecz bez iskry Bożej.
Nauczyli mnie zakrywać skórę futrami zwierząt,
zdrapywać z twarzy czarną szczecinę,
czytać i kreślić znaki, a także pomnażać i pragnąć.
Gdy nastał nowy wiek zamienili glinę w żelazo.
Żelazo w złoto. Złoto zaś zamienili w kosmos.
Karnawał
Mróz, mgła, szron na witrażach i posadzkach.
Przed nami droga na zimową maskaradę.
Mówiłaś, że budzą się muchy i sieją iskry.
Na ścianach marzły bajeczne manichory.
Góra Athos
Wchodzą po kamiennych stopniach,
zaglądają do wydrążonych grot, monasterów.
Przynoszą swoje promieniste krzyże
– podobno w ich złocie widzą Chrystusa.
Razi mnie splendor ich jarmarcznych szat
– biel sukni, bursztyn orła, szyicki nóż.
Mówią, radujcie się, albowiem broczy wróg,
padajcie na kolana przed lakierem ikon.
Pogrążony w półśnie, na szczycie Athosu,
pozostaję bierny pośród moich braci.
Porządek
Cienie, katarskie katarakty.
Zgasło wiem i nie wiem,
wylało się przemienione.
Byliśmy, szliśmy, ulegliśmy –
obdarowujemy się miłosierdziem
zlizując ślepotę z naszej lepry.
Czekamy na błogosławieństwo zasiewu,
wszyci w liturgię godzin.
Popielec
Gwiaździste przebiśniegi
– dla was ogień, wapno, gips.
Naprężyli druty i powiedzieli,
że gasiliśmy niedopałki
w popiele waszych kości.
WIERSZE WYBRANE W GRUDNIU
Justyna Sieniuć, Jakub Koźbiał
Justyna Sieniuć
Popielniczka
Państwo z obywateli skręca szlugi
Podpala zapałkami struganymi z wypłat
Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz
Dom Polska cmentarz popielniczka
Wszelkie nadzieje uleciały z dymem
Mieszkamy w paczce bez banderoli
Już posypano nam głowy popiołem
Na stosie prawa palą się sumienia
Mejkap
Był szminką na ustach i tuszem na rzęsach. Został na noc do rozmazania. Zgubiła twarz na pościeli – jest jak Całun Turyński i Chusta świętej Weroniki. Kochał ją i bił, tak mocno, jak biło mu serce na jej widok.
Jak wyrzucą oknem, wchodź kominem lub po znajomości – mówił sąsiad. Mogła z nim pływać w filiżance kawy, ale zaczęła tonąć i topić się jak cukier.
Chodzi z okresem od urodzenia. Co cztery lata robi ten sam mejkap.
Warszawa
Zamykam oczy. W światłach flesza widzę plamkę. Przypomina Madagaskar. Mam piasek w butach o świcie.
Kłoda nad brzegiem Wisły udaje potwora z Loch Ness.
Nie boję się – zabijam go i idę dalej.
Obcokrajowcy w Warszawie robią selfie. Mówią kurwa,
zamiast cheese. Mężczyzna w średnim wieku wykonuje znak krzyża
na widok Biedronki. Chodzi do tej świątyni co środę.
Toleruje wszystko oprócz laktozy – dlatego nie pije kawy.
Kawa bez mleka jest jak dziewica: czysta, lecz gorzka w posmaku.
Umowa kredytowa jest mniej stresująca od stania bez celu pod logo Biedronki.
Wchodzi do marketu w poszukiwaniu mleka bez laktozy.
Już wie, że czekał tylko na siebie.
Tu jest pies
If dogs could talk, it would take a lot of the fun out of owning one. Andy Rooney
Znowu jestem tresowana na sukę. Jak jem,
to mam nie szczekać. Tyle, że nie jem. Nie jem,
bo szczekam, a jak pies szczeka, to nie je. Mówią,
że jak stulę pysk i dam mordę w kubeł, to wezmą mnie
ze sobą na spacer bez kagańca. Tyle, że oni nie mają
kagańca, a ja nie mam kubła, do którego mogłabym dać
mordę, czy tam pysk, co go nie umiem stulić.
Każą aportować na komendę. Mam wierzyć,
że to w porządku. Tyle, że nie wierzę. Nie wierzę,
bo karmią mnie kłamstwem, a jak pies szczeka,
to kłamstwa nie jada. Mówią, że jak podam łapę,
to dadzą mi szacunek. Tyle, że oni nie mają szacunku,
a łapy nie podam, bo wolę sobie wykopać grób
niż ją podać. Zróbcie mi epitafium:
„Tu jest pies pogrzebany”.
Szła, szła i dorosła
Chciał, żebym z Londynu przywiozła mu deszcz, a ja wracam ze śliną w pomiętych spodniach. Taka jest we mnie angielska pogoda, jaki ma się latem katar od słońca.
Usta się skończyły, a śmierć jest kobietą, więc jej też każą rodzić na gwałtu rety. Rety! Tylko ona ma chustkę do nosa, pojemny brzuch i wzorową liczbę dzieci.
Teatr
Od premiery zajmujemy się aktorstwem. Słońce z księżycem, jak reflektory oświetlają sceny, na których gramy. W repertuarze komedie, tragedie, dramaty (właściwe) – na każdą sztukę bilety bezpłatne; oprawa muzyczna dobrana do aktów (seksualnych, scenicznych i sensualnych).
Rozpisano scenariusz na miliardy ról – odgrywający wierzą w twórcę: inni w kostiumach prestiżowych marek odprawiają Dionizje ku czci domów mody. W tym dramacie nie znajdziesz dublerów, bisów i ponownych prób – tylko owacje na stojąco po zasłonięciu kurtyny; chryzantemy złożone na deskach (za dobre aktorstwo).
Nie gwiżdż na scenie – wygwiżdżą cię.
Komórka
Weź mnie. W swoją ciepłą dłoń. Delikatnym ruchem kciuka przejedź po ekranie. Tylko ty znasz hasło i wiesz, jak odblokować przejście do wnętrza ciała. Mogłeś mieć każdą, ale to właśnie ja jestem teraz przy tobie. Daję ci bezterminową gwarancję, że lepszego modelu nie znajdziesz.
Napalam się i zapalam w podzięce za dotyk. Cała drżę, kiedy wkładasz swoją ładowarkę do mojego gniazdka. Wbrew pozorom uwielbiam, gdy się złościsz. Wtedy mnie włączasz i wyłączasz, a ja cały czas wibruję.
Na zawsze pozostaniesz w mojej pamięci – zewnętrznej i wewnętrznej. Kto by pomyślał, że taki romans rozwinie się w dziale RTV i AGD w Tesco.
Bar
Kobieta z lisem na głowie zamawia danie wegetariańskie. Naleśniki ze szpinakiem w sosie beszamelowym - cenniejsze od lisa i wszystkich lisów razem wziętych w garść. Wychodzę, żeby nie wrócić.
Jakiś mężczyzna pyta, czy może mnie przeprosić. Odpowiadam, że tak, cho
nie wiem za co. Odchodzi bez słowa, które wcześniej mi dał Kubuś Puchatek, a raczej student w jego skórze, co dorabia na żółto, wśród biało-czerwonej żółci. Mogę zabrać sekundę? Właśnie ją zabrałeś, więc odchodzę, żeby nie wrócić.
Znowu przechodzę obok mlecznego. Postawię łazanki pani z lisem na głowie, na głowie stanę lub nie, bo jakiś mężczyzna mi ukradł trzy złote.
Nie mam wyjścia. Wchodzę wyjściami ewakuacyjnymi, żeby pamiętać, jak wrócić. Ściągam z głowy lisa, który nie jest lisem. Lis to dzianina ze sztucznych włókien.
Królowa
Ty masz maturę, ja idę na pogrzeb maturzystki. Na jedno wychodzi, bo chodzi o matematykę – minus jedno życie poza nawiasem.
Mnożymy się, redukując wyrazy podobne do nas samych (zdarzenie elementarne, lecz pewne). Pod koniec działań stajemy się niewymiernością. Udowodnij, że to sprzeczność.
Samotność jest dominantą. Będzie ciągnąć się do potęgi entej.
BBQ
Po imprezie biznesowej został zapach kiełbasy. Ona dzisiaj zdradzi męża przez cztery darmowe piwa z wodą. On dzisiaj zdradzi żonę.
Ona wędzi usta w dymie papierosa wieczorową porą. Pory i wory pod oczami przyciągają chłopców z płonącym pierścieniem na zręcznym palcu. Podrapie się po kostce, a przy okazji rzuci kość bez oczek psu w oko. Kot się zaśmieje, lecz nazajutrz dadzą mu do miski mleko w proszku.
On stawia włosy na żel, choć wyglądają jakby były na lukier z pączka, którego zjadł przed kiełbasą na botoks party. Po pięćdziesiątce znowu jest dzieckiem. Smutne dzieciństwo dla średniego wieku, gdy siwe włosy przypominają o zgniecionych ciastach przez babcię Helę i jej skłonnościach do dokarmiania dokarmionych.
Sami siebie przez siebie grillują: do czerwoności, czarności i spalenia. Ugryź to z niejadalnej strony. Najlepszy jest smak, którego boją się poczuć.
Jakub Koźbiał
triada poznawcza
podobno dusza waży dwadzieścia jeden gramów
najlepiej wiedzą o tym terapeuci
sekretarka podaje kawę w gorącym kubku
pyta czym się zajmuję
mówię - wyjściem z sytuacji
wzrokiem opiera się o mnie
uchylone okno przemyciło prześwity
przeczuwam
o pacjentach wie tyle co ja
w poczekalni przeklinam guziki w dżinsach
piszę na kolanie epitafium
niełatwo wyleczyć się z ludzi
wypieram strome myśli
na kozetce trudno zachować pion
dzielimy się na dziedziczne przypadki
Duszności
Drogi wymarły. Drabina się chwieje, znów jest ślisko,
w kałuży poszukujesz siebie. Myślisz, że niektóre rzeczy dzieją się same.
Powiązanie szybko rozwiązuje życie.Wyglądasz obco, zdrapujesz
tatuaże.
Mówisz, że wdychasz pustkę.Unoszą się opary.
Smugi rysują pętle na szyi - niebo zachodzi.
W rzece puszki odpływają w wirze, jak ty.
Później wypływasz na drugą stronę w sam piach,
którego niedługo już nie wyplujesz.
czary mary
jestem okładką wyrwaną z gazet
trafiłem na blog o szkolnych bohaterach
zabierz mnie w podróż chcę być twoim last minute
zrzuć koronkę
przepłynę przez ciebie jak przez niespokojny ocean
nie wpadniemy jak śliwka w kompot
może w środku jest coś więcej niż miąższ
nie skończę jak wojaczek
bądź mi naszyjnikiem z kości słoniowej
górskim kryształem
na starość będziemy się bujać w hamaku z ikei
pić zieloną herbatę
dostaniesz prognozę emerytury
i będziemy płakać ze śmiechu
gdy złość zacznie piękności szkodzić
żaden chirurg nie będzie wstrzykiwał nam botoksu
zestarzejemy się jak wino
wyłączymy odbiornik tv
Przesypanie
Babka nie pamiętała wnuczki,
kiedy Łucja jej opatrywała zsiniałe nogi
i blizny, nawet te, które ją dusiły.
Teraz może wycinać krzyże.
Alzheimer odszedł na wieki wieków.
Wiem, że była dla ciebie jak matka.
Zmarli są bliżej niż myślimy.
To jej ostatnie słowa.
kołowrotek
prowadzę wojnę, płoną wiatraki. choć nie ma to sensu.
topnieję jak zegar, na niebie nie widać spadających gwiazd.
smugi dymu z porozrzucanych petów układają się w krzyż.
nie zaznaję stałości.wskazówki nie dają
odpowiedzi na pytania. znów się ukłułem.
oślepienie
pamiętam surowy klimat
kłótnie z byle powodu
chłód wdzierał się pod kołdrę
teraz nie trzeba przesuwać ścian
całość wraca w czarno-białych zdjęciach
jak zdmuchnięty kurz
i bibeloty bez znaków po powodzi
mówią że seks na zgodę działa lepiej niż terapia
okno podaje obraz pędzących ludzi
walą komornicy w domofony sąsiedzi skaczą z balkonów
do kontenerów na śmieci
jakby to było ostateczne wyjście
w przypływie rzeka nas nie dosięga
na chorych ciałach zagnieździły się pijawki
i żyją w symbiozie
eviva l'arte
umywanie rąk
ulice zachodzą ciałami w oparach rozmazują niebo
babka nie rozpala pieca boi się własnego cienia
nie potrafi zapomnieć tego co w niej płonie
gdy rozwiesza pranie drżą jej ręce wspomina
niektórzy przekonali się na własnej skórze
człowiek mieści się w mydelniczce
niesmak
Emilia nie jada pieczywa,
odbicie jest jej chlebem powszednim.
Przed snem odmawia litanie,
żeby jutro nie padało.
Chce pobiegać w parku .
Powoli traci smak,
na wadze nie spłynęła z niej ulga.
Zawsze chciała wyglądać jak Amy Winehouse.
Wymienia czynności: zumba, joga.
nagle skreśla z listy seks,
mówi, że nie ma już siły.
Kiedy jest pewna, że nikt nie patrzy.
Ukrywa posiłki w szufladach.
Zdejmuje z siebie sweter,
przy opuszczonych roletach
ledwo tańczy z cieniem w lustrze.
Matka przygotowała już dla niej trumnę.
Matrioszka
Ewa pojawia się zaplątana w urwanej historii. Nic z niej nie pamięta.
Miłośniczka panta rhei.W trzecim wcieleniu macza pióro
- staje się wredną suką.
Skrywa prawdziwe oblicze w upiornych obrazach.
Gdy nikt nie patrzy, wchodzi do męskiej toalety.
Terapeuta twierdzi, że to jej kolejne alter ego.
Szybko wyplątuje się z kłopotów. Na wahania
nastroju znajdzie wytłumaczenie. Od nowa zacznie krzyżować plany.
Układna pani domu wśród foremek znajduje opaloną lufkę.
domy towarowe
w południe nastolatki zaczynają pracę w galerii
wystawiają biust i odprawiają czarną magię
w odbiciu witryny sklepowej szminką pociągają usta
poprawiają włosy
w banknot zwijają swoje lęki
na pierwszy rzut oka sypie się kokaina
nie zgadłbyś kto zostawia im znaki na ciele
gasną jedna po drugiej jak uliczne latarnie
a czas skacze w przód to w tył
nie zaznały ciepła roznosi się smród
nie wszystkie trafiają tam gdzie spłonęła Gomora
korporacyjne uzdrowienie
proces skończony, płoną akta.
joanno, powoli zszywaj rany,
widząc jej podobiznę, nawet ja wbijam igły w kukłę.
w pracy lubiła rywalizację.
zazdrość była silniejsza niż duma.
kiedy nasze zdjęcia pojawiły się w vogue,
nie umiała się z tym pogodzić.
pani dyrektor coraz częściej płakała przez męża.
później pocieszała się
doprowadzając innych do łez.
na szczęście terier w torebce
był lekarstwem na gorsze dni.
pies jej mordę lizał.
