• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Sygnały

« powrót

„ODRA” 1/2013 – Było, nie minęło

Dodano: 09.01.2013 12:04

Mieczysław Orski

Było, nie minęło

 Cztery lata po śmierci Stanisława Różewicza, reżysera głośnych, nagradzanych na międzynarodowych festiwalach filmów fabularnych (m.in. Trzy kobiety, Wolne miasto, Świadectwo urodzenia, Westerplatte, Drzwi w murze, Opadły liście z drzew), a także dokumentalnych, wykładowcy w Szkole Filmowej, wieloletniego kierownika artystycznego Zespołu „Tor”, ukazał się zbiór jego wspomnień zatytułowany Było, minęło…( „Iskry”, Warszawa 2012).

Wybitny filmowiec pozostawił po sobie osobisty notatnik, wypełniony doraźnymi, niekiedy bardzo krótkimi zapisami dokumentującymi wiele lat jego pracy artystycznej, życia rodzinnego i towarzyskiego, wyjazdów zagranicznych na festiwale i konferencje, jak i borykania się z meandrami ówczesnych zapisów cenzuralnych i polityki peerelowskiej. Do wielu odcinków przygotowywanego kiedyś do druku, a teraz odtworzonego w całości i uporządkowanego przez syna Pawła, tomu Stanisław Różewicz dołączył późniejsze komentarze, aktualizujące treść niektórych poruszanych wcześniej wątków i opisywanych zdarzeń. Pod koniec książki znaleźć można wnikliwe i trafne uwagi dodane z myślą o współczesnych czytelnikach, odzwierciedlające teraźniejsze pytania, problemy nurtujące nas wszystkich. Jak ten passus, w którym autor – żałując, że nie zdążył w swoim czasie zrobić filmu na podstawie słynnej Kartoteki swojego brata Tadeusza – idzie tropem proponowanej w dramacie konwencji „teatralnej” i przyrównuje współczesną rzeczywistość do spektaklu medialnego: Na naszych oczach zmienił się świat-teatr, w którym przyszło nam żyć. Staje się on coraz bardziej podobny obrazom Boscha i Bacona. Coraz wyraźniej panuje w nim wideoklipowe, powierzchniowe widzenie wszystkiego. Wspominając oglądane z bratem Tadeuszem filmy w różnych krajach świata – w Paryżu i Szanghaju, Rzymie i Berlinie, Moskwie i Nowym Jorku – Stanisław nie potrafi wynieść z tego przeglądu nowej kinematografii pocieszających wniosków: Przewaga filmopodobnych tworów-zjawisk. Pogoń za skandalem. Trywialne aspekty życia. Łomot zamiast muzyki, triki zamiast prawdy, zamiast, zamiast, zamiast… I wraca pamięcią do dawnego kina: Nigdzie nie przeżywaliśmy tak głęboko magicznego uczucia, jakie z wygaszaniem świateł na sali „Kinemy” przenosiło nas w tajemniczy świat iluzji i wzruszeń. O „Kinemie” w rodzinnym Radomsku znajdziemy w książce osobną, poetycką impresję wspomnieniową.

Tadeusz Różewicz współpracował często z bratem przy jego produkcjach. Był partnerem, jak pisze Stanisław, reagującym szybko, odpowiedzialnie, w razie nagłej konieczności nadsyłającym po dwu dniach list z propozycją zmiany sceny. Nieco inaczej wygląda z perspektywy czasu ta współpraca braci z punktu widzenia pisarza, który okazuje się bardziej wymagający; na plus tolerancyjnemu stanowisku autora należy zapisać, że przedrukowuje on w swojej książce niezbyt pochlebne dla siebie uwagi Tadeusza: Mój stosunek do reżyserów filmowych i teatralnych jest dwuznaczny, a raczej wieloznaczny. Również do reżysera Stanisława Różewicza. Współpraca z nimi jest dla mnie czymś bardzo interesującym, a równocześnie czymś irytującym, a chwilami nudnym (…) Pewne nasze scenariusze uległy deformacji, a nawet unicestwieniu w okresie tzw. „kultu jednostki”. Rozmaite osoby, różne ciała opiniodawcze zniszczyły w ciągu kilku lat wiele naszych pomysłów i scenariuszy (…) Miały te komisje za sobą potęgę aparatu politycznego, dogmatycznego i bezwzględnego. A za nami nie było nikogo… O wielokrotnych sporach, utarczkach w tych komisjach kwalifikacyjnych, ministerialnych, międzyresortowych i wszelkich Stanisław szczerze i detalicznie opowiada, podkreślając, jak to decyzje artystyczne przenosiły się niekiedy na sale posiedzeń zespołów filmowych i ich komisyjnych nadzorców, jak to na tych spotkaniach często „modelowano”, negocjowano z udziałem autora filmu jego dopuszczalne przez obie strony wątki czy epizody. Często władzy w Polsce nie chodziło przy tym o tzw. imponderabilia, zasady polityczne, zapisy cenzuralne. Np. dopuszczony do produkcji obraz oparty na znanym opowiadaniu Jana Józefa Szczepańskiego, pokazującego mroczne strony drugiej wojny i okupacji hitlerowskiej po naszej stronie, czyli poruszany często także przez Tadeusza Różewicza w jego prozie problem „zarażenia śmiercią” i etycznej niesubordynacji w partyzantce, zatytułowany Na melinie, przepadł po ostrych atakach reżimowych autorytetów podczas kolaudacji: Film jest antyhumanistyczny, w fałszywym świetle pokazuje oddziały partyzanckie… Jeśli chodzi o zestaw „półkowników” Różewicza, najdziwniejsza była motywacja decyzji władzy odrzucającej w latach 1979–1980 scenariusz filmu Ryś oparty na noweli Jarosława Iwaszkiewicza Kościół w Skaryszewie, do którego realizacji Różewicz długo się przygotowywał, odbywając sesje także z autorem utworu; chodziło o to, że bohaterem fabuły był ksiądz: Szef kinematografii tłumaczył mi, że ten film jest niepotrzebny, dyrektor programowy: „Zatwierdzając scenariusz możemy sobie wszyscy narobić biedy. O dobrym księdzu nie będziemy filmu robić, o złym też nie… Nie chcemy zadrażnień”. Film został zrealizowany dopiero po śmierci Iwaszkiewicza. Bardzo ciekawym i barwnie skreślonym wątkiem książki są opowieści reżysera o jego współpracy z innymi znanymi i dziś zapominanymi wybitnymi pisarzami powojennej Polski – szczególnie z Kornelem Filipowiczem i Janem Józefem Szczepańskim.

