• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Publicystyka

« powrót

ODRA 3/2016- Marek Orzechowski

Dodano: 21.03.2016 12:19

 

Marek Orzechowski                         

                                                                 Z BRUKSELI

EUROPA W CZASACH STRACHU

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda tak, jak dawniej. Komisja Europejska pracuje nad dyrektywami, Rada Europejska patrzy jej na ręce, Parlament Europejski wszystko bierze pod lupę. Korki wokół unijnych budynków nie są wcale mniejsze, urzędnicze mrówki spieszą rankiem do pracy, w Brukseli nadal punktualnie stawiają się wysłannicy rządów, a w pobliżu Ronda Schumana Unia z zapałem buduje nową siedzibę dla Rady. Więc Unia żyje.

A JEDNAK COS JEST NIE TAK. Przy biurkach, w kantynach, w salach posiedzeń, na korytarzach, w powietrzu… Coś nie do końca wypowiedzianego, ale nieoczekiwanie niedobrego, groźnego –  jakiś paraliżujący swobodę nieznany wirus, jakaś odbierająca rozsądne myślenie przywleczona nie wiadomo skąd zaraza. – Już się nie pracuje tak jak dawniej – mówi znajomy urzędnik. – Wciąż myślimy o jakimś kataklizmie. Nie ma tej atmosfery pewności, że sprawy idą w dobrym kierunku. Brakuje entuzjazmu. Kiedy włączamy komputery, w niewypowiedziany sposób boimy się. I co najgorsze, tracimy wiarę w sens tego, co robimy.

To ostatnie uczucie, przyznaję, nie jest obce i dziennikarzom, i to nie od dzisiaj. I czy tylko im?

Tak, o Unię powinniśmy się bać, tyle że mądrze. Strach może być dobrym doradcą, ale strach, który paraliżuje, nie jest naszym sojusznikiem. Szóstego stycznia 1941 roku amerykański prezydent Franklin D. Roosevelt prezentując swój polityczny program wyróżnił cztery podstawowe wolności w życiu publicznym, istotne dla wszystkich: wolność słowa, wolność religii, bezpieczeństwo ekonomiczne i wolność od strachu, Freedom from Fear. Można powiedzieć – krótki dekalog współczesnego politycznego systemu demokracji, bez złych wobec kogokolwiek zamiarów. Od tej daty minęło ponad osiemdziesiąt lat i jeżeli się trochę zastanowimy, te cztery podstawowe  Roosveltowskie wolności są aktualne i dziś. Ale i dziś także zagrożone. Również  u nas, w Unii Europejskiej… Kto by pomyślał. Brzmi jak herezja, ale stan naszej wspólnoty nie jest kwestią wiary, a faktów.

Roosevelt formułował swój program politycznego działania, kiedy w Europie buszował ogień II wojny światowej a nad jej mieszkańcami wisiały jeszcze ostatnie czarne chmury traumatycznych doświadczeń z pierwszej wojny. Dziś w Europie ognia jeszcze nie widać. Za to czuje się swąd strachu. Według amerykańsko-niemieckiego politologa Franza Neumanna po zakończeniu Zimnej Wojny strach i obawa wcale nie zniknęły z naszej planety – przeciwnie, nabrały kolorytu i objętości, paraliżując ludzi i odbierając im krok po kroku zdolność podejmowania wolnych decyzji. Globalizacja, renacjonalizm, terror, wojenne konfrontacje, niewolnictwo, malwersacje, oszukańcze banki, podkradane euro, korupcja, bieda, migracja i prymitywna propaganda medialna wywołują w wielu obszarach społecznego i politycznego życia prawdziwą epidemię strachu. Jej skutkiem jest wzrost gotowości do dobrowolnej uległości, przypisywania sobie niezasłużonej winy – i nadmierna ekspozycja kompleksów. Ale i inwazja pogardy, pragnienia zemsty, ksenofobii. Jesteśmy silni i jednocześnie boimy się naszej siły, żyjemy nasyceni i jednocześnie boimy się głodu. Łatwo nam zabrać nasze samozadowolenie, łatwo nastraszyć odebraniem bezpiecznego jutra. Te wszystkie facebooki, twittery, chaty, blogi, sieci nie tylko zawróciły nam w głowach, ale i przewróciły w nich. Tracimy cierpliwość dla świata realnego. Im gorzej na ziemi, za oknem, u sąsiada, tym szybciej i częściej uciekamy do wirtualnych doznań, nad którymi, jak sądzimy, jeszcze panujemy. Przynajmniej jesteśmy u siebie, tak myślimy. Nam pomaga na chwilę, światu coraz mniej.