WIERSZE WYBRANE W LISTOPADZIE 2016
Marcin Niewirowicz, Zuzanna Sala
Marcin Niewirowicz
samo
Więc jeśli idzie o codzienność to mam wrażenie, że jest w sobie podobna. Ciągłe mycie, jedzenie i spanie. Na baczność w pracy stawanie – bo trzeba pracować. Zmęczenie i znów spanie. Potrzeba też wciągnąć na siebie codzienne ubranie, nogi w nogawki spodni i ręce. Zaraz, zaraz, w co włożyć mam ręce?
0
Znowu tracę głowę. Znowu na głowy utratę – tracę włosy, nic sobie z tego nie robiąc. Są jednak tacy, którzy nieświadomi są i bardziej ode mnie przejmują się tym brakiem włosów, nie wiedząc nic o głowy utracie.
Tak więc drastyczna jest zmiana. Z włosami najprościej.
3
Na raz, na dwa, na trzy. Do trzech kolejno odlicz. Dolicz, a potem wyjdź lub wyproś i pomyśl. Czy tylko na raz i czy było ci to potrzebne do czegokolwiek, kogokolwiek? Jakkolwiek stało się i było miło. Po co żałować. Mieć wyrzuty, sumienia. Co najwyżej do krwi uderzenia. Ślad na szyi od nieugryzienia. Blednie. Błędnie.
powtórz
Mówię coraz mniej wyraźnie. Najpierw z gardła wydobywa się skrzek lub beczenie – jakbym się jąkał. Potem następuje wyrzut mniej lub bardziej artykułowanego bełkotu. Słowotok, ślinotok, splątanie języka, o język za dużo. Lub właśnie nie, właśnie suchość, która muszę przełknąć w ustach. Głos nosowy od zatkanego nosa, głos gardłowy od zapalenia. Uszy też mam zatkane.
Zuzanna Sala
I have a dream
hel nie jest wcale ciepły
gdy unosi cię wewnątrz balonu
drżysz z zimna
chociaż oglądasz świat przez różowe fragmenty gumy
miałem sen
chcesz wydukać przy porannej kawie
ale nie możesz go sobie przypomnieć
wydawałoby się
że w pamięci rzeźbisz zamiast drążyć
i nie miałeś ale masz
sen
w którym jesteś żydówką
zgwałconym homoseksualistą
gołębiem na krakowskim rynku
i wszystkim tym czego sam nienawidzisz
naturalność to podstawa
balony nie powinny być wykonane z lateksu
tylko z czarnej skóry szerokonosych mężczyzn
mogliby w końcu z lekkością
odlecieć do nieba
Freud
nie znasz jeszcze dobrze plasteliny mojego ciała
gdybym tylko chciała gasiłabym atawistyczne
pragnienia razem z ogniem
ale ja jestem pragnieniem
płonę w tym całym domowym ognisku
ono któregoś dnia
wyjdzie poza krąg z kamienia
i zajmie całą naszą bibliotekę
karty będą skwierczeć popieleć i znikać
ciepło będzie biło z ognia
wędrującego po naszym domu
nie upilnuję go
Auschwitz-Wieliczka
alabaster jest materiałem półtransparentnym światło miesza się z cieniem w proporcjach niezbyt mierzalnych dłuto posługuje się nami w nie mniejszym stopniu niż my posługujemy się dłutem dźwięk nie rozejdzie się falami stłumimy go w zarodku i tylko światło i słowo i światło zostaną i wejdą nam pod skórę
nie jestem pewna z czego zrobiono moje zęby widać przez nie to co na zewnątrz i to co w środku kiedy śpię ocierają się o siebie i zwierają mocno tylko światło przedziera się na wpół przyćmione do gardła
przyćmioność – karmimy się skrawkami gifów. Kto dobrze udaje konsumenta, jest konsumentem. Trzeba tylko uważać by nie popaść w bulimię.
zaciągamy rolety lub zapalamy lampy – przyćmioność. nie to co ostre światło wrysowane w obręb cienia
ODRA 10/2016 - Wiersze wybrane w październiku
Maciej Filipek, Michał Szulczewski
Maciej Filipek
WIEPRZ
Rzeka potrafi zabrać nieswoje. Jakieś ciało wypływa,
a wtedy wieś ścieka do rzeki łzami nieszczęśliwych matek.
Kundel zrywa się z łańcucha. Zwierzę przeczuło,
co się tutaj święci i pragnie ocalić swoje nędzne życie.
Ucieka więc w przedmieścia, jak do otwartych ramion.
BYŁO, ALE NIE MINĘŁO
Chcąc przeprowadzić rekonstrukcję miasta,
należy zacząć od człowieka. Uboga kobieta
w przygranicznej wsi szyje dla niego skórę.
Ze skóry wyciągnie jasne włosy i oczy.
Na dnie twarzoczaszki już pływają źrenice.
Kości ramienne dopiero się mineralizują.
Trzeba zdobyć kamień, pod którym będzie mógł się położyć
cień wylizany ze skóry bezdomnego zwierzęcia.
Kamień zimny jak światło na końcu ulicy (idź w jego stronę).
Ten fragment powinien wystarczyć na początek.
KAWKA
W procesie miasta wszystko odbywa się w najlepszym porządku.
Na skrzyżowaniach sygnalizacja zmienia światła
z precyzją szwajcarskiego zegarka. Ani jednej pomyłki.
Nie można sobie pozwolić na rozwój wypadków.
Sędziowie i adwokaci, każdy we własnej sprawie,
wchodzą do sklepów. Mają miny surowe jak mięsne kawałki
w chłodniczych witrynach. Tutaj potwierdza się wyroki wydane na zwierzęta.
Ich cząstki będą warzyć w jednej z kamienic.
Mieszka się w kilku sumieniach.
Jedno jest głową w dół i za chwilę opuści stan brzemienny.
Michał Szulczewski
choroba lokomotywacyjna
w razie niebezpieczeństwa silnie pociągnąć za rączkę
i wyciągnąć pozostałości dziecka z głowy
zrób tak żeby było głośno
żeby nas nie było słychać
kochanie ciebie będzie słychać nawet w przejściu
pomiędzy wagonami pomiędzy stu- i -kotem
nawet gdyby cały pociąg ubrał zatyczki na okna
będzie słychać jak śpisz w mojej głowie
wysiadamy - zapraszasz do siebie
uwierz - poszedłbym z tobą wszędzie
(może poza zakupami dłuższymi niż regioexpres Schmidt)
tylko że dzisiaj mam dziurę w skarpecie
(a wiem jak lubisz to robić w skarpetach)
ucinasz mnie jak drzemkę - kiedy chcesz
to podobno takie zdrowe
któregoś pięknego dworca obudzisz się
wyszepczesz mi do ucha
nieuzasadnione użycie będzie nagradzane
śladowe ilości stóp
najważniejsze?
najważniejsze jest poczucie własnej
przepony gdy humor dopisuje
do listy rachunków mandaty za zakłócanie nudy
z gwiazd?
z gwiazd moja droga to łączy się kropki
jak w dziecięcej kolorowance
(a przecież tworzą je dorośli)
nikt do tej pory nie odkrył
dlaczego okładki krzyżówek
prezentują się lepiej z wąsami
czarnymi zębami i ogólnym tuszem
nuda?
nuda nigdy nie ma zamalowanego oka
(tworzą ją dla siebie dorośli)
dobrze że zawsze masz otwartą gwiazdę
czekającą na ołówek huśtawkę i piwo
wiersz spóźniony
kiedy pytam czy jutro się spotkamy?
mam na myśli czy rano muszę się ogolić?
ostatnio nie wiem co jest gorsze
połączyłbym przyjemne z pożytecznym
gdybyś tylko potrafiła jedną ręką przyrosnąć
do twarzy a drugą przecierać lustro ze zdumienia
jest we mnie więcej ciebie niż myślisz
(podkradam krem do stóp
podjadam chipsy gdy udajesz że nie patrzysz)
lubię kiedy mnie naciągasz na pierdoły
na siebie na gumę na piwo i jeszcze na pilota
ostatni kanał zawsze będzie należał do ciebie
otwarcie. listy
zawsze w trzeciej dziesiątce dziennika
zaraz przed sportem i pogodą
ustawiają mnie po lub za nazwisko
z innych śmiesznych rzeczy
nigdy nie zrozumiem dlaczego kobiety
noszą torebki na zgiętej ręce
nie mam klasy żeby być wysoko
na liście sprawdź dostępność
użytkownik niedostępny od roku
z innych śmiesznych rzeczy
nigdy nie zrozumiem dlaczego kobiety
malują paznokcie tak by źle smakowały
trzeba się w końcu doręczyć
otworzyć na skrzynkę i gości w studiu
na końcu dziennika nie będę miał uwag
szkoda zachodu
postaw na mnie krzyżyk
pod nim kiedyś pojawi się skarb
(chociaż niewiele wspólnego masz z piratami:
papugę i skłonność do alkoholu)
postaw przy mnie hasztag
tak oznacza się potrzebę
odnalezienia właściwego adresata
o którym nadawca jeszcze nie ma pojęcia
postaw mi piwo
tym uniwersalnym językiem wszechświata
przełykam i oblizuję pianę
po tym jak nikt mnie nie udostępnia
nikt nie śledzi
(i słusznie - błądzi się samemu)
Odra 9/ 2016 - wiersze wybrane we wrześniu
Małgorzata Wątor
/ Roznosiłam ulotki reklamowe /
Raz
Ugryzł mnie mały czau-czau
Wziął kawałek materiału i
Rzucił mnie sms’em.
Innym razem
Obok żeliwnego krzyża z Jezusem,
Postanowiłam nasikać do przerębla w rzece.
Modląc się aby nie obsikać sobie spodni
( co za wstyd )
/ Cellarium /
Siedziałyśmy w piwnicy i waliłyśmy wino z wiadra.
Jedno za drugim.
Stałam się policzalną ilością wody
Na rozbitym szkle.
Sex na ziemniakach ucieszył tylko ją.
Ja przejęłam się bardziej pourywanymi
Pixelami ze smartphone’a
Kawałkami puzzli, których nikt nie mógł ułożyć
W obraz. Po prostu
Wypadł mi z kieszeni.
Wino się skończyło.
Było już późno.
Godzina była późna, przybyła ze wschodu.
Wstałam, wzięłam portfel, telefon i klucze
Powtórzyłyśmy czynność.
Umarłam w Tobie na pożegnanie.
Bez tytułu.
Mija mi 28 dzień życia
w plastikowym świecie. W jednorazowej reklamówce wyobraźni.
Żyję ponad miarę i odmierzam sobie małe garstki
Na chleb, szynkę, masło.
Jestem przy tym gdzieś w rozkładach jazdy i w ciągle
Rozkładających się godzinach.
Tkwię na przystanku
lub w ludziach odłożonych na potem
Brawo Ty!
Brawo ja!
Schodzę na psy
Albo
Na same suki.
/ Życie na hali targowej /
Miga mi w głowie wspomnienie, jak byłaś
Ze mną na hali targowej, jak patrzyłaś na
Czaszki roślin zamknięte w kolorowych
Skrzyniach. W tedy powycierane szkielety
warzyw, w blaszanym cmentarzysku pokrytym
szkłem, maskowały smród.
/ Parabola życia /
Mogłam bardzo długo cofać się w przeszłość.
Wędrować przez pięćdziesiąt godzin
Rozładowania się temperatury słońca.
Śniłam, o tej podróży
Śniłam, na styku lądu i morza
Wcześniej
Układałam ciało równolegle do linii brzegowej.
Na otwartej przestrzeni
Mogłam pokonywać maksymalnie
Kilkanaście kilometrów w głąb.
Zatrzymując wiatr.
Epigrafika
Nieistniejące cywilizacje przetrwały
Jak zapiski na korze brzozowej.
Inskrypcje powleczone woskiem
Przetrwały do naszych czasów.
Pod warunkiem, że mądrość
Utrwalimy inaczej niż w pamięci.
Na niekonwencjonalnych nośnikach danych.
Odra 7-8/ 2016 - wiersze wybrane na wakacje
Anna Wiśniewska-Grabarczyk
RAPORT Z DIACHRONII
Introdukcja I
Lipiec tamtego roku dał się we znaki przede wszystkim babci i licealnej poniemieckiej cegle. Lato dopiero się zaczynało, ale niemiłosierny żar zmienił kolejność wydarzeń i przed właściwym początkiem dało się zauważyć przedsmak rychłego końca wielu rzeczy.
Babcia
Moja babcia umarła na schodach. A przecież zawsze te schody lubiłam. Spotykałam się na nich z moją kuzynką, która dawno już z tych schodów wyrosła, a ja jeszcze i wciąż o tych schodach i schodach.
Moja babcia umarła na schodach. Czy to one były celem nocnej eskapady czy jedynie środkiem? Niezależnie od tego, czy uda się do tego kiedykolwiek dojść, schodzącej wieczorem dwudziestego piątego lipca, coś zadało śmiertelny cios. Moim zdaniem nie mogło to być serce — choć było w złym stanie.
Moja babcia umarła na chodach. I jak na złość, tego właśnie lata, „truskawki się nam udały, że hej”.
Ojciec
Moja babcia odbierała mnie ze szkoły w co drugą środę. Ojciec regularnie o tym zapominał i oboje w okolicach godziny trzynastej pędzili po ukochaną wnuczkę i córkę. Jedyny raz, kiedy ojciec się nie zjawił, to dzień, w którym umarł.
Żar lał się na poniemiecką cegłę bez żadnej wyrozumiałości. Topografia też nie sprzyjała konaniu przy kutlofie, który stał w bezpiecznej odległości od najważniejszych punktów w mieście, tak, by nie zakłócać dobrego samopoczucia mieszkańców.
Jedyne liceum ogólnokształcące w Trzciance, w którym przebywałam w trakcie wiadomego konania, było oddalone od ubojenki o kilkadziesiąt poniemieckich domków. Budynek stał na niewielkim wzniesieniu, co powodowało, że jako pierwszy stawał w płomieniach, poddając się terrorowi patrzącego na Trzciankę słońca.
***
Jestem święcie przekonana, że ojciec natknął się na krowobicie i dlatego zmarł. Mimo znalezienia go w okolicach kutlofa, z roztrzaskaną głową i dużym frasunkiem na buzi, nikt nie podzielał mojego przypuszczenia. Zdecydowano, że to serce zadało ojcu śmiertelny cios.
W międzyczasie
Krzew siedział na kolanach babci i gryzł krwisty kawał kotleta wyrosły na jej fartuchu. Artysta-plastyk, pomysłodawca fartuchowych ozdób, byłby dumny ze swego dzieła widząc, jak pies wierzy w prawdziwość fartuchowego mięsa.