Było, minęło jest cenną kroniką literacko-artystyczną polskiej drugiej połowy XX stulecia, a przy tym świadectwem przebiegu i charakteru twórczej pracy w tamtym okresie – więc i poświęceń i ustępstw artysty niezałamującego się po porażkach z restrykcjami cenzuralnymi, ograniczeniami i głupotą władzy, podejmującego uporczywe starania o realizację swych wizji i odnoszącego w ostatecznym rozrachunku jednak – choć gorzko okupiony – sukces, potwierdzany zagranicznym powodzeniem dzieł. Wiele tu prawdy o mechanizmach politycznych i kulturowych obowiązujących w kraju poddanym presji totalitaryzmu, ale potrafiącym wypracować swoisty modus vivendi współżycia i dochodzenia swoich racji. Relacje zaś z zagranicznych wyjazdów Stanisława Różewicza poszerzają zarysowany przezeń krytyczny obraz polityki kulturalnej o międzynarodowe reminiscencje – kiedy to na przykład z bezpośrednich wrażeń gościa moskiewskich festiwali dowiadujemy się od wdowy po Eisensteinie Ataszewej (do której mimo wstrętów czynionych mu przez pośredników wojażu autor dociera) o dramatycznych losach tego genialnego twórcy w Sojuzie. W notatkach z 1962 roku czytamy o spektakularnym przykładzie sowieckiej nienawiści żłoba do geniusza – a więc o nagonce na reżysera po zniszczonych bezpowrotnie Łąkach bieżuńskich. W czasie realizacji był on sekowany przez szefa kinematografii Szumiackiego. Po tym filmie Eisenstein został potępiony jako bezideowy formalista (…) W 1936 roku już wszyscy potępiali reżysera. Kiedy Stalin, wcześniej podziwiający Aleksandra Newskiego, obejrzał Spisek bojarów, w postaci cara w morzu krwi rozpoznał siebie – i film natychmiast potępiono uchwałą KC, zakazano jego wyświetlania, jak i wydawania pism Eisensteina. Z refleksji z kolei po spotkaniach m.in. z wdową po Szukszynie uzyskujemy wiedzę o tym, jaki los dotykał już w czasach sowieckiej odwilży po roku 1966 znanych i wielbionych wówczas przez widzów twórców, w tym Michaiła Romma. Sam Stanisław Różewicz miewał na Wschodzie zaskakujące przygody; np. po świetnie przyjętym w Polsce i wysoko ocenionym także przez byłych obrońców Westerplatte głośnym filmie opowiadającym o dziejach tej obrony, Westerplatte spotkało się z zastrzeżeniami wysokiej komisji ZSRR dopuszczającej filmy na festiwal w Moskwie, która zastanawiała się, czy film można przyjąć, bo: obrońcy tam kapitulują, a tego nie należy pokazywać…

Swoją drogą, kiedy popatrzeć przez szkiełko porównawcze w tę krytykowaną dziś nie tylko przez skrajną prawicę przysłowiową kulturalną „czarną dziurę” PRL-u, to rodzi się taka oto myśl: daj nam Boże obecnie bodaj drobny procent nagród i innych trofeów uzyskanych w tamtych latach na festiwalach w Cannes, Wenecji, San Sebastian, Berlinie itd. przez polskie obrazy – teraz, w czasie, kiedy żaden polski film nie może doczekać się od dwudziestu lat z górą nie tylko trofeów, lecz już nawet nominacji do udziału w renomowanych konkursach na świecie.

Mieczysław Orski