• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Publicystyka

« powrót

ODRA 1/2016 - z Andrzejem Gospodarowiczem rozmawia Stanisław Lejda

Dodano: 18.01.2016 13:15

NIE PROGNOZUJMY KATASTROFY

Z prof. Andrzejem Gospodarowiczem, rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, o programie gospodarczym rządu Prawa i Sprawiedliwości, realizacji wyborczych obietnic, reformie emerytalnej, podatku bankowym, kulturze politycznej i wicepremierze Morawieckim rozmawia Stanisław Lejda

 

– Premier Beata Szydło w swoim exposè wyłożyła główne założenia programu gospodarczego rządu. Komentatorzy wypowiadają się o tym programie różnie, ale przeważają opinie krytyczne. Jak pan ocenia plany gospodarcze nowego rządu?

– W porównaniu z exposè wcześniejszych premierów, to ostatnie zawierało więcej odniesień do kampanii wyborczej, podczas której ze strony przyszłej premier, jak i prezydenta Dudy padały bardzo wyraziste zapowiedzi. I Beata Szydło do nich się odnosiła. Niejako była do tego zobowiązana, bo jeżeli przed wyborami obiecuje się np. 500-złotowy dodatek na dziecko, to należy do tego nawiązać. Tak konkretnych zapowiedzi, jeżeli dobrze pamiętam, bo trochę lat upłynęło, ze strony Platformy Obywatelskiej nie było.

Też się pojawiały, np. obietnice wprowadzenia projektu podatkowego nazwanego 3x15, likwidacji tzw. podatku Belki itp.

– Obietnice PO były adresowane głównie do przedsiębiorców lub innych wybranych grup, PiS natomiast zmierza w kierunku państwa socjalnego. Obietnice tej partii, dotyczące obniżenia wieku emerytalnego, podniesienia kwoty wolnej od podatku czy dodatku na dzieci, skierowane są do całej populacji Polaków. Beata Szydło zapowiedziała ich wprowadzenie, ale żadnych szczegółów nie podała. Ale w przypadku exposè to zrozumiałe, szefowa rządu jedynie zasygnalizowała, czym jej gabinet będzie się zajmować.

Przyjrzyjmy się zatem tym obietnicom po kolei. Dodatek w wysokości 500 złotych na dziecko ma według nowego rządu nie tyle wspierać finansowo rodzinę, lecz docelowo podnieść tzw. współczynnik dzietności, który jest w Polsce wyjątkowo niski.

– Hasło 500 złotych na dziecko okazało się w czasie kampanii bardzo nośne. Twórcy programu wyborczego PiS mieli rację zakładając, że zyskają dzięki temu sporo nowych zwolenników. Ta obietnica była nie tylko ukłonem w stronę elektoratu PiS, kierowano ją także do zwolenników innych partii, a przede wszystkim do niezdecydowanych. Zapewne dla wielu ludzi ten argument okazał się przeważający.

Politycy PiS dobrze wiedzą, że wybory prezydenckie i parlamentarne wygrali dzięki obietnicom. Dlatego utrzymują, że postarają się je realizować. Ale nie mówią już o dodatku na każde dziecko, tylko na drugie i następne…

– Bo gdybyśmy racjonalnie podeszli do hasła 500 złotych na dziecko – poza tym, że jest krótkie i nośne, musielibyśmy również powiedzieć, że jest bardzo dyskusyjne. Mieliśmy swego czasu próbę wprowadzenia tzw. becikowego. I co z tego wyszło? Przecież to była klęska, trzeba było wielokrotnie modyfikować przepisy w tej sprawie. Należałoby z tego doświadczenia wyciągnąć wnioski. Na razie nie wiemy, jaki ostateczny kształt będzie miała ta ustawa, ale nie mówi się już, że rodzice dostaną pieniądze na każde dziecko, zapewne będą też jakieś inne uwarunkowania. Czy dodatek 500 złotych na dziecko spowoduje zauważalne zwiększenie dzietności Polek? Podejrzewam, że nie. Może więc powinniśmy raczej zastanowić się, czy nie lepiej zwiększyć ilość miejsc w żłobkach i przedszkolach. Mamy bowiem całkowicie inną sytuację społeczną niż 20-30 lat temu. Kobiety, zwłaszcza młode, chcą pracować, a nie siedzieć w domu. A zatem może rozsądniej byłoby wprowadzić ulgi dla kobiet, które mają dzieci i pracują, np. obniżyć daninę na ZUS.