Gdyby się rozłożyło babcię na plecach, z rękoma wyciągniętymi na boki, na jej kolistym brzuchu widniałaby drewniana deska ze sztuką mięsa. Artysta-plastyk był sprytny, znał nieoczywistość nowej sztuki, bo nie włożył noża pędzącego przez schab w konkretną dłoń. Nóż przecinał schab w połowie siłą swojej nożowości — był nożem i nie mógł inaczej, żadna ręka nie była potrzebna do prowadzenia noża (gdy się mówi, że za każdym nożem stoi jakaś ręka, mówi się bzdury).
Introdukcja II
Do Bergen-Belsen idzie się z Trzcianki kilkadziesiąt dni — spokojnym marszem. Groby zaczynają się już kilka godzin przed granicą miasta, bo wielu gości zostało w Bergen-Belsen na dłużej. Nie wiadomo, czy martwi wliczają się w statystyki; faktem jest, że po wojnie mała niemiecka wioska wzrosła w siłę i stała się tętniącym centrum świata.
„Duma peryferii” — naśmiewano się z Bergen-Belsen, ale do czasu. Obozowa infrastruktura i moja babcia zmienili bieg życia cichej osady.
***
Moja babcia umarła dwa razy.
Pierwszy raz w samym sercu Bergen-Belsen, w najstarszej dzielnicy. Dawano tam pyszne pączki kręcone kijem w gorącym smalcu. Zimą palce u nóg wykręcał mróz, a dłonie parzył rozgrzany smalec. Nagrodą za te niedogodności był pączek i kilka godzin w ogrzewanym baraku komendanta.
Drugi raz moja babcia umarła w samym sercu Trzcianki, na schodach.
MINIATURY KULINARNE
PO PRZEBUDZENIU
1
obudziłam się z nosem w twoich plecach
— Pachniesz, jak wtedy.
— Yhm — odpowiedziałeś zgodnie z prawdą
2
spadłeś mi z kolan i nie mogę Cię znaleźć
przeszukałam zdjęcia z młodości, ale Cię nie ma
zaparzyłam kawę, ale nie przyszedłeś
nie wiem, czy wdrapałeś się na krzesło
na wszelki wypadek usiądę na sofie
3
czekam już dobrą chwilę
powinieneś był wrócić trzy kwadranse temu
nie zostawia się żony bez uzgodnienia wszystkich planów
ŚNIADANIE
1
filiżanka, z której piłeś, stoi tu od tygodnia
smakuje dokładnie jak Ty
na talerzyku zostało Twoje odbicie, gdy mówiłeś ze mną o planach na weekend
posprzątałam naszą szafę
od dziś twoje rzeczy leżą na środkowej półce
na wypadek, gdybyś miał wrócić
przede mną
2
gdybyś zjadł ze mną śniadanie, wyglądałabym zupełnie inaczej
teraz dotykam mlecznych piersi, zmywając tylko po sobie
pośladki mam jeszcze mokre – lubiłeś moje poranne kąpiele
zakładam kozaki
„muszę lecieć, pa” – pocałowałabym cię, gdybyś wstawał wcześniej
3
wracam – przyklejam się do ciebie na moment
znowu zasnąłeś w T-shircie
tramwaj odjeżdża za sześć minut, więc stukam kozakiem w największy palec
cisza
nic, najmniejszego ruchu
wczoraj wyszedł Assassin’s Creed – „śpij, biegnę”
OBIAD
1
do obiadu zostały trzy dni
rozpiszę wszystkie obowiązki na lodówce, byśmy nie wchodzili sobie w drogę
„kup, proszę, jakąś rybę” – stoję na przystanku, przemoczona
zapomniałam parasola, bo musiałam odpisać na Twoje:
„sprawdzone rozwiązanie – śledź w śmietanie” – które zostawiłeś na lodówce
„nie dam rady – mam obrady” – dopisałam zgodnie z prawdą
zostawiając parasol na blacie
2
rozpycham się łokciem, bo posadzili nas osobno
- przecież mąż i żona powinni siedzieć koło siebie –
a wepchnięto mnie między ciotką a drzwiami
koło piątej będzie sernik, wart grzechu
poczekamy do bigosu – coś na ciepło przed nocnym dobrze nam zrobi
3
na trzynastą i tak byś nie zdążył
dlatego quiche zamówiłam tylko dla siebie
„in vinum veritas” – powiedział jakiś obleśny typ
…
nie lubię jadać sama
KOLACJA
1
bardzo dobrze, że kupiłeś dżem
to prawda, że lepiej komponuje się ze śniadaniem
ale czy jest coś naprawdę nieprzyzwoitego w dżemie z winem?
„po dziesięciu latach?” – spytałeś
2
włączyłam telewizor i czekam
nogi zwisają mi do samej podłogi
ubrałam tę starą koszulę, w której mi ładnie
„zimno?” – zapytałeś
„zimno” – odpowiedziałam zgodnie z prawdą
3
tak wyglądam, gdy patrzysz z dołu
„zawsze lubiłeś spać” – mówię, zdejmując stanik
„zawsze późno się kładłem” – odpowiadasz, wyciągając po mnie ręce
jestem objedzona, w brzuchu dziwnie gra mi sałatka
przytulam zimne piersi do twojego brzucha
ucho nasłuchuje bicia serca
„serce jak dzwon” – mówię pełna groszku i majonezu
podciągasz mnie na wysokość ust
czuję, że zbiera mi się na wymioty
„kocham cię” – mówię w drodze do łazienki
MINIATURY PODRÓŻNICZE
WYCIECZKA DO MUZEUM HISTORII ŻYDÓW POLSKICH
1.
„dwa normalne i jeden ulgowy” – kupiłeś on-line dwa tygodnie przed podróżą
i na dwie godziny przed moim powrotem
„jestem” – weszłam cichutko, bo wiedziałam, że coś się szykuje
na podłodze zajezdnia autobusowa zahacza o fotel
a trzy nowiutkie auta czekają na kierowców
zdjęłam kozaki, płaszcz i zaczęliśmy grę
„burczy mi w brzuchu” – robię wielki oczy i daję ci sygnał
prowokujesz kolizję, dzięki czemu szybko odpadam z wyścigu
„mama przegrała” – pada wyczekiwany werdykt
gdy jestem w połowie dystansu do kuchni
2.
pociąg odjeżdża za trzy godziny
wstałam pierwsza
witam prowadzącego audycję cichym ziewnięciem
dopinam szlafrok, bo świeże ciało jest bardziej podatne na chłód
jest bardzo ciemno, jak to w nocy
„kto wstaje o tej godzinie” – spojrzałam w zaspany pysk, który do mnie dołączył
„dobry piesek” – klepię rachityczne boki i zamykam zajezdnię autobusową w kartonie
„nieczynne do wieczora” – żartuję, zalewając dwie małe filiżanki i kubek mleka
„no, wstawajcie, już trzecia” – rymuję bezwiednie
3.
„A dlaczego żydzi mieszkają w muzeum” – zapytał nasz syn o czwartej nad ranem
„Żydzi nie mieszkają w muzeum, synku” – pogłaskałam białą główkę
chowając prowiant
4.
wychodzimy o piątej dwadzieścia
„dobra sunia” – mówię do psa, który nic nie rozumie z dzisiejszego ranka
jesteśmy wszyscy podekscytowani, bo pierwszy raz będziemy na Muranowie
„tego nie robi się kotu”
ale psu też nie powinno
***
piąty stycznia zaczął się naszym wyjazdem do Warszawy
przygotowałam kanapki
„z serem i pomidorem i dwie z pastą z tuńczyka” – wyliczam, kiedy ruszamy
[w stolicy: muzeum, falafel na Hożej i pudełko lego]
„i dwie z pastą z tuńczyka” – wyliczam, kiedy wracamy
ryba dociera do domu nietknięta – śmiejemy się, pełni tuńczyka, już po powrocie
WIERSZE WYBRANE W CZERWCU
Sylwester Seweryn Kołodziejczyk
***
(Szkoła Podstawowa im…
Gdzieś w środkowej Polsce, lekcja religii, kl. I b, 1994 r.)
Chryzantemy babci Poli (zmarła pół roku wcześniej)
W ogrodzie przed domem upalone żałobną kredką;
Trupiastobiałe słońce (tutaj nakreśliłem
Lekko krzywe koło - bez kolorów) pluło ogniem
W mury pustego PGR –u; polonezy i fiaty
O skrzydłach i kłach smoków straszyły ludzi idących w procesji
Za grubym czarnym aniołem, co bardziej przypominał
Proboszcza; różowy pegaz o urwanym skrzydle w lewym
Dolnym rogu (tylko tam było jeszcze wolne miejsce)
Krwawił samotnie zieloną świecową kredką;
Malowałem koniec świata
SZPITAL
Ortopedzi grali całą noc w moje kości
Chirurdzy na organach– wirtuozi transplantacji
Mam kolejne do albumu zdjęcie
Rentgenowskie serce schowało się za lewym płucem
Prawego nie ma na zdjęciu
Śledziona odwróciła się od trzustki
Przysunęła się do aorty
Więzadła zerwały z kolanami
Morfina eter alkohol
Narkoza czy patologia organizmu
Przechodnie wpatrują się w nasze okna
Jak w terrarium gdzie trzyma się ludzi i raki
Ostatniej nocy ktoś pomylił dziewczynkę
Z lalką – ma szwy
Młoda kobieta i respirator pokochali się
Stali się jednym ciałem
Nie budźcie ze snu nie wybudzajcie ukochanej
Póki nie zechce sama
Wieczorem pójdziemy do kaplicy
Niechaj dobry Bóg ześle nam szlachetne zdrowie
Zamiast tego usłyszymy o dźwiganiu krzyża
I rodzącej w bólach
Współczującym wzrokiem spojrzymy na siebie raz jeszcze
Ty rak szyjki macicy trzydziestka
Ja przepuklina trzydziestka dwójka
Pani Jadzi z odjętą piersią przypomniał się kolejny
Żart
TRZECH KRÓLI
Mróz.
W ptasich gardłach krzepnie śpiew,
Termosy wysychają jak kenijskie studnie. ciemnoskórzy
Magowie na wielbłądach wkraczają ze swą skarłowaciałą,
Kolorową armią. okupują rynki miast.
Mróz.
Rozgarniam węgiel na ruszcie. dorzucam
Drewna. z za płomiennej kotary mrugnęło do mnie
Dwa razy czarne oko Saurona. boję się.
Chcę do kościoła.
***
W noce takie jak ta
Na drugim jej brzegu
Po drugiej stronie zachodu oka
Przymierzam w sobie zatęchłe wejrzenia
Dawno umarłych zapomnianych
Niezapomnianych przyjaciół
I nim skosztujesz mnie ze snu
I zmówisz mnie od ust do uderzenia dzwonów
Nie dowiesz się
Że ma mnie
Nic
***
W noce takie jak ta
Na drugim jej brzegu
Po drugiej stronie zachodu oka
Przymierzam w sobie zatęchłe wejrzenia
Dawno umarłych zapomnianych
Niezapomnianych przyjaciół
Budzę się czerstwy rozpoznany roziskrzony
Gotuję wodę
Przyrządzam swoją ulubioną zupę
VIFON kurczak curry
ZABAWA Z PRZYIMKIEM.
PRACA DOMOWA
Julianowi Kornhauserowi na 69 urodziny
Robotnik chodzi do burdelu
Płaci dziwce eurami za seks analny
Robotnik chla wódę w knajpie
Pijany leje pod płotem
Wyzywa żonę od suk
Mama mówi że kiedyś
Zostawi tego skurwysyna
Ale on tak pięknie mówi o miłości
Gdy jest trzeźwy
ZAZDROŚĆ. INTERFERENCJA ZDAŃ -19 ˚
Lodowe lilie haftowane chabry ze szczypiącej stali odlane
Tak samo w grudniu wyglądają oczy archaniołów
Brodzą po szklanym jeziorze mrozu kalecząc żebrakom twarze
Niosą kambium pocieszą nagie jarzębiny i klony
Co spłonęły we wstydzie
Serca szczelnie zamkną w dwudziestu kilku słojach
Tak wierzyłem kiedyś
Pamiętasz
Uczyliśmy się chodzić by teraz uciekać
Od motyli chorych na białaczkę o skrzydłach z witraży
Uczyliśmy się ubierać by kiedyś z radością odkryć nagość
Ale to tylko lepsza lub gorsza metafora
I nie miej do mnie więcej żalu
Idzie pani wiosna; topimy marzannę
To pokój mój zimowy
I krzesło moje zimowe topniejące
A osocze jego jest słone
Przywieźli węgiel – za oknem jodła
Wrasta jak paznokieć w naskórek nieba
Wrzuć go zemną ostatni raz proszę
Mój cieniu potem uciekaj z domu
Do swojej dziewczyny jak o tym marzyłeś
Ojciec mój jesion stary nie będzie
Cię szukał
To ciało moje zimowe
A to aorta moja wystudzona zimowa
W którą wieczorem naprószyło śniegu
Jeszcze dzień dwa będzie cieplej jutro
Trup mój biały ostatni
Raz nad ranem wstanie do kibla
A w radiu powiedzą: papież zgubił właśnie
Swoje pierwsze białe pióro chyba jest już
Wiosna
***
Sierpień
Skrzyżowanie ulic Analnej i Tańca z gwiazdami albo Obrońców krzyża
I Sashy Grey American Pie Doda zrób mi loda 3 Maja TV Trwam
Nieważne
Ósma rano
Godzina agonii marzeń chłopcy kończą właśnie
Obmacywać uda sąsiadek w domach
Pachnie kawą i wczorajszymi kłamstwami starzy ludzie się nie budzą
– całą noc kochali się ze śmiercią
Mieszkam w Polsce wieczorem
Będzie super show performance i zabawa dla młodych
Wystąpi Madonna ulicami gdzieś w oddali
Przejdą dumni starzy schorowani poranieni
Przystanek
Ciepły wiatr gnał ulicą puszkę Warki Strong władał jej kształtem
Jak młody student minionej nocy ciałem dziewczyny
O pordzewiałych włosach głuchym dotyku
Chodnikiem szła z dzieckiem matka
Miała czarne zęby fioletową rozcieńczoną krew
Fioletowe myśli dziecko płakało
Zdziczały czas zerwał się z łańcucha obwąchiwał niemowlęta
W spacerowych wózkach sikał na stare kamienice
Kobieta o białych włosach
Miała szare oczy dziedziczone genetycznie szare jak gruzy i popioły
Jak mury tego miasta umęczonego które ją spłodziło
I na świat wydało
Miasto – matka kanibalka utuli ukocha
Pożera
ODRA 5/2016- WIERSZE WYBRANE W MAJU
Mariusz Ropczyński, Mariusz Opyd
Mariusz Ropczyński
FRANK
2 kwietnia 1925 roku dwudziestoletni Hans Frank
poślubia starszą o pięć lat stenotypistkę
oraz handlarkę futrami
Brigitte Marie Herbst
doczeka się z nią pięciorga dzieci
już po wojnie jego syn Niklas wyzna
że gdyby ojciec zdecydował się na homoseksualizm
co do którego w jego przypadku nie powinno być żadnych wątpliwości
byłby zapewne szczęśliwym człowiekiem i prawdopodobnie
nie popełniłby tylu haniebnych i odrażających zbrodni
PEWNOŚĆ
Deszcz ustał. Zbieram puste szklanki,
zeskrobuję drobinki cukru. Słucham,
jak płytko i spokojnie oddycha
dziecko. Nie przeczytało zadanej
na jutro książki. W ogóle za mało
w nim wrażliwości. Wyłączam telewizor,
ktoś znowu kłamie. W każdym bądź razie
spiker od dawna już nie budzi naszej
sympatii. Przegarniam kołdrę, wtulam się w
w plecy żony, zostawiam śmierci mniej miejsca.
