• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Publicystyka

« powrót

Odra 9/2015 - Aleksandra Jasińska- Kania

Dodano: 17.09.2015 12:40

W ubiegłym roku publikowaliśmy pierwsze fragmenty autobiografii Aleksandry Jasińskiej-Kani córki Małgorