Wiersze z pocztówek
ODRA 1/2017- WIERSZE WYBRANE W STYCZNIU
Dodano: 24.01.2017 13:01Joanna Fligiel, Krystian Janik
Joanna Fligiel
Pamiątka z Pilicy
Pamiętasz kości, takie dla psa,o które zawsze musiałam prosić
rzeźnika? Byłam w tym dobra, bo babcia nigdy nie prosiła sama.
Zawsze ja. Dygałam przed rzeźnikiem jak przed królową angielską,
którą babcia uwielbiała zamiast Breżniewa. Pamiętam, bo nie chciała
swojego pogrzebu w upalny dzień, żeby któraś z pań nie przyszła
czasem bez pończoch. Bo czy ktoś widział kiedyś królową
z gołymi nogami?
Na tych kościach gotowała zupy dla nas i dla psa.
Nie zauważała różnicy między naszymi podniebieniami.
Kości kazała wąchać w sklepie, żeby nie musiała stać nad garem
tak długo, aż pozbędzie się smrodu. Nie odważyłbyś się niczego
wąchać przed nosem rzeźnika w zakrwawionym fartuchu,
więc robiłam to dopiero za rogiem budynku, ale nawet
najbardziej cuchnących darów nie potrafiłam wyrzucić.
Na śniadanie zawsze gotowała po jednym jajku dla każdego,
Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś zjedli więcej. Pamiętam
śmialiśmy się z kogoś, kto powiedział babci,
że zjadłby dwa. Pukaliśmy się w czoło, przedrzeźnialiśmy:
„zjadłabym dwa, zjadłabym dwa",
ale wyłącznie za plecami babci, bo któż miałby czelność
śmiać się z głodu przy byłej więźniarce niemieckiego
obozu koncentracyjnego.
Boże Ciało
Taczki mojej babki
naładowane kamieniami
z wolna w stukocie chodaków
posuwają się do przodu kopniaki
skutecznie podnoszą z ziemi zmuszają
do pośpiechu chyba że zaczniesz rzęzić
nabrzmiejesz spienisz zamienisz z kamieniami
nie zamienisz jeszcze mnie bierzesz w sześćdziesiątym
ósmym na ręce pewnie pachnę jak te niemowlaki krzywisz się
widziałaś owczarki niemieckie wygryzały matkom z brzucha bucha
dym z kominów ludzie umierają wszy smród brud łaźnia dezynfekcja
chwytaj szmaty razy gruba niemra używa pejcza biegnij biegniesz nie wolno
zmuzułmanić zamienić z kamieniami musisz myśleć jak kamień o pomieszczeniu
o ubraniach o sprzętach ale nie tęsknić za nim za nią za Piaskami za Brynicą za domem
coraz ciszej
coraz ciszej płynie w moich żyłach numer trzydzieści siedem tysięcy sześćset dwadzieścia osiem
szczególnie dzisiaj gdy mieszkam idę nad Ren wskrzeszę ogień piekę z judaistami z hindusami
z chrześcijanami i z islamistami z ateistami białe kiełbaski w kraju w którym praca czyni wolnym
od zaraz.
Niemcy
budziły mnie w nocy jękiem starych ludzi.
Kładłam się między nimi, szturchałam, krzyczałam:
nie mogę przez was spać! Dziecko przywołujące ciszę.
Zaczynali miarowo oddychać. Milczeć, gdy rodził się
lęk - głodny jak więźniarki z obozu, nie do pozbycia.
Przypomina fantomowy ból z zagojonego kolana dziadka.
Więc nie mów do mnie, że to obcy kraj. Wyrosłam
na nim - na pannę z uginającymi się kolanami,
niczym fasolka na wacie.
Blurb dla dziewczyny z mostu
Może na jakiejś niewidocznej gwieździe
Jest niebo dla samobójców?
- Pablo Neruda
Kiedy spadałaś, widziało cię kilku kierowców.
Jeden zahamował, drugi nie i w tym momencie
otworzyłam oczy. Wsłuchiwałam się w piski,
w głowie, lecz te zewnętrzne stawały się coraz
głośniejsze. Twoje życie wyło na alarm,
zagłuszyło moje. Nadleciał helikopter,
potem straż rzeczna, nurkowie, pogotowie
i dzieje się, niestety (jak w arabskim przysłowiu):
najbliższą z rzeczy jest śmierć, najdalszą – nadzieja.
Policja wieczorem rozsyła komunikat:
o dziewiątej trzydzieści utonęła biała,
młoda kobieta. czy ktoś zauważył,
że zniknęła z jego życia, pyta,
zanim pojawiłaś się w moim?
A ty wyszłaś w przerwie (może śniadaniowej),
aby w końcu zamieszkać na niewidocznej gwieździe.
Elżbieta też nie chce wracać do Polski
Niemiecki Elżbiety nie jest wcale lepszy,
chociaż ma niemieckiego Freunda
musi pracować i pracuje,
jak większość Polek w Niemczech.
Elżbieta myje starych ludzi,
odwdzięczają się jej uśmiechem
i dziesięcioma euro za godzinę.