Kiedy przyjdzie. Starzy ludzie. Tak, oni
mają tę pewność.
TERRARIA
Ubiera się na czarno. Czarna koszula, buty, żakiet.
Czarno jest z oczu patrzy czarna zawiść.
Śnieg pada, marzną koty, zapominamy
o wyniesieniu resztek dla ptaków. Koszule
w korytarzu schną już drugi tydzień,
kornik się wgryza w poczerniały wieszak,
telefon milczy, guzdra się śmierć, plany
z map znikają niepostrzeżenie.
Czarno jej z oczu patrzy czarna zawiść.
ODDECH
Deszcz w styczniu. Ludzie z kolan
strzepujący mokre błoto. Zerwana
roleta, szarpnięta przez dziecko.
Krańcowe soboty, niedziele, piątki.
Poukładam to sobie, ale później.
Końcem noża próbuję podważyć
wieczko skarbonki; nie chce,
nie wychodzi. Słyszę swój porwany
oddech. Ktoś wciąż zawzięcie
czerpie radość z naszych
przekleństw, niecierpliwości.
BIURA
mosty z krzeseł
wszyscy pracujemy tutaj
na drugą zmianę
okoliczności na kolejny
dzień i tydzień cały
zły i szorstki
perypetie światła
i mur miedzią nasiąkły
RENAMENT
pierwszy pójdzie strach
na nim się zakotwiczyć
nie da
a dalej całe to
misternie tkane
łgarstwo
OBRAZEK
Świat zapada się. Wieje wiatr. Świerki
za oknem, niczym szyte na miarę,
tak wszystkie są równe.
Ojciec umiejętnie unika spojrzeń
dzieci, idąc spełnić samarytański obowiązek.
Koń zerwał się nagle, przeciął brzezinę,
skręcił w stronę rzeki, zbyt cienki lód
poddał się pod nawałnicą kopyt,
pęcina pękła jak pocisk.
Dwie godziny później zjedzono kolację,
odebrano telefon od córki, na studiach.
Powiedziała, że nie przyjedzie na
święta i że ciąża jest już
jedynie wspomnieniem.
NIEPAMIĘĆ
Gryzie się światem, którego miało być
więcej. Jest styczeń. Białe wygląda jak szare.
Wysoce przesadzone wież nadzieje.
Dzisiaj ojcu umarła matka, poszli z bratem
ją ubrać. Wcześniej ojcu oddali tę ostatnią
drogę. Matka zasłużyła w dwójnasób.
Musiałem zostać w domu, jak dawniej,
za karę. Spróbować przypomnieć
sobie, cokolwiek.
DRESZCZE
Rano był kominiarz, naniósł nam
piachu. Sadzy ani śladu.
Na parapecie w kuchni martwa
mysz, zostawiona nie wiadomo,
po co, komu.
Brzuch mam w bandażach,
wydarzyło się to, czego się tak
panicznie bałaś. W kieszeni
małe srebro. W oczach
zimny front, idący
prosto z serca.
Mariusz Opyd
Gdzie okrzyk radości
Nie biorę udziału w konkursach radiowych
bo musiałbym krzyczeć z radości
Chętnie wygrałbym w konkursie
w którym z wygranej należy krzyczeć z rozpaczy
Nagrodą – moje prochy
Urnę musimy zachować dla kolejnego uczestnika
łap pan
posyłamy je z okna redakcji wraz z pocałunkami
Więc tańczę w deszczu i popiele
Twoje prochy są ze mnie dumne
Poranna toaleta
ten pan z wąsikiem
spogląda w stronę łazienki
i myśli sobie
że dobrze by tak było
gdyby szpara w drzwiach
była nieco mniejsza
wtedy nie musiałby oglądać
porannych komplikacji
tej pani z pieprzykiem na szyi
o! już się go pozbyła
i przekleiła nad górną wargę
poprawiła uszy
podniosła oczy
powkładała włosy na swoje miejsce
wyrównała kąciki ust
poranna toaleta może być bardzo zabawna
pomyślał pan z wąsikiem
gdyby nie to że ta pani z pieprzykiem
tak często zmienia wyraz siebie
Jak w niebie
Poszedłem do nieba.
– Jest tu kto? – zapytałem prowokacyjnie.
– Nie ma nikogo – odrzekł rząd ro-zbawionych dusz.
Pośpiech
pogrąża nas pośpiech
nie ma czasu na palenie mostów
nasza wola iskrzy się i dogasa
droga czasu
wije się wśród
tumanów lęku o sen
(przez ten pośpiech nawet nie pośpię!)
kołysanki milkną bo
marnują czas
pora na postój
podziwianie mostów
Boże
Tak bardzo Cię tu nie ma
A sam się przecież nie poprowadzę
Zejdź do mego serca i zalej je wiecznością
Nie chowaj się pod suknią matki
Ileż można palec ssać
Jesteś Ty w niebie
Czyś akurat zszedł do sklepu z zabawkami?
Lubisz te z krzywymi nóżkami
I w poszarpanych ubrankach
Też mam poszarpane ubranko
Ponadto dziurę w głowie
Wklęśnięcie w klatce piersiowej
Dwa zakurzone oczodoły
I inne przewlekłe nicości
Boże
Gdzieś jest i gdzie Cię nie ma?
Jeśli jesteś
Dopisz puentę
Zamysł Stwórcy
tak bardzo pragnąłem przekraczać światy
odkrywać niezmierzone połacie ubóstwa
dzikiej natury krzyżować plany
żerować na ludzkiej ułomności
i oscylować pomiędzy pionem a poziomem
chciałem zaokrąglić gasnące życia
do przyjemniejszych statystyk
ograniczać percepcję
do centrów handlowych i kolorowych pism
potęgować natężenia nie-lubienia
i nakierować je na pająki i wyschnięte dzieci
miałem na wspak zdefiniować
wiarę i dojrzałość
nędzę i teorię
tak by galimatias pojęć
oznaczyć wspólną domieszką nie-pojęcia
miałem w planach uwarunkować
zdolność rozumienia nie-błahych spraw
wprowadzić dziedziczność uczuć
sposoby kreowania słusznych racji
huk bębnów ciała wisielców
karabinowe łuski prawa i deklaracje
instynkty i prawdy Edypa i Elektrę
tłusty pokarm spokojne wnętrza cyklopów
a w końcu wielkie śmietniska i tony złota
pragnąłem na ziemię wysypać
ale skończyło się na Adamie i Ewie
oraz wężowej intrydze
ODRA 4/2016 - WIERSZE WYBRANE W KWIETNIU
Przemysław Suchanecki, Grzegorz Zyzik
Przemysław Suchanecki
Łatwy start
Pielęgniarze rozpadu grzeją się w kioskach.
Hałaśliwy pomór ślimaków na wilgotnych przedmieściach.
Niedopieczona czułość między przedstawicielami rodzaju.
Siedem suchych godzin, nie doszukam się ani jednego
kebaba na tym wysypisku nadziei.
Cierpliwości, mówią warany z Komodo
i żółwie z Galapagos, ty też nauczysz się tej sztuki.
Po każdym zdmuchnięciu świeczek szarzeje ci skóra.
Niechybnie coś mnie trafi, jakaś teoria
rytmu i rymu, słowotwórstwa i powodzi.
Dźgnięcie pod żebro rozednioną nocą.
Po raz kolejny przyjście polskich zamglonych pól.
Od tego widoku się nie uratuję.
Koncert łodzi podwodnej
Pełne zanurzenie.
Kilka kilometrów w głąb powietrza.
Próba mikrofonu w przestrzeni głosów.
Odczucie tej dziwnej obecności drugiej osoby,
gdy mijamy się w sklepie.
Jesteś. Być możesz.
Nie mów tego, to może być mężczyzna, może być kobieta.
Myślisz, że opiewam nów, to, ale nie.
To najzwyklejszy dzień.
Dzień, w którym ruszają parady aniołów i diabłów, czarnych i białych magów.
Najtwardszy beton czuć pod palcami jak lekkie włosy na brodzie.
Poproszę dużą Cisowiankę niegazowaną brzmi jak kojące zaklęcie.
Zamykam kolejny rozdział bardzo awangardowej prozy.
Katalog
Rozciągam postronki mięśni, między włókna
wchodzą ptaki ze swoim żebraniem.
Dostawcze samochody wyjeżdżają z ram,
doraźnie w nie wsadzone.
Myślę, czy można nie myśleć, jestem o niebycie.
Wyłowiono niedawno ogromnego suma
ze szkieletem żołnierza Wehrmachtu w trzewiach.
Dziewczyna o wielkich oczach, a wraz z nią
przypływy i odpływy kwestii.
Śmieci, śmieci, niektóre na moich półkach.
Przyjaźnie osiadają zimno na oknach,
w dzień widać jak się powoli roztapiają.
Mówią, że kawa pobudza, a mnie, ojej, jak na złość,
usypia, akurat w środku labiryntu!
Kolejny bieg po równoważniach stylów i postaw.
Wymazywanie klikanych komunikatów
rozrzedzających wiedzę.
Stawanie dusz na półmrocznych apelach.
Wyskakuję z uścisku zastania jak mydło.
Kręgosłup znów próbuje trzymać głowę,
a wiersz – kręgosłup.
Kartka z miejsca
Tu miasto pracuje jak drewno.
Kursy autobusów z dawna czekanych
rozdziela linia wzroku, pasy trawy.
Lasy stoją daleko, w tej onirycznej przestrzeni
Biedronka jest wieczna. BIEDRONKA JEST WIECZNA
krzyczą promocyjne bilboardy.
Śmietniki trzęsą się od rockowych szlagierów,
w niebie usłyszeć można tylko jedno uderzenie
grane tak samo od milionów lat.
***
Idą rodziny do osiedlowego kościoła,
chrabąszcze rozbijają się o okna,
ale to nas nie obchodzi.
Obierają się godziny,
pestki krążą po podłodze,
groźnie spogląda zza poręczy lustro.
Brony głów wybierają utarte maski,
znoszone regularnie z niskości słowa,
rytuały pomieszanych kultów.
Miłowanie jest trudne, gdy wchodzi się w ostry zakręt.
Głównym zadaniem dzisiejszych czatów
jest utrzymanie przestrzeni poza sobą.
Marzę o tym, że ludzkość gubi przypadkowe słowa,
że przepadają bez wieści i użyźniają wyschnięte dna fontann,
a to przydaje im znaczenia i się.
Przede mną szło tą drogą tylko kilku leśniczych,
ale jest wyraźna i szeroka.
Kończy się wsią o dziwnej nazwie.
Mówi się, że ktoś strzeże tam
skarbów wszelkiej komunikacji.
Exodus
Widzisz, nie dotkniesz tego,
o czym w najbardziej decydującej chwili
świadczy ci węch. Czubkiem języka
przenieś w szereg pojęć ten wieczny brak.
Łamane na kolanie rubensowskie schody
do nieba nad Atenami mogą tylko westchnąć.
Wyszedłem ze strumienia.
Poza bobrem i śledziem nie było tam nic.
Budowa ustroju
Za mało kamienia, kostki topią się pod stopami.
Pożyczyłem milion, zwrócę, gdy przyjdzie zaliczka
Za lata czynno-bezczynnego życia,
Czyli jutro, wtedy za rogiem śmietnika
Waciane figury oddadzą mi swoje imiona.
Możesz próbować to wyczesać
W każdy wstający z wody poranek.
Śmiejesz się. Mówię ci to, co wynika
Z lat rozgrzewek – końca nie widać
Możesz wsiąść do tego pociągu, który
Wyrzuci cię na zarośniętej stacji,
Tam podobno coś jest. Nie mówi się o tym, ale
Stacjonują tam krążowniki zapomnianej floty.
Zamurowało cię? Dobrze, posmakuj tych
Twardych słów, tak miękko brzmią w moich ustach.
Mordercze mięśnie podtrzymują gruzy tego świata.
Głośna eksmisja suchych gałązek,
Dopiero teraz zapłakałaś,
Tak jakbyś tego nie widziała
Na co dzień, w trzeszczących kątach własnych wspomnień.
Rozgryź swoje mleczaki, daj mi ich korzenie,
A ja je rozgniotę w palcach.
Mówisz, że za dużo dziś słońca? Też tak myślę,
Szczególnie, że wolę gdy światło pada od wewnątrz.
Kobieta na balkonie zajmuje się jakąś
Pilną sprawą, jutro nie będzie pamiętać
Kolorów prania, które rozwieszała,
Są to dla niej sprawy przezroczyste.
Kiepskim pomysłem byłoby zdawać
Raporty z każdej chwili.
Mimo takich opinii nie ustaje
Współpraca oka i uzbrojonej ręki.
Grzegorz Zyzik
Normalsi
Nie mówią nigdy nie.
Przechodzą na zielonym świetle.
Zawsze czytają instrukcje.
Nie wychylają się.
Mógłbym dać im kilka rad,
ale zawsze wiedzą lepiej.
Siedzę na dachu i bardzo mi się tutaj podoba.
Używam wolności jak artysta i siedzę sobie na dachu.
Szaradzista
Przecież trzeba jakoś umrzeć.
Krzyżówka jolka:
ciężarówka,
filet,
guz.
Za młody jestem
na niepokój,
a widzę siebie
z urwaną nitką w ręku.
Rebus chyba tylko dla poetów.
Kolejne hasła:
pępek, morze, dach.
Antarktyda
Powracający senny monolog.
Namiot, w którym schowałem swoje urojenia.
Akty w powietrzu! Śnieg na języku!
Oczekiwanie na tarcie nosami.
Brakuje mi kawy. Chciałbym zrobić zdjęcie,
kiedy twarz trzymam w dłoniach.
Odsuwanie się ściany.
Czasem tylko pstrykniesz palcami.
Nigdy nie klaszczesz.
Chłodny aplauz oczu.
Surrealistyczny spleen
Księżyc śpi wśród szkarłatnych chmur.
Na niebie promień słońca zgasł.
Wśród ciszy niesie się dźwięk „Mu” od krów.