Wprowadzono ulgi podatkowe na dzieci

– …ale to za mało. Żeby odnotować zauważalne zmiany w liczbie urodzeń, takich narzędzi należałoby zastosować dużo więcej. Nie ma jednego rozwiązania, które od razu i skokowo zwiększy przyrost naturalny.

A może – jak twierdzą niektórzy ekonomiści – zamiast tworzyć sieć różnych dodatków, ulg czy zapomóg, należałoby podwyższyć płacę minimalną, która w Polsce jest jedną z najniższych w Europie, do takiego poziomu, żeby dało się za nią utrzymać rodzinę. PiS zapowiedziało zwiększenie minimalnej stawki godzinowej do 12 złotych, ale i tak będzie ona prawie trzykrotnie niższa niż w Niemczech.

– Na pewno stawkę godzinową należy podnosić. PO też o tym wspominała, ale tego nie zrobiła. Z płacą minimalną związanych jest szereg innych obciążeń nałożonych na pracodawców. I chociaż kwestia, czy zwiększać płace jest bezdyskusyjna, należy przeanalizować konsekwencje takiej decyzji i zastanowić się: o ile? Skutki takiej decyzji są do policzenia. Rzecz w tym, że chociaż jest to decyzja polityczna, powinna być racjonalna ekonomicznie. Nie może być podejmowana na zasadzie: podnosimy i koniec, nas to nie dotyczy, niech przedsiębiorcy się martwią. Dziwię się, że PO tego nie zrobiła dwa-trzy lata temu, gdyż taka decyzja szłaby w dobrym kierunku.

PO zmierzała w inną stronę: podniosła szereg podatków, dlatego wzrost gospodarczy nie przełożył się na istotną poprawę bytu przeciętnego Polaka. Ponadto podwyższyła wiek emerytalny. PiS zapowiedziało, że przywróci poprzednie rozwiązania, a prezydent skierował właśnie (rozmowę przeprowadzono 2 grudnia 2015 – przyp. red.) projekt takiej ustawy do Sejmu. Wokół sensowności tego posunięcia też trwa polityczny spór.

Średnia długość życia systematycznie się podnosi, więc liczba osób, które będą pobierały emerytury, wzrośnie. Będzie się też wydłużał okres pobierania emerytury. Jaki będzie kształt ustawy PiS, nie wiemy. Czy przywróci ona poprzednie rozwiązania, czy np. wprowadzi wymóg 40 lat stażu pracy, by przejść na emeryturę? Wtedy niewiele osób będzie mogło skorzystać z dobrodziejstwa tej ustawy. Trafi ona teraz do komisji sejmowych, gdzie poszczególne jej zapisy mogą zostać mocno zmienione. Na pewno zmiana jest potrzebna, bo reforma emerytalna PO była mało elastyczna oraz zbyt restrykcyjna, więc jakieś bufory powinno się wprowadzić.

Jakie?

System emerytalny powinien być bardziej elastyczny. Można np. pozwalać przejść na wcześniejszą emeryturę w wieku 63 czy 64 lat, ale pod warunkiem, że jej wysokość będzie minimalna. Powinna jednak pozwolić emerytowi przynajmniej skromnie żyć. Nie może być tak niska, by zmuszać go do pobierania zasiłków z MOPS czy innego źródła, bowiem nadal będzie obciążał budżet. Teraz takiej możliwości nie ma – emeryt musi dożyć do 67 lat.

Czy zamieszanie z emeryturami było w ogóle potrzebne? Wygląda to niepoważnie: jedna partia wydłuża wiek emerytalny i mówi, że robi to w interesie obywateli, następnie druga wygrywa wybory i uchyla tę decyzję – także w interesie obywatela.

– Z dwudziestu ośmiu krajów Unii Europejskiej tylko w czterech, Belgii, Luksemburgu, Finlandii i Szwecji, nie prowadzi się żadnych prac związanych z podwyższeniem wieku emerytalnego. W pozostałych zamierza się go podnieść, lub już to zrobiono. Długość życia jednak wzrasta…

 

Więcej w styczniowym numerze "Odry".