W gruncie rzeczy żyje nam się lepiej niż kiedykolwiek przedtem, właściwie jak nigdy dotychczas w naszej historii. Mimo cyklicznych kryzysów wiary i gospodarki, i mimo trudno definiowanego ryzyka jakiegoś nagłego dramatycznego upadku, Europa nadal znajduje się w stanie uzasadnionej satysfakcji z osiągniętych postępów w rozwoju wspólnotowego bezpieczeństwa, pokoju, wzrostu gospodarczego, interkomunikacji, i tak społecznej, jak i duchowej wymiany. Europa, niekoniecznie cała, ale na pewno Unia Europejska, nadal wzbudza podziw, nieskrywaną zazdrość, wywołuje emocje, jest magnesem dla wielu. Że nie brakuje w tych uczuciach również nieufności, niechęci czy wręcz nienawiści – rozumie się samo przez się. Europie nie brakuje ani przyjaciół ani wrogów. Nie brakuje ani na zewnątrz jej granic, ani niestety wewnątrz. Jej sukces jest dla wielu niebezpieczny. Ale przede wszystkim, w swoim stanie omnipotencji nasza europejska wspólnota popada często w nastrój samopychy. Tymczasem, wrogowie nie śpią. I Apokalipsa puka do drzwi.

 

NASZĄ SŁABOŚCIĄ (zabrzmi to oczywiście mało sympatycznie) jest nasza demokracja, a raczej – to, jak ją praktykujemy. A dla Unii Europejskiej stała się ona już zwykłym przekleństwem. Nasza demokracja jest systemem dobrym – ale na dobrą pogodę. A u nas złej nie brakuje… Mamy ponadto w Unii dwadzieścia osiem demokratycznych systemów, i każdy z nich  jest najlepszy. Kiedy nie pada deszcz, nie widać, jak są dziurawe. Przecież zwlekamy, narzekamy, żądamy parytetów, jesteśmy niezdecydowani, szukamy wymówek i kompromisów, które nikogo nie zadowalają. Tracimy czas, jesteśmy w oczach innych słabi. Inni obok nas, i przede wszystkim ci przeciw nam, nie mają takich kłopotów. Rządzą sprawnie, decyzje podejmują szybko, są żywotni i nie marudzą, chętnie nas prowokują.

My chwalimy się kodeksami, oni efektami. My czytamy w kodeksach, czego nam nie wolno, oni –  gdzie mamy słabe punkty. My szukamy za wszelką cenę dialogu, oni posłuchu. My się zastanawiamy, oni wykonują rozkazy. Oni się spieszą, my marnujemy czas. Nasi domowi demokraci szukają naszego wsparcia i aplauzu tylko co cztery lata – i wówczas tym intensywniej nie mówią nam prawdy. Zapominamy, że nasz kodeks i nasz cywilizacyjny kanon nie muszą być – i nie są – podzielane przez naszych wrogów. Dla nas posiadanie władzy oznacza poszukiwanie równowagi w społeczeństwie, dla nich jest instrumentem dla pokonania przeciwnika. Każdego przeciwnika. Z respektu dla własnych kodeksów nie potrafimy szybko działać, skazujemy się na przyglądanie się, oglądanie, nadmierną roztropność; odczekujemy, przeczekujemy, wysiadujemy, nie chcemy zrobić złego kroku, żadnej krzywdy sobie ani innym. Piękna postawa. Szlachetna. Godna pochwały. I bardzo niepraktyczna.  Dla naszych interesów szkodliwa, dla naszego przeżycia śmiertelnie niebezpieczna. (...)