To gospodarz wyprowadził je na pastwisko.
W głębi duszy jest awangardzistą,
tańczy sobie agrotango, a księżyc
jak głupia ryba gapi się w pole.
Papierosy w dłoniach, herbata na stole,
to łatwy schemat i nic więcej nie ma,
bo wszystko jest w nas.
Ludzie, którym wierzyliśmy już odeszli.
W skacowany poranek podpieram płot.
Tatuuję sobie na piersi przeczucia domowej wojny.
Pędzę po drodze, na której nie będzie śladów.
Codzienność
Jadę do domu, powtarzasz sobie,
krzycząc na czerwone światło,
potrącając przypadkowych ludzi,
zajmując miejsce sąsiada.
Jadę do domu,
jestem w domu.
Nic.
Telewizor.
Negocjacje z lodówką.
Od czasu do czasu eskapada do łazienki.
Wieczorem jeszcze wyskoczysz
do apteki, po lek na przedawkowanie telewizora,
zaszalejesz z wódką i dopalaczami,
obudzisz się w szpitalu
i zignorujesz wszystkie dobre rady.
Kapsułki
Coraz częściej spotykam pijanych morderców.
Wczoraj znowu mówiono o świecie jak o szarej papce.
Odruch wymiotny. Cuda lotne nie są: kapsułki.
Nie wiem, kto pierwszy rzuci kamieniem…
Kamień leci! Rak formy; rak kształtu – cud.
Czy pamiętacie, z czego powstaliście?
Narkotyczny eter.
Wyjął z kieszeni kapsułki; nakreśli sens…
Nieprawda! Cień nadaje nam kolor.
Cisza jest najgłośniejszym dźwiękiem.
Niepamięć
Przeminie uśmiech z pożółkłych obiektywów,
a strumień zbuntowanych myśli
przepłynie przez tarcze szepczących zegarów.
Rozpłyną się w prawach natury
porwane kalendarze.
Zostaną po nas ziarna piasku
rozdmuchane przez wiatr
i już nigdy się nie spotkamy
na zardzewiałej ławeczce w parku.
Spaghetti
Ponoć skomplikowany jest każdy,
Ale ja jestem splątany jak spaghetti.
Leżę tu, gapiąc się w gwiazdy.
Moje stopy drapie gęstniejący wiatr.
Ptaki ćwierkające o brzasku.
Ignorują mnie, gdy śnię,
że jestem szaleńcem i
kroczę przez świat
rozsiewając ziarno,
a bezlitosnym koturnem
rozgniatam asfodele.
W końcu przychodzi ten dzień
eksplozja cicho nad horyzontem
czy Zachód jest ruiną?
ODRA3/2016- WIERSZE WYBRANE W MARCU
Agnieszka Grzegorzewska, Krzysztof Bencal
Agnieszka Grzegorzewska
***
Rozmawiam z Tobą po angielsku bo jest mi jak w filmie.
Z tą łuną nad miastem, obezwładniającym zapachem końca lata w powietrzu.
Z wymuszonym przez pociąg spotkaniem nieznajomego na przejściu kolejowym
Pociągi, zawsze pociągi.
Potrzebne aby się spotkać albo minąć.
Głosy
Próbuję przeczytać wiersz nie słysząc swojego głosu w głowie.
Chciałbym cię znowu usłyszeć mówi mi ktoś daleko.
Mojego głosu, który podrzucam do góry starając się wycelować w dźwięk.
Mów do mnie szepce ktoś z bliska.
Wznoszę swój głos aż pod sufit.
Zamknij się! Krzyczy ktoś z bardzo, bardzo daleka.
Prawie go nie słyszę.
A co ze śmiercią?
A gdzie mam ją sobie położyć w moim ciasnym pokoju,
wszędzie jej jakoś niezręcznie i nie wypada
jej kłaść na widoku zupełnie jak bielizny i pamiętników.
Jak mam się do niej przekonać kiedy ma takie bezwzględne zwyczaje,
nie daje się lubić, nie prowadzi lekkich rozmów,
nie zapowiada swoich wizyt nawet sms-em,
nawet do drzwi nie zadzwoni
tylko wpada niezapraszana niechciana.
Nie mogę się z nią dogadać,
nie przyjmuje żadnych negocjacji,
nie zmieni kolejności wizyt,
nie wpadnie później
i nie zechce odejść
i nie wrócić.
Jestem w połowie
Jestem w połowie sobą w połowie rybą
Z połowy mnie jedna czwarta to dziecko
Dziecko i ryba nie mają głosu
dlatego nie usłyszycie ani słowa
chyba że macie uszy podwodne
i umiecie czytać z ruchów płetwy
jestem w połowie dziewczyną w połowie żółwiem
dźwigam skorupę chronię miękki brzuch
wszędzie jestem u siebie w domu
chyba że jestem u siebie w domu
Czekanie na różowy deszcz
Dlaczego z różowej chmury nie pada różowy deszcz –
Widzę ją
zupełnie jak u Murakamiego
jak rozpada się na miliony melancholijnych kropel
W kolorze zachodu słońca we wschodniej Europie
Które jedna po drugiej opadają
na racjonalne do fundamentów miasto
***
To jesienne światło tak działa
To morskie powietrze
To pęd wiatru to górski klimat to halny
Burza idzie
Przelatują przez głowę dziesiątki filmów
Które koniecznie trzeba nakręcić
Czy chociaż zapisać klatka po klatce
nie wspomnę o wierszach
Które gnieżdżą się
jak szerszenie na poddaszu
Jak słowa z obcej planety
Spoza mnie
***
Przeraża mnie bezczelność i gadulstwo poetów
Nie pojmujących przekleństwa
Które jest ich udziałem
Są wypluci z ust świata
Jako nieczyści
urągający porządkowi
wszystkiemu co właściwe
Żyją zapiskami
Znajdywanymi rankiem na biurku
Z których sami niewiele rozumieją
Gdy ich naprawdę przycisnąć
Wyznają zmieszani
„jak pisałem to wiedziałem”
..w nocy
sen przerywa idiotyczna potrzeba
Te trzy słowa
Zapisz
Przygody z poezją
I tak się kończą przygody z poezją:
bezpłatna gazeta literacka czytana nad zupą za 1,45 w Misiu.
Zupa jest super, a Miś
jest bardziej literacki niż niejedno pismo.
Kiszona cztery razy. Czy to gulasz się kończy?
Placki koniec będzie.
Co koniec?
Krzysztof Bencal
Niech zstąpi do piekieł, by śpiewać Wojaczkowi
Przechodząc obok krzyża, żegnam się ostatnio.
Nie przestanę tak robić, choćbym stracił wiarę.
Kiedy cię widzę, Jezu, na jakimś obrazie,
myślę sobie wbrew wszystkim współczesnym malarzom:
„Zarówno z tobą, jak i z samym sobą dobrze
wychodzi się na czystym płótnie, źle w wieczności”.
Nie wiem, lunatyk, iż przez całe życie stoję
na świątynnej wieży. Zejść czy otworzyć oczy?
Jeśli twój ojciec nie jest wcale honorowy,
niech zstąpi do piekieł, by śpiewać Wojaczkowi,
że Kościół to nie matka ni nawet teściowa,
lecz ta sąsiadka z dołu, o której nic nie wiesz,
która słysząc, jak skrzypi podłoga u ciebie,
marzy, aby kiedyś ci się skończyła mąka.
Szachy z popiersiami królów. Gramy w warcaby
Onanizm to grzech. Gardzę przedmałżeńskim seksem.
By ten wiersz nie znalazł się w gazecie bigotów,
mówię: mam kastet, nóż i zawsze plik banknotów
w kieszeni kurtki, która wonieje lumpeksem.
Dziwko, która przeniosłaś się z Kielc do Oławy,
ty nauczysz mnie sztuki całowania kobiet,
a ja w zamian oddam ci wszystko, co zarobię
i jeszcze wręczę kwiaty, bo żyję z haraczy.
2Pac, którego jakieś cioty zastrzeliły,
oraz Freddie M., który zmarł na adidasa,
myślą, że moja śmierć też winna być tragiczna.
Tymczasem miejsce Krzysia jest tam, gdzie Paulini
uczą i spowiadają. Niechaj da mi mata
po raz ostatni skoczkiem kochana Gabrysia.
Nikt nie ma problemów z chodzeniem
Wróć już. Jest wietrzny, słoneczny poranek w szpitalu
niczym karaluch w pościeli zmarłej Matki Boskiej,
której mąż raz płacze, to znów chce dać komuś w mordę,
pamiętając czasy, gdy tu brakowało ładu.
Wpatruję się w ów obrazek papieża Franciszka,
który mi dałaś, i nie wiem, czy mógłbym ci pomóc,
przez wsie oraz miasta niosąc swą głowę bez włosów
i świadcząc, że Jezus Chrystus nigdy nie zmartwychwstał.
Niech pozostaną dziurawe Carlosa skarpety,
których być może używa zamiast prezerwatyw.
To, o czym myślałem, że jest ważne – nic nie znaczy.
Nie będę odpowiadał na powitalne gesty.
A fifka Marka, proteza nogi marynarza
stłukła się blisko łazienki, w której trwa awaria.
Mój autobus się spóźniał, chociaż nikt nie wołał
Kiedy rankiem stałem na rynku, dzwon bił szóstą.
Patrzyłem na sklepiki, ławki, kościół, ratusz.
Nie wiem, czy wówczas księżyc świecił sponad dachów.
Miałem rękawiczki, więc nie wiem też, czy mróz ciął.
Na pewno co jakiś czas ktoś przechodził obok,
spiesząc się do pracy, by nie wymarło miasto,
bądź idąc do sklepu po ciepły chleb i masło,
aby jego dzieci się najadły przed szkołą.
Pamiętam także panie sprzątaczki z miotłami
i to, że kończąc palić, nie byłem pewien,
czy niedopałek rzucić na bruk lub przed siebie,
czy w wyznaczone miejsce pójść i grzecznie zgasić.
Gdy podjechał autobus, nie wiedziałem jeszcze,
że wszystkiemu nadało sens moje milczenie.
Śmierć Józefa, Marii i Jezusa w stajence
Mam trzydzieści dwa lata i jak dotąd, Panie,
ci, którzy lubią mowę księdza i wschód słońca,
nie chcą zamknąć mnie na klucz, okna zamalować,
choć wolę noce niż dni, pokoik niż nawę.
Owa szpetna kobieta, która chodzi z tacą,
zwykła zaglądać nawet do malutkiej kruchty,
a niektóre ptaszyska, choć starcy je karmią,
wydziobują robactwo z niewidzialnych dziupli.
Chciałbym, Panie, w trzydziestym trzecim roku życia
umierać w południe gdzieś na Syberii z wolna,
by spełniła się tylko moja własna wola.
Później niechaj będzie tak, jak gdybym nie istniał,
albowiem byłem, jestem. I będę tą gwiazdą,
która wybuchnie, zanim trzej głupcy ją znajdą.
Wiersz zaczęty w przeddzień urodzin Gabrysi
i nazajutrz po nich skończony
(Z firmamentu spada żołnierzyk z Westerplatte
na cztery ręce, jak kocur na łapy cztery,
jego towarzysze zaś, od kolosów więksi,
lufy pancernika zawiązują w kokardkę).
Zewłok Chrystusa leży w ziemniaczanym polu.
Kloszard, który go znajdzie, łachy zeń pościąga
i, okrywszy się nimi, nie wykopie grobu,
lecz splunie i ruszy w świat udawać proroka.
A wchodząc do jednego po drugim kościoła,
będzie wyciągał z torby swoją własną tacę.
Z balkonu workiem hostii rzuci w wiernych papież,
mówiąc: „Więcej nie mam. To koniec. Dziwka woła”.
Zatem o końcu świata głupot mi nie mówcie.
O papieżu zaginie słuch. Zlinczują kloszarda.
Chrystus, jak nań przystało, w końcu zmartwychwstanie.
Wówczas na świecie wszyscy pełnoletni ludzie
po trzydzieści srebrników podostają na start.
Wystarczy tyle wersów, by napisać bajkę.
(Rodzice w Grecji będą ją czytali dzieciom,
aby zrozumiały, że nikt tu nie ma lekko).
Dom pomocy społecznej nie jest rozwiązaniem
Jestem jedynym, który dobrze czyni, Panie,
który już nie spoglądasz na mnie, gdyż mi ufasz.
Czyszczę ścieżki przed wtórym nadejściem Chrystusa,
a szatan mi wmawia, że zapłodnił mą matkę.
Student pracy socjalnej, stower w Amazonie.
Jego sonety miały się ukazać w „Odrze”.
Dziś człowiek bez statusu, z psychozą czy czymś tam.
Stanąłem na torach, lecz pociąg się nie zbliżał.
Wszedłem do kościoła, lecz ciągle byłeś dobry.
Może wyrzec się wszystkich i zostać bezdomnym?
Dom pomocy społecznej nie jest rozwiązaniem.
Nie chcę tutaj śnić. Chciałbym zawsze żyć na jawie.
Mam dwa różańce: czarny jak smoła piekielna
i brązowy jak skóra wszystkich świętych z nieba.
Pani Kamilo, proszę już się nie odchudzać
Czy ktoś z was zechce w końcu poznać mój życiorys?
Nie mam co pić, parzę więc sok z gałązek wiśni.
A nasz przyjaciel Jarek, którego krew jest słodka,
lęka się zapalenia mózgu, boreliozy.
Ile jeszcze muszę tych jebanych ubić świń,
by mej żonie, która ma imię Mariola,
jakiś poeta dał swój tomik z dedykacją?
Nie wiem, w co wierzę, lecz u was szukam schronienia.
Sam na sam z niczym, z samym sobą i z powietrzem
zostawszy, wymieniasz na banknoty srebrniki.
Odchodzisz. Nie masz ust. O tym wie Gabriela.
Stary, gruby, bogaty alkoholik Edek
wie: choć wszędzie są krzyże, jest za mało krzyży.
Żaden ślimak przez moją obrączkę nie przejdzie.
Krzysztof Chrzciciel
Rodzice nigdy
nie trzymali mnie w cuglach. Kiedy koledzy mówili,
jak daleko od domu mogą odchodzić, byłem już po kilku podróżach
dookoła świata i nie znałem nazwy ulicy, przy której mieszkałem.
Dramatyzm mojego życia polega na tym, że biorę odpowiedzialność
za tych, którzy podejmują decyzje. Zamiast poznawać nowe widoki,
chrzczę je. Jeżeli wiersza nie można napisać wspólnie,
to nie było wojen ani niebieskookich blondynów. Jeszcze jeden krok
i będę po stronie aryjskiej. Już prawie poprawiłem dzieło stworzenia.
Bóg raz dotyka swej twarzy, to znów zabiera dłoń, ale trzecie oko
nie chce się pojawić.