Tych ludzi jest coraz więcej,
Elżbieta ma coraz mniej sił,
więc zaczyna boleć ją głowa,
jak niemiecką Frau,
i Freund przestanie być zadowolony.
Elżbieta będzie szukać innego Freunda,
ponieważ nie chce spać w kontenerach
z satelitarną anteną na dachu
i powiewającą biało–czerwoną flagą,
które mijam wjeżdżając na most,
łączący Düsseldorf z Neuss.
Nadaj mi imię, a stworzysz mnie:
Bożenka
Bożenka najpierw wyrzeka się języka,
potem Polaczków, a teraz swojej wiary,
bo czyż człowiek nie jest obłąkany kiedy wierzy,
że świat stworzony został w sześć dni?
Świat Bożenki tworzy Max,
konsekwentnie dzień po dniu,
z niemiecką perfekcją
obdarza cennym oświeceniem.
Bożenka usuwa historię
w gogle, odwiedzanych przez nią stron,
choć Max po polsku nie rozumie
i nie biłby jej jak ojciec matkę.
Bożenka każdego dnia szlifuje niemiecki,
by prowadzić z Maxem konwersacje,
które nie przemieniają się w dyskusje,
dlatego Max wierzy,
że będą z niej jeszcze ludzie,
a potem może zmienią jej imię.
Znaki
Miałam okazję zabić ojca. Doskonale
pamiętam, użądliła go pszczoła, nawet kilka na raz.
Tata źle znosił jad, a miał tyle jadu w sobie, że ciut, ciut tylko
więcej (bo ile taki owad w końcu może), przebierało miarkę.
I nie było już czasu, na te wszystkie telefony: Halo pogotowie?
Mój tata puchnie i nie może już nas wyzywać, i robić tych wszystkich
rzeczy, przez które mama płacze. I nie było (jak zwykle)
żadnego sąsiada.
Ledwie dostawałam do pedałów, choć samochód był mały
i nawet nosił dumną nazwę od swojej wielkości, lecz tata
pchnął z całych sił fotel do przodu i pociągnął za linkę ssania,
ale o lusterkach to już mowy nie było, w zasadzie już mówić
mogłam tylko ja.
I tak sobie jechaliśmy bez prawa jazdy,
bez większych umiejętności, hen w górę,
w kierunku nieba, bo akurat pawilon czwarty
z izbą przyjęć był na szczycie naszego sanatorium.
Nasze sanatorium było pięknie ukwiecone,
ale nie pora teraz opisywać przymioty natury,
gdy jedna z nich postanawia nas zabić.
I tak sobie jechaliśmy w świszczeniu, w sumie
niedługo (pawilon czwarty widoczny był z okien
naszego mieszkania).
I tak na wysokości kostnicy zapamiętałam,
że pierwszy bieg służy tylko do ruszania.
Nie napiszę, że sama zatrzymałam samochód.
Ignorując wszelkie znaki
na niebie, pobiegłam po pomoc,
choć drzwi do pawilonu czwartego
też były wahadłowe.
Sanatorium na Kubalonce
Te gazetowe dramaty przypominają mi historię mojego brata.
Byliśmy wtedy, oczywiście, dziećmi. Przynajmniej tak mi się
wówczas wydawało. Mama kupiła dla mnie zieloną sukienkę,
ale jeszcze było za zimno, żebym ją założyła.
Bardzo za nim tęskniłam, bo zawsze dzieliśmy pokój
i wszystko z czym musieliśmy się zmierzyć. Naszych łóżek
nie dało się połączyć, ale łączyła nas szczególna więź,
o której przypominały stare plamy na materacu brata.
Myślałam, że jest mu tam lepiej i trochę mu zazdrościłam.
Co ja mówię, bardzo mu zazdrościłam i byłam pewna,
że jest mu tam lepiej. I wtedy nauczyłam się, jak błędnie
jest myśleć, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.
To nie była słoneczna niedziela, raczej ponury dzień,
w którym trudno odróżnić pory dnia, zwłaszcza gdy
patrzysz pod nogi, lecz wstaliśmy w dobrym nastroju,
w jakim należy wstawać, gdy chcesz kogoś odwiedzić.
Nie śpiewaliśmy w drodze do Istebnej wesołej piosenki.
Siedziałam cicho z tyłu, jak zawsze, i robiło mi się mdło
od tej zakręconej drogi i powodów, z których znalazł się
w sanatorium, ale to dłuższa historia.
Chciałabym już przejść do jądra, a raczej jąder
mojego braciszka, sinych i dużych jak pięści,
gdy zaciskasz dłonie, którymi chcesz ukarać
nieletnich oprawców, ale nie możesz.
List (okręgi)
Ostatnio w ogóle nie mam z tobą kontaktu,
nie znam twojego adresu, ani numeru telefonu.
Śledzę cię tylko na skypie:
zielony okrąg cię nie ma, biała fajka jesteś
i logujesz się w jakimś Bro.