A Tajka rozciera moździerzem warzywa
To, co mi pomogło,
było w cieple starego kaleki. Po krótkiej rozmowie,
która zupełnie się nie kleiła, powiedział, abym żył tak,
żebyśmy spotkali się na tamtym świecie. To, co mi pomogło,
było w chłodzie mężczyzny, który pozrzucawszy z przyczepy
kilka łbów saren na odpady z rzeźni, za pomocą łopaty
posypywał solą ich rozciągnięte skóry. To, co mi pomogło,
było w spokoju dziecka, które siedząc na tle dwu maskotek
i nie widząc kraba, jak niszczy rybacką sieć, ni pustki
na dziedzińcu więziennym – myślało o rozłące. To, co mi pomogło,
było w pochyleniu ciał zbójników bez ciupag, którzy biegli
w stronę wioski, gdzie nie palono, nie grabiono,
nie gwałcono i nie mordowano, lecz kąpano harnasia.
Elektrowstrząsy 3
Najbardziej chciałbym
(początek tekstu ukradziony Karolowi Maliszewskiemu,
który jako jeden z niewielu potraktował mnie po ludzku
i nawet przymknął oczy na to i owo), najbardziej chciałbym
być darmowym partnerem
do palenia papierosów i picia kawy
w domach, których mieszkańcy nie mają żadnych rozrywek.
Siedzenie w fotelu
jest łatwe i bezpieczne,
lecz w tej czynności musiał mnie dziś zastąpić
ktoś, kto nadawałby się na kaskadera. Nie była to Szwajcarka M.
o szerokiej i grubej pupie, na której, przypuśćmy,
zebrał wielki wrzód i nie chce pęknąć.
Nie był to znany aktor, który przemierzając odcinek dywanu
między pierwszym rzędem a sceną, zawsze dostaje zadyszki
i, bełkocąc już do mikrofonu,
raz po raz upuszcza statuetkę.
Dziękuję ci, Julio,
za przetłumaczenie wiersza Reverdy'ego o panu X.
Jestem wdzięczny Jerzemu, że przełożył na nasz język ojczysty
sonet, który Claude Le Petit ułożył na cześć Chaussona
spalonego na stosie. Stanisław przetłumaczył (czy sparafrazował)
utwór Frosta zaczynający się od słów: „Jest mi znajoma noc...”
i chwała mu za to.
Mając w głowie fragmenty tych trzech dzieł poetyckich,
zapukałem kilka razy do drzwi i nacisnąłem klamkę,
by usłyszeć, że w moim niewielkim mieście jest więcej narkomanów
niż w niedaleko położonym, jak symulant, Wrocławiu.
Pamiętam owe czasy, gdy kwitł u nas narkobiznes.
Dealerzy i klienci wymieniali się spojrzeniami w taki sposób,
że nie wiadomo było, czyje patrzałki są liczmanami,
a kto ma prawdziwe widzenie.
W dzieciństwie – rzekłem –
zatrzymywaliśmy palcami wirujący globus
i spod opuszek, które były przez nas cofane z wolna,
wyłaniały się miejsca, w których mieliśmy zamieszkać
podług owej wróżby. Mam 31 lat i mieszkam tam, gdzie wówczas,
i nie jestem podróżnikiem – pomyślałem. Ta latarnia,
ironicznie wpisana w mój zaokienny krajobraz,
to tylko biała kula na słupie,
śnieżna planeta, która nie kręci się wokół własnej osi
i w którą za chwilę – gdy zniknę w oddali –
być może rzuci kamieniem chłopak,
przekonany,
że nigdy nie będzie miał własnego biurka do nauki.
Kasparow, Kasparow, Kasparow
Pojechałem rowerem podjąć pierwszą pracę.
Właściciel pola wywiódł mnie z owego pola,
nie zapłacił mi bowiem za kilka koszyków truskawek.
(Zbierając je, zasłabłem). Ponadto, śmiejąc się,
powiedział, żebym sobie zrobił z nich wino.
Nie miałem wówczas serca. Miałem pionka, który był bity,
gdy wykonywałem jaki bądź ruch lub nie ruszałem się.
Kilka lat później kierownik ponoć stał za drzwiami
do palarni, gdzie patrząc na zdjęcia kandydatów na radnych,
które były prostokątne czy kwadratowe –
mówiłem, że chuj chujem chuja pogania.
A ów dobry kierownik,
który jeździł do pracy rowerem,
znajdował się pośród nich.
Wszyscy znamy dziesięcioro przykazań
Kiedy piłem wodę mineralną, rzecz jasna, nieświęconą, butelka
odbijała się w długim, szerokim nożu kuchennym. Ponieważ mieszkam
pod jedynką, ksiądz chodzący po kolędzie zostawiał u mnie kurtkę i
czapkę. Pomimo iż jestem młodym człowiekiem, dużo myślę o śmierci
nieświadomej, ciemnej. Nie wiem więc, dlaczego niekiedy łudziłem się, że
zacznie święcić chaty od góry, od czwartego piętra. Poza tym, wnętrze
mojej dłoni wydziela łzy starej Cyganki. I nikt nie wie, czy moje
ręce są zaciśnięte w pięści, bo chodząc po domu, trzymam je ciągle
w kieszeniach, w których nie pobrzękują klucze od piwnicy, nie szeleszczą
koperty z grubszą gotówką. Zawsze wszystko było gotowe na jego
przyjście: na stole, nakrytym białym obrusem, dwie świece w lichtarzykach
oraz krzyż. Tylko raz zaskoczyli mnie ministranci. Ojciec wtedy spał
pijany, a matka – która dowiaduje się wszystkiego od sąsiadów
słuchających w kościele ogłoszeń parafialnych – leżała w szpitalu.
W siatkach starców wracających z zakupów nie dzwonią butelki. Znów dnieje
i kawa napełnia swoim zapachem wszystkie pokoje. Jeden precel
niczym ogromne glizdy splecione w akcie miłości. Naśladuję je
ja, facet, niestarannie zwijając kabelek. Wiedz, że gdy byłem dzieckiem,
zagrałem dla księdza prostą melodyjkę na cymbałkach. Lecz ani w tym,
ani w zeszłym roku nie przyjąłem go. Czekam, aż Pan Bóg wyważy drzwi.
WIERSZE WYBRANE W LUTYM
Daria Dziedzic, Paulina Matuszewska
Daria Dziedzic
teoretycznie
tak blisko stąd jest lipiec. dłonie
wciąż wierne osłaniają płomyk.
sukienki i spódnice
powiewają na wietrze do odwołania
sczytują w samo południe kod
kreskowy z cytryn. czekam na ciebie
pod mailem. z drugiej strony
warszawy i łazienek śni mi się młody katolik
z kongo.
ukradkiem obrzezany z chromych snów
wystają mu nagie żebra ulęgałki
przydałby się jakiś selfik na schodach
wachluję się
pierwszy krąg
nie myślę o czymkolwiek. myślę,
że historie kryminalne powtarzają się
i ciągną. każda ma jakąś matkę,
od której nie da się odciąć. nawet skalpelem.
każdy motyw ma ojca, z którym będzie szedł
w zaparte. podobno, zaparcia nie grożą nam,
obcokrajowcom. najbardziej lubimy inne języki.
nakładamy maski na twarze, te błotne, nie
wierzymy, że ważny jest dla nas tylko seks.
jestem tam, gdzie nie zginęłam - w tłumie bezbożników,
w ciżbie niewiernych wierszy. tam, gdzie miał być
ostatni rozdział, jest pierwszy. krzesło elektryczne
od dzisiaj już nie skazuje na śmierć. od jutra.
drugi
padła matryca. matrix nie powstanie z popiołów.
sztuczna inteligencja - piasek, granit, glina.
kiedy śpią, budzi się święty marek. marek
rozprostowuje swój śnięty kręgosłup. jest poza
zwykła o normalnej porze. przed kolacją
odwraca głowę. patrzy na mnie. na ciebie.
i objawia się lwem ze skrzydłami. drzewko
figowe osłania mi plecy od upałów. nie żegnam się,
omijam kolejne ciała wyciągnięte na wznak,
opalone na lekki i mocny brąz. przekaz jest bardzo prosty:
lipiec spędzam w domu rodziców. bez metamorfozy.
daleko za mną vai. jest na prąd. jest krzesło.
trzeci
jest parę minut przed piątą nad ranem
moja twarz pocięta przez szybę. o tej porze podglądasz
moje czerwone stringi i różowe baletki w torbie plażowej
mam wszystko, nawet tanie perfumy. jeśli mi nie przerwiesz,
wciąż będę gadać i opierać się o volvo, z którego wcześniej
wysiadły trzy szczupłe gracje. za mną łazi rdzewiejąca
cerkiew. chce zawisnąć na szyi, jak dwadzieścia tysięcy
pawich piór. nie wiem, skąd te liczby. same przyszły
do mnie. w któryś z czerwcowych wieczorów
zostałam sama. tutejsze, greckie sery mi nie służą,
mam po nich sztuczne zęby i wyjałowioną naturę.
czwarty
mnisze powołania unoszą nas instynktownie
jak łowczą zwierzynę. na koniec reżyser wcina
szaszłyk z cielęcych podrobów i warzyw. ucinam
sobie drzemkę pod palmą kokosową. naprawdę
wszystko mi jedno. przyznaję, że mam w sobie małego
fistaszka, który łatwo się wsunął w moje rymowanie;
takie zbliżenia błyszczą najbardziej po nocnym,
półgodzinnym deszczu.
Plaża Vai 21. VI. 2015
dekompresja
jestem naznaczona. ciszą w pustym mieszkaniu
i widokiem z okna. na prosektorium, w którym
codziennie migoczą cienie, hutę szkła, wozy
policyjne. nie umiem się odnaleźć. w tym zdaniu,
w tych metaforach wyciągniętych spod ziemi,
gdzie chowali zmarłych z auschwitz. powiedz mi,
czy cuda zdarzają się tylko niewiernym. gubię się.
pomiędzy pierwszą trzydzieści a drugą w nocy
próbuję nie oddychać. na prześcieradło
spływają ze mnie resztki wilgoci. w głowie wciąż
odkładają się wizje. ostatnio wprowadził się do mnie,
strach i zapuścił wąsy. zaczynam pękać.
sztorm
ogranicza mnie tamten świat. niebo
nad birkenau coraz ciemniejsze
zawiązuje się w zdanie. prawie piętnasta.
a ja wciąż w szlafroku
masuję obolałe piersi. pod skórą
guz wielkości kurzego jajka daje znać
o sobie. tracę nieważkość
i nie jestem już tak cholernie erotyczna
jak dawniej. szukam równowagi
gruzy
nie umiem się podnieść. mój człowiek
przeszedł samego siebie, całą drogę
z podwilka do dachau. płytka wyobraźnia
kopie nam groby pod balkonem sąsiadki
ktoś pije piwo. za zimno. pomiędzy ludźmi zanikają
związki. naturalne rozkładają się najszybciej. już
nie włożysz ręki pod moją koszulę. Zlodowacieje
szybciej niż myślisz. ostatnio
przegryzam wszystkie naczynia
krwionośne. dostaję świra.
proszę, zapal światło
przerost
wyrastam ponad przeciętność
przekroczony stan alarmowy
w Knossos znika pomiędzy tobą
a mną
szara rzeczywistość drażni ucho
starożytny wiatr staram się unikać przeciążeń
dochodzę do siebie
po paru głębszych strome podejścia
stają się morzem tak słonym jak twoje
bezpańskie ja
Knossos 18.VI.2015
po kielichu
od wczoraj nie mam czarnego humoru nie piszę listów
do zmarłych chociaż rozumiem skąd był ten entuzjazm
na samym początku w kilku prostych słowach są ptaki i gniazda
ukryte pomiędzy liśćmi jabłka spadają niedaleko od nas
czasami bywam wulgarna dłonie zwijam w pięści
i biję na oślep w worek treningowy
nic a nic nie wzrusza mnie twoja podagra
ani trzask łamanych kości
szczęśliwie docieramy się jak para zniewieściałych gołąbków
we śnie i seksie jesteśmy ostrożniejsi
kamasutra schodzi na dalszy plan doświadczenie
niszczy węzły chłonne zapowietrza nas
odlot
coraz wyżej - dzisiaj wypada na mnie
uprzątnąć cały ten bałagan. ćwiczenie czyni mistrza,
podobno takim był polikarp ze smyrny, proszę,
nie mylić ze świątecznym karpiem. jestem taka lekka,
niezmierzona, nieprzebrana w słowach. pozwalam sobie
na swobodną liryczność tańczenia w pidżamie.
od dzisiaj wolę patetyczny śpiew uliczek w hersonissos.
każdy balkon, błysk morza w oku znajduje moje ciało.
trwa aria na tysiąc palców i pięć języków
zamiast powracających jaskiń
oddychają kościoły. jestem cała topless.
Hersonissos 27. VI. 2015
wykopaliska
ciała. gorące. pod palmami greckimi
układają się w mozaiki. skorupy nasączone olejkami
perfumowanymi wodami przewracają się z boku
na bok. zastygają. wpół objęci, obcy wobec świata
i siebie. czasem nazbyt blisko stykający się
z koszulą sąsiada przewieszoną przez oparcie
leżaka. ironia chowa się w spojrzeniu i udaje maki
pył bądź południe. tak łatwo o udar
owocobranie
wkurwia mnie. cały ten świat
od wschodu do zachodu rośnie w gardle
nicość doprowadza do bezcennych nocy.
metafory przepijam raki bananową
i nie kryję się z tym po kątach. i tak
jestem tu obca. chaos w oczach
i na języku trzyma mnie przy życiu
jeszcze jeden dzień i wyjdę z siebie
donikąd albo tylko do morza kreteńskiego.
Plaża Balos 20.VI. 2015
dialog
pieprzysz. takie trzy po trzy. twoja muszka
owocówka krąży po pokoju. psychiczna,
wie, kogo i o jakiej porze zaczepić. w czyją
grupę krwi się wmieszać. taki pseudokibic.
tubulus miałkulus. pica poca. tuca
toca. i nic poza tym,
co mam w kieszeni
nie otwiera się jak scyzoryk.
taki wkręt. śrubka. nasadówka
i nożyk. świergotanie pańskie.
wieczność mięsopustna
spustna. sputnik
przystanek na odżegnanie
pomiędzy platonem
a feliksem netzem
wciąż obcy jest język
i wszystko co się świeci
nie święci na przekór
słodzę sałatkę solę kawę
przez to mam dziwną grupę
i ciężko dobrać do krwi
odpowiedniego partnera
tymczasem
absolut staje się osiągalny
jak stan zapalny krtani
a w mojej piersiówce
leżakują nieodwzajemnione uczucia
cień ma być długi
i bardzo ciemny
pod czterdziestkę
ciągle boli mnie. kość ogonowa, staw
skokowy, biodro po półtoragodzinnym leżeniu
na hamaku. starzeję się. wędruję
palcem po krzyżu. i już wiem,
że jestem do niczego. zdechła, humorzasta,
siedmiopalczasta jak ta jutrzenka
od brata archanioła. wybacz,
to nie mój dzień, nie mój talerz, nie moja łyżeczka
do skrobania lodów cień nie wystarcza
musisz zmienić laskę,
naoliwić tryby.
Paulina Matuszewska
Dzień po
Dzień po
staję się całkiem niezupełna rozbita
na sylaby niezwiązana z tematem
pospiesznie zawiązuję się z powrotem
twoim liczę na to że niezbyt odległym
liczę do trzech i plączę się od wewnątrz
nasza relacja też zwija się w kłębek
tam jest jej cieplej nie ma kwaśnych deszczy
islamskich demonów i masonów z szafy
Dzień po jest jasny i przewidywalny
na giełdzie stoimy stabilnie
krople wzniosłych słów spływają mi po udach
echem szeptu spacerujesz lekko po powierzchni
Dzień po mnie
Noc
Stop motion
Czy my się znamy? Odtwarzam historie bruzd na dłoniach,
studiuję mapy biało-szarych twarzy, jakby znów obecnych.
Na chwilę odzyskuję zapach nadchodzącej burzy, smak słów
wypowiadanych po raz pierwszy i dreszcz wiary w istnienie
ujęć niepowtarzalnych.
Tamto lato nigdy się nie kończy, my nie mamy konturów,
a granice wszelkich definicji są tu, między torami a rzeką.
Kolekcjonujemy kapsle i strupy na kolanach, w snach
na pewno byliśmy już wszędzie. Każdego ranka
wyzywamy świat na pojedynek.
Moja mama mówi, że Fela jest już stara i może zdechnąć,
więc wystrugałeś harpun i nocą robimy wartę przy oknie,
żeby nie dać się włamać śmierci. Moja kolej – tu cofam
i proszę: nie zasypiaj. Pozwól odzyskać ten moment,
gdy wpełza po cichu pod drzwiami.
Następnego dnia masz moją rozpacz w kłębach sierści
z podłogi. Dar wiązania warg dostanę od matki nieco
później. Tymczasem w jednym kadrze – łzach tych
niezgrabnych, nieograniczonych obłym kształtem
i miękkością – oddaję ci wszystko.
Potem jesień utwierdza nas w przestrzeni, tchnieniem
chłodu zamyka w obcych sobie formach. Tu już się
nie znamy. To tylko szkic tamtego lata nas tak ujął,
porysował nam dłonie i liniami kategorii rozmienił
świat, na drobne i niepodważalne.
Cała ja
na krzyż był ci każdy niepokorny okruch żebra
raz za dużo w nim matki za mało w nim miejsca
za słabo przylegał zbyt cicho ci jęczał tylko ja
precyzyjnie wpisałam się w twoje skrzywienia
wyszłam opływowa wertykalna zbieżna
z kształtem troskliwego ojcowskiego cienia
z torbą matczynego brzucha prostokątem
szkolnej ławki ze ścianami bryły miasta
cały wszechświat zmieściłam pod sukienką
sekrety ukryłam w ciepłych wilgotnych
wnękach zewnętrzne luki wypełniłam kitem
cała ja elastycznie poprawna spójna i miękka
lubię jak mnie bierzesz całą rozkładasz na
fragmenty czule mieścisz w dłoni a ja cię
głaszczę szeptem pieść mnie powoli gnieć mnie
do woli aż się roztopię rozpłynę subtelnie
niekonkretna złośliwie nieuchwytna cała ja
Fatum
zawsze aspirowałam
do bycia Dzieckiem Ulicy
i mimo że trenowałam zawzięcie
konsumpcję wielkomiejskich używek
a sztukę plucia na odległość
opanowałam niemal do perfekcji
i tak byłam co najwyżej
Bękartem Leśnej Ścieżki
i jak tu nie przeklinać losu
który tak mnie zrobił
w Człowieka?
Nie zostać mamą
jak pierwsza plama krwi na bieliźnie lub
smak niemieckiego tytoniu z szuflady ojca
wpadłaś mi kiedyś do oka i tkwisz
jak zwykle bez zapowiedzi
barwisz zęby kolejną za mocną
herbatą nietrafnym argumentem
wyjętym z czułych ust twoich
zafałszowanych ciemną konturówką
bądź spokojna ubieram się ciepło
nie wpadam bez zapowiedzi
a skrupulatnie odnotowane błędy
powielam tylko przez zaprzeczenie
WIERSZE WYBRANE W STYCZNIU
Miłosz Kamiński
Śląsk, gdy ciebie nie ma
Nie mam ochoty na romans, powiedziałaś, i świat
płonął, złote zboża w sercu i miasta rozgrzane jak piece
chlebowe: płonęły oddechy kochanków, puszczały mięśnie,
rosły nam włosy, tętniła krew i nie znajdowaliśmy słów
A co ze Śląskiem? Czyją perłą w koronie będzie zaraz,
kiedy tobie podaruję wszystko? Cierpliwie nawlekane
klejnoty, pałace, zamki, kościoły na nitkach opowieści,
czule rozpuszczone w godzinie śmierci naszej: amen?
Wiersz przychodzi w formie skończonej jak ty i zmierza
od incipitu do puenty, żeby nie zwariować, piszę świat
bez ciebie: bez końca i bez początku
Wszystko, co potrzebne
- Ewie -
Nim rzucisz się w dół kolorowym zboczem
w kotlinę całkiem inną - koan wypełniający
jak niemożliwość słodka, albo pełna i syta:
kto jest niemożliwością, czy ty jesteś na tyle,
na ile ciebie nie mam, gdy patroszy nas cisza,
rzeźnickim nożem wycinając co lepsze kawałki?
Co potrzebne do życia, mam w zasięgu 2 godzin
jazdy: lotnisko, operę, urząd wojewódzki - teraz
także i ciebie, gdy robisz teatr na Odrze, a ja tutaj,
widz nieistniejący, ale możliwy, patrzę na szybowce
kręcące w nieskończoność ósemki nad górami:
Oto płuca, tchnienie i serce, gdy twoje ręce
zimne jak granat w berle czeskich królów
zrywają barki z kotwic i lepią chóry z powietrza
Oto jesteś i mówię do ciebie w obcym języku:
weź, co chcesz, ale proszę, nie zostawiaj niczego
Pojechałem za tobą
Pojechałem za tobą do Jicina,
jakbyś była Hanką, a ja Rumcajsem
Ale nie było imion i po wielkim rynku
wiatr roznosił ulotki śmiałej partytury
Nie zaśpiewasz mi do snu tej nocy,
gdy poprowadzę cię aleją lipową
Koncert w loggi księcia Wallensteina,
całe Czechy w jego rękach jak ty w moich:
Doprawdy sztuką jest nie stracić głowy
Pojechałem za tobą do Kutnej Hory,
jakbyś była srebrnym płatkiem, a ja mincerzem
Ale nie było winorośli na stokach pod katedrą,
policzki płonęły i smakowała królewsko kasza
Mijamy się, pani, z życiem o dwa słowa:
Jest złotem milczeć, gdy odchodzisz
Pojechałem za tobą do Kłodzka, gdzie historie
bez końca, co biegną w koło i dalej jak zegary
z pękniętą sprężyną, albo czułe wspomnienia
po pożal się Boże miłościach, aż smutno patrzeć
W nic upada jasny włos i kropla miodu z łyżeczki
nie znajduje grawitacji, oto książęta popędzają konie
i nie ma kronikarzy, granica i wiatr po obu stronach:
Gdybym go nie znał, wszystko byłoby prostsze
Śląsk to pozór, gdy chodzi o samotność
Na starej damce mogłabyś być Niemką sprzed wojny:
Hanną Reitsch roweru, boginią wiatru i przestrzeni
Oto szampan dla odchodzących, niech żaden nie pisze
dobrego słowa: mogłabyś być moją, ale jesteś dumna
Wiatr to przyjaciel pewny spod ściany lasu, z kamienia
okrąg to szubienica, miasteczko W. umarłe ze starości
Nocne meldunki o powodzi, może o miłości, językiem
ze starych kościołów, gdy z lata sypie się wrzos popiołu
Na przełęczy cietrzewie, duchy obudzone: sezon ruszy
w mieście S., oto szczęście, co jest mistrzem z Niemiec
Tu śnią się wieże, galerie, estakady, blokowiska, parki -
mogłabyś udawać miasto stołeczne, ale nas to nie czeka
Elizjum jest łąką krokusów w marcu, gdy szemrze potok
na wiosnę, po kamieniach przejdziesz i będziesz w sercu
Vahan darowuje byka, Zeus zstępuje nie z tego świata:
żadnej z tych dziewcząt, dla których rzucić to wszystko
Nie znano tu winorośli, liebes Freundin, surowe zrywano
grona miedzi i kobaltu w czarnych wnętrzach wulkanów
Reisefieber! Reisefieber! Oto ciało rozłożone na dziedziny
i mętna fala toczy je jak robak: o takiej marzyłaś podróży?
Pogoda dla spóźnionych! Szwedzkie armaty pod miastem,
twoje policzki płoną i niebo nie jest puste: jak opowiedzieć
ten lot: dym, zarazę, śmierć i wiosnę na łagodnych stokach
Gór Kaczawskich? W nic upadnie jasny włos, moje ptaki
od siedmiu boleści, od głodu, wojny i powietrza: do was
kieruję modlitwy od wielkiego chcenia i nie wiem,
jaki fajerwerk zaświeci szybciej, wyżej, silniej?
Wszystkie wjazdy do Jeleniej Góry
-istniał świat, a to rozprasza-
Świetlicki
Czarna bielizna, gdy się pochylasz: szczegół zmysłowego świata
Kochankowie z przeszłości toast wznoszą, gdy twoja nagła łagodność,
dostępność i oddanie stają się wszystkim, co posiadam: Bukowiec
pod księżycem, echo odbite od wody, w pieśni podziwianie łabędzia
Gdy się kochasz, niepewna, czy możesz, przywołuję obce dziewczęta:
masaże, do których będę gotowy, gdy przyjdzie pora - teraz uczę się
kręgów i mięśni, języka skóry i miłości, gdy mieszkasz pod miastem,
albo w centrum: dlaczego o tobie myślę? O zalotności, może ulotności?
Może to wszystko, książę, jest zupełna choroba? Duszy, gdy wjeżdżasz
z Jeżowa, Piechowic, Jasiowej Doliny, Dziwiszowa i cała Jelenia Góra
jest płótnem na wigilijnym stole? Szlachcicu z Dux, oczekuj śmierci
ze starości, moje listy niszczą ci życie, od kiedy stałeś się przyczyną
W drodze do Jicina, toczymy się po wzgórzach, co do jednego zakrętu
wyczute góry, Czechy jako karuzela i jako koan: co rozprasza ciebie?
Co nas wysyła na pogubienie w tych górach? W samochodzie,
owinięta kocem, potłuczona na duszy, moja tutaj i niczyja wszędzie:
Gdybym cię nie znał, Izoldo, wcale by mi nie zależało teraz
Wstęp do śląskoznawstwa
Już jesteś w drodze, rytm skoczny wartko podają
brukowane ulice podlegnickich wsi, na werblach
prowadzą do cystersów o parę mil galijskich stąd
W pałacu von Bluecher nad mapą bitwy rozpostartą,
a pałac już pod wodą i w odwrocie chwała świata
Koniec świata szwoleżerów, gdy bitwa się skończy
i list zacznie: Wehe dem Fürsten, wehe dem Volke also...*
Ze Śląska weźmiesz tyle, by o reszcie zapomnieć
jak o parasolu w szatni, po który wracać nie warto
I z tamtej będą strony słodkie czereśnie, i śliwy
przydrożne tak kwaśne, jakbyś nie mógł się doczekać
* Z pamiętników feldmarszałka Gebharda von Bluechera, zwycięzcy znad Kaczawy: Wehe dem Fürsten, wehe dem Volke also, das einen unrechtmäßigen Krieg aus bloßem Ehrgeiz anfängt (Biada książętom i narodom, które rozpoczynają wojny z chorych ambicji).
Południe
Pierwsza kropla Dunaju, albo kropla wina:
Bałkany na horyzoncie, tutaj Ziemia Kłodzka,
co nie dzieli losu Śląska i jest dziedziną osobną
Tak pasuje w podróży jak sfatygowany notatnik,
w którym od lat nie napisałem słowa, głuchy
jak stara wieś nad strumieniem, gdy mija południe
W rytmie largo rozwija się taśma szosy, niesie
droga naszą łotrzykowską nicość i pustkę w sepii
Oto jesteśmy: jeszcze tutaj i nigdzie od dawna
Nie będzie oszczędzone
- Ewie -
Tylko niebo nad Karkonoszami,
gdy w miękkim świetle wieczoru
fotografujemy się jak turyści
Aparat sam robi nam zdjęcia,
zmieniamy pozy i jesteśmy
aż do śmierci naszej amen
Nikogo już nie chcę poznawać,
odkąd dusza jest obitym jabłkiem:
zjawiasz się posklejana z okruchów
porcelany jak starożytna filiżanka -
tak krucha, że nie odbyłbym z tobą
żadnej podróży i został na zawsze
I był, ucząc się ciebie poznawać,
gdy balansujesz między cieniami:
nie wiedząc, jak ułoży się wszystko
Dziewczyno, dla której jestem gościem
u księcia Wallensteina: jesteś szansą,
a mogłabyś już być pewnością
W migdałach gorzkich dawnych miłości,
z niezdarną łzą, siwym włosem pod obcą
barwą: Taką bądź pewnością, gdy opowiem
o A.i nie znajdę słów, miej wtedy dla mnie
swoje historie, które wybrzmią pewnej nocy
czule splecione, nim znikną w ciemności
Koniec w pamiętnikach *
Przedstawienie księżyca na stawie u księcia Wallensteina:
tylko tłuste karpie wynurzają się, by chwytać okruchy światła
Z małej stacji noc zabiera jak Excelsior, miesza z podróżnymi,
że nie odróżnisz, kto przed kim ucieka: na stole rozpoczęty list
do Elizy von der Recke, wracamy osobno – pałac to muzeum
Więc pozwól: nic z tego, co istnieje, nie jest niezniszczalne,
podróże kończą się przed czasem na kuchennych schodach
kłótnią z niepiśmienną służącą o smak wczorajszej kolacji
Prosto z Wenecji suną gondole zimy, strażnik przymyka oko
i prześwietne cekiny otwierają serca więzień: komedianci!