Napisałam wiersz o twoich czerwonych włosach
i wyborze imienia. Wiem, wiem, jesteś blondynem,
a ja znowu wymyślam i nikt nie uwierzy
jak wtedy, gdy poszłam do pani od polskiego,
że tata chce nas pozabijać.
Żyjemy, a twoje włosy zmieniły kolor. O dziwo
żyje nasza mama, która zawsze może
tego nie potwierdzić. Napisała do ciebie list,
ale wrócił. Wszystko do niej wraca,
oprócz ciebie.
Mama martwi się i nic z tym nie robi. Dzwoni tylko
do mnie i zaprzecza to kolejnej z teorii,
że w życiu na każdego przypada jakiś limit łez.
Pocieszam i obiecuję, że wyprostuję świat,
ten okrąg, w który jesteśmy wpisani – ty i ja,
najlepiej jeszcze dziś,
jeśli tylko pojawi się biała fajka.
Nasza mama jest tak samo bezradna
i tak samo łatwo się poddaje jak w tamte dni,
gdy zajmowałam się tobą, żeby mogła dać
przepraszać się tacie.
Nie składa już mi życzeń na Dzień Dziecka,
nie nazywa córeczką, przysiada na ganku i patrzy
w Północ, pisze list, który wraca jak wszystko,
oprócz ciebie.
Mówię ci, minie kilka lat lub może nawet dni
i w końcu zacznie nazywać mnie jak należy
– mamo, i wtedy może być za późno,
byś wrócił.
*** (Jeżyny)
Nie potrzebuję twoich uszu, żeby do ciebie mówić.
Pani Danka z ostatniego piętra przyłapała mnie na tym pierwsza, i od razu
powiedziała naszej mamie, że nic dobrego z mówienia do siebie nie wyniknie.
Pamiętam takie rzeczy jak imiona naszych sąsiadów sprzed czterdziestu lat,
i co jedliśmy w poszczególny dzień tygodnia, tylko tych niemieckich słówek
nie potrafię spamiętać.
Pamiętasz taką historię – pojechaliśmy razem do dziadków,
i naszej mamy nie było tak bardzo, bardzo długo, że przestałeś o nią pytać,
i każdego, dosłownie każdego dnia, chodziliśmy do lasu, najpierw na poziomki,
potem na jagody, grzyby, maliny, aż w końcu nadszedł już czas, żeby nazbierać jeżyn,
i mieliśmy takie poranione dłonie jak Jezus?
I wtedy w lesie zobaczyliśmy naszą mamę. Biegła do nas, machała na powitanie.
Była taka lekka, radosna, jakby zawsze o nas pamiętała. Chciałam zacząć biec
w jej stronę, wykrzyczeć tęsknotę: mamo, mamo, ale tak mocno
mnie przytrzymałeś, wczepiłeś się we mnie, jakby ktoś w międzyczasie
zamienił twoje miękkie czteroletnie ciałko w kolczasty pęd jeżyny.
Krystian Janik
Louvain
Barbarzyńcy w mundurach,
potomkowie alchemików, mistyków i poetów,
zgwałcili Małgorzatę i roztrzaskali czaszkę Fausta.
Przeszli przez ogień.
W dymie płonących ksiąg utrwalił się kres cywilizacji.
Abraxas
Wprowadzili się do mego namiotu.
Zabronili grać na lirze i biegać tam,
gdzie kwitną muskane zalotami Słońca akacje.
Chcieli, abym zastygł w glinie,
lecz bez iskry Bożej.
Nauczyli mnie zakrywać skórę futrami zwierząt,
zdrapywać z twarzy czarną szczecinę,
czytać i kreślić znaki, a także pomnażać i pragnąć.
Gdy nastał nowy wiek zamienili glinę w żelazo.
Żelazo w złoto. Złoto zaś zamienili w kosmos.
Karnawał
Mróz, mgła, szron na witrażach i posadzkach.
Przed nami droga na zimową maskaradę.
Mówiłaś, że budzą się muchy i sieją iskry.
Na ścianach marzły bajeczne manichory.
Góra Athos
Wchodzą po kamiennych stopniach,
zaglądają do wydrążonych grot, monasterów.
Przynoszą swoje promieniste krzyże
– podobno w ich złocie widzą Chrystusa.
Razi mnie splendor ich jarmarcznych szat
– biel sukni, bursztyn orła, szyicki nóż.
Mówią, radujcie się, albowiem broczy wróg,
padajcie na kolana przed lakierem ikon.
Pogrążony w półśnie, na szczycie Athosu,
pozostaję bierny pośród moich braci.
Porządek
Cienie, katarskie katarakty.
Zgasło wiem i nie wiem,
wylało się przemienione.
Byliśmy, szliśmy, ulegliśmy –
obdarowujemy się miłosierdziem
zlizując ślepotę z naszej lepry.
Czekamy na błogosławieństwo zasiewu,
wszyci w liturgię godzin.
Popielec
Gwiaździste przebiśniegi
– dla was ogień, wapno, gips.
Naprężyli druty i powiedzieli,
że gasiliśmy niedopałki
w popiele waszych kości.