Laguna stała w turkusach i ametystach – Guardi powiedział
i nie dali wiary - Świt ma blask od starego złota – to Longhi
Co też jest prawdą: wyjechał pan z Anglantu, żeby jej szukać,
dla zguby swojej - i fale rozeszły się zaraz jak kochankowie
Noc zamienia szyby w lustra, w dali łódź przecina mokradła
i słychać, to nawołują się barcarioli, to zawiadowcy w liberii
Ani głowy na Placu – na łeb spadają ceny jedwabiu i smutni
na Lido wracają sprzedawcy dyni – pociąg staje na głównym,
gdzie nie znają tej historii: przypuszczam, że dalej nie pójdę,
bo musiałbym opowiadać rzeczy smutne, a to mnie zasmuca
[Duchcov - Praga, 2002-2015]
* Giacomo Casanova, wygnaniec z Wenecji, zmarł w 1798 r. w Duchcowie jako rezydent pałacu Wallensteina. Bez grosza, ubezwłasnowolniony w wyborach, zniedołężniały i wyśmiewany przez służbę księcia pana. Pisał listy do przyjaciół, w których wykładał stoicki stosunek do świata i szczęścia. W pamiętnikach przywoływał sceny z ulubionego "Orlanda", widoki Wenecji jak z ówczesnych malarzy oraz swoją brawurową ucieczkę z więzienia Piombi: nikt poza nim nie dokonał tej sztuki. "Nie urodziłem się szlachcicem, ale nim zostałem" - podsumował swoje życie, kończąc pamiętnik na pięćdziesiątym roku życia, tym samym unikając pisania o tym, co spotykało go później. Dziś Duchcov jest zapomnianym miasteczkiem na czesko-saksońskim pograniczu.
WIERSZE Z POCZTÓWEK WYBRANE W GRUDNIU
Maciej Sowicki, Łukasz Kamiński
Maciej Sowicki
Doggy Style
na początku chodziłem do Aldi Market z tobą
później chodziłem do Aldi Market sam
teraz w ogóle nie chodzę do Aldi Market
jeśli ktoś chce chodzić ze mną
do Aldi Market
proszę o przesłanie
drogą listowną listy
ulubionych owoców i warzyw w kolejności
przypadkowej
Erotyk bukmacherski
Nick Kyrgios serwował znakomicie
pozbawił mnie środków do picia. Piłeczka
po jego uderzeniach leciała z prędkością 214 kilometrów na godzinę.
Będąc piłeczką byłbym u ciebie w 13 minut.
Megan Louise śpiewa smutną piosenkę Under Your Spell
pewnego razu upiłem się do nieprzytomności
przed upadkiem
wysłałem miłosny sms
nie odpowiadałaś przez dwanaście godzin
potem sms do mnie wrócił okazało się że sieć Orange
przechodziła największą awarię w historii
w USA z taką historią dostałbym
wielomilionowe odszkodowanie
teraz jesteś dla mnie malutką uśmiechającą się
kropeczką w którą wpatruję się
godzinami potrafię biegać bez celu
przeczytałem że bieganie
to kwestia głowy nie wiedziałem
tylko że umysłu jak po ataku
nuklearnym
pewnego razu mój mózg kpił ze mnie
i śniłem że żegnam się z tobą w ciasnej uliczce
jakby nie mógł mnie rzucić do twojego
łóżka co to dla takiego mózgu?
Gucio mówił aby kontrolować sny trzeba
założyć dziennik snów i systematycznie uzupełniać kartki
jestem w takiej desperacji że go posłuchałem ale te strony
powoli zamieniają się w oniryczny przewodnik po Krakowie
i Amsterdamie
jeśli chcecie jechać rowerem ulicą Amstel i znaleźć się nagle
w kontenerze studenckim a po drodze topić się w kanale
jeśli chcecie bić się pod Burger Kingiem na Leidseplein
a później uciekać przed nie wiadomo kim ulicami Marnixstraat
i Rozengracht
jeśli chcecie pić wódkę na miasteczku studenckim AGH
z Becią i Menesem poznać w końcu Pinę
jeśli chcecie umrzeć na białaczkę przykuci do łóżka
w szpitalu na ulicy Kopernika
jeśli chcecie by wasza droga do akademika Nawojka
zamieniała się w labirynt i wydłużała w nieskończoność
to jest to lektura stworzona dla was
***
Sto razy prościej byłoby na pewno
gdybym się mylił. Ale się nie mylę:
jesteś najlepszym miejscem tego miasta,
centralnym punktem.
Marcin Świetlicki „Uwodzenie”
Spaklerweg Amstel Station Wibautstraat Weesperplein
Waterlooplein Nieuwmarkt Central Station Singel Marnixstraat
Nieuwendijk Damrak Dam Square Kalverstraat Prinsengracht
Rijksmuzem Leidsestraat Leidsegracht Leidseplein
Vondelstraat Vondelpark Bloemenmarkt Rembrandtplein Albert Heijn
Kinerstraat Herengracht Jordaan Rusland Zeedijk Prins
Hendrikkade Amstel Rokin Damstraat
Overtoom Kerkstraat Clercqstraat
Bilderdijkstraat Dirk van den
Broek Oude Kerk Wenckebachweg
Spuistraat Rozengracht Warmoesstraat
Okulary
czuć pismo nosem oznacza
w porę uniknąć kłopotów,
chyba ostatnio straciłem
węch, albo wyczuwam same falsyfikaty
Ostatnio przenocowałem się na olkuskiej łące
i zgubiłem okulary, o których pisałem w wierszu
dla Piotra Macierzyńskiego. Dwa dni szukałem
tych okularów bez okularów. Rezultat był do przewidzenia
gołym okiem.
Teraz mało widzę (na osiedlu młodych
ma to swoje plusy), ale przecież nie wszędzie
żule są pierwszym widokiem, jaki czeka na człowieka
po przebudzeniu na łące byłem zbyt pijany, by cieszyć się
wschodem słońca,cieszyłem się, że żyję i mam dwie nerki.
Ten wiersz to część zakładu pod tytułem
"czy da się napisać wiersz o zgubionych okularach"
Ania powiedziała, że nie. a ja:
przyjmuje wyzwanie. Jeśli ktoś wydrukuje ten tekst wygram
litr wódki, ale od łąki trzymam się z daleka.
Ostatnio ktoś powiedział, że traktuję poezję jak przedmiot
w dzisiejszych czasach trudno o większy komplement - ludzie
dotykają swoich ekranów częściej niż siebie
nawzajem -
jej dotyku brakuje mi tak bardzo, że nawet poezja
przestaje pomagać, na jej zdjęciach znam każdy
piksel.
Ostatnio czytałem wywiad z Tomaszem Różyckim. Poeta
zaczyna pracę nad wierszem od detalu,
u mnie wszystko zaczyna się od wspomnienia
jej pięknych zębów.
Myślę, że te okulary są jak ona - przez swoją nieobecność
jest w moim życiu obecna
jak kujon z frekwencją sto procent
w szkole
- Co teraz robi ? Nie wiem
kiedy przestanę o niej myśleć? - zapytałem kumpla,
który wieki temu zerwał zaręczyny
-Nigdy
nie usłyszałem piękniejszej odpowiedzi.
***
gdy twoja była spotyka
się z facetem który
z pobudek artystycznych robi zdjęcia
martwym ptakom
gdy każdy twój wiersz
to wciąż za mało na wiersz
gdy młody mężczyzna
zabija młotkiem swojego kolegę
i jego ośmioletnie dziecko
a na pytanie: dlaczego?
odpowiada: dla pieniędzy
gdy żyjesz w kraju
w którym działa prawo
podwójnej negacji i nie możesz
przetłumaczyć nobody is perfect
gdy pewnego pięknego dnia
wypierdolą cię z pracy
a ty wciąż nie będziesz wolny
gdy proponują ci założenie konta
na portalu randkowym a ty masz ochotę założyć
jedynie pętlę na szyję
gdy przez pół godziny palisz jointa
wydaje ci się że z nosa leci krew
w końcu dotykasz twarzy a krew
naprawdę tam jest
gdy uświadamiasz sobie że jesteś jak bohater
filmu Eternal Sunshine of the Spotless Mind
i jednak nie chcesz wymazać jej z pamięci
wiedz że jesteś martwym ptakiem
Jónsi śpiewa o skakaniu po kałużach w piosence Hoppipolla
w nocy obudziła mnie pełnia
pęcherza wstałem więc nie budząc
podejrzeń udałem się za dom i gwiazdy
rano znalazłem czapkę z Myszką Miki
ale nie poprawiło to mojego nastroju
rano goisz się na mnie niepokojąco
wolno pada śnieg na drogi
płciowe dawno nieprzejezdne
jest koło dwunastej i słońce
parzy płatki gdy piszę do ciebie
cały świat podobny jest
narkomanowi sekundy przed strzałem
***
w dniu w którym miałem wyjechać z Amsterdamu
robiłem wszystko to co w takie dni robić się powinno
akurat byłem sam od 12
do 23 miałem dużo czasu
onanizowałem się paliłem piłem piwo grałem u bukmachera
i gotowałem
trochę czytałem i sprzątałem
gdy już wszystko oprócz mojego sumienia było czyste
słuchałem piosenki Tender zespołu Blur i całkiem
przypadkiem dowiedziałem się że Damon Albarn
napisał ją dla Justine Frischmann dziewczyny
z którą tworzył ponad sześcioletni związek
i zobaczyłem nas siedzących na schodach Oude Kerk
jedzących frytki dłońmi bo skupiliśmy się na sosach
zamiast na widelcach
to był twój ostatni dzień w pracy i czyste było wszystko
poza naszymi palcami
i widziałem siebie gdy mając dziesięć lat wracam
ze szkoły o zachodzie słońca
jest wczesna jesień
a ja zrywam liście z nisko rosnących gałęzi
próbuję oddzielić ciało od unerwienia
zbędne części wyrzucam za siebie resztę
chowam do kieszeni
Łukasz Kamiński
*
powiedziałem dziadkowi,
że chcę być błaznem
ten spojrzał na mnie
i powiedział
całe szczęście, że nie królem
bo tych w talii jest zawsze czterech
i każdy z nich przegrywa
*
święta Monika
nigdy się nie kąpała
jej syn zresztą
kąpał się raz w życiu
a mimo to
zostali świętymi
pogłoski mówią,
że Rydzyk też niechętnie
bierze kąpiele
nie myje zębów
i ma duże aspiracje
*
UJ to aktualnie korporacja
gdzie wszyscy pędzą za cyframi
pracę pisać szybciej,
nie rozmawiać, pisać
prośby o granty
i kolejne punkty
głupiej kariery
wykładowcom się nie chce,
ale muszą prowadzić zajęcia
studentom się nie chce,
ale inaczej nie pójdą na doktorat
nikt już nie pisze z miłości,
pasji, wszyscy nastawieni na zysk,
więc w archiwum będzie leżeć
kolejna niepotrzebna praca
o Szekspirze
i znowu konferencja, niewiadomo o czym
kilka tomów, recenzje,
a wszystko, żeby zaimponować baranom,
którzy są idealistami
*
już się nie chodzi do szewca
buty się wyrzuca, reklamuje
nie naprawia
jedzenie się fotografuje,
rodzinę dodaje do znajomych
uśmiecholajki
i grupy na fejsie
Twitter zamiast ptaków
ekologia staje się
polityką
politycy celebrytami
i to poezja
zdaje się być
ostoją konserwatyzmu
w tych nowoczesnych czasach
*
nie chcę być pisarzem
bo Małgorzata Halber
pisze książki
i ludzie to czytają
i szanują
nie chcę, bo Patrycja P
bo ktoś tam, bo wstyd
przed całą rodziną
że mogę stać obok
a historie
wymieszają się
tracąc swój charakter
*
wolę żeby
moje dzieci
znały
Nicki Minaj
niż Szymona z Trydentu
u Nicki na końcu
zawsze jest
sex i śmiech
u świętych
śmierć i grzech
niezawinionych
*
Petru
niech weźmie swoje pieniądze
i się udławi
tym szmalcem
oligarchów
koleżanka mówi,
że InPost sponsoruje
wydawanie książek
wolę nie wydawać
niż wdawać się w relację
z zepsutym dzieckiem
turbokapitalizmu
i głupoty
*
przebudzenie ojczyzny
naprawdę ktoś może się modlić za
przebudzenie ojczyzny?
*
jak te słowniki są daleko od nas
strony nie odzwierciedlą rytmu spotkań
kłótni, niechęci, miłych chwil, spokoju
długiego lenistwa, rzadkiego znoju
ale to tylko słowniki sprawią, że
stanę się poetą na parę minut
i nawet jak wers wyjdzie mi bardzo źle
po kropeczce mogę już mieć to z tyłu.
*
z czterech powodów Orwella
dwa nie interesują mnie zupełnie
a. polityka,
bo żaden poeta nie wymyśli
świata zabawniejszego
niż ten obecny
b. historia,
bo i tak to wszystko jebnie
jak Sumerowie
Aztekowie
i cała reszta
tych wielkich ludzi
*
Szalom Asz
nie dostał Nobla
ale za to
posiada
małą uliczkę
w Siedlcach.
Na tej ulicy jest
Pepco
i bank polskiej
spółdzielności
S.A
więc brzmi to prawie
jak bank
Szaloma Asza.
*
przy pierwszym spotkaniu
nie sądziłem, że Zadie
może być
tak fascynującą kobietą
ona normalnie pierze, sprząta
gotuje smaczne zupy
i bardzo lubi piec ciasta
jakby tego było mało
Zadie ogląda nudne seriale
czyta kolorową prasę
i wzrusza się przy Titanicu
Zadie tylko w międzyczasie
pisze o pięknie
albo o ogrodzie,
który jest na szczycie
hiszpańskich schodów
*
gwiazdy porno wiedzą
że nie ma nic bardziej ponętnego
niż pierś kobieca
celebrytki wiedzą
że pierś kobieca
to jedyny sposób na to
aby mózg stanął w poprzek
i żeby stanął
chirurdzy-plastycy
noszą szerokie spodnie
by nie zawstydzać
swoich klientek
Halle Berry
wygrała Oscara (wiadomo czemu)
więc Doda
mogłaby
w tym smutnym jak pizda kraju
dostać prezydenta
*
lubię anorektyczki
ich żebra dają się policzyć
a obojczyki
wystają dumnie niczym pierś
lubię te z roztarganymi włosami
i ze spojrzeniem wariatki
z wąskimi cipkami
i niekoniecznie dużym biustem
te nieokrzesane, dzikie
trochę jakby wilcze córy
ze skłonnością do alkoholu
i uzależnieniem od poezji
*
kolejna seria, skończyłem studia na 5,0
czy to coś zmienia u mnie u Was
większa w trumnie duma i brak szans kurwa
na zrobienie pięciu zer
5,0 – jestem po drugiej stronie lustra
bardziej jak zero, choć pięść zaciskam
z gniewu. czuję się jak ten przecinek,
pięć lat studiów, nieznaczna przerwa na oddech
i błędne koło w życiu pustym
jak te zero
tylko wyjątkowy optymista zamieni ten tatuaż
na SuperHero
w żadnej umowie o dzieło
nie pytają o mnie, ale o PESEL i miejsce zamieszkania
mieszkam na kartce papieru, drodzy pracodawcy
i nie chcę wcale Waszego papieru,
ani pracodawcy
« poprzednia 1 2 3 4 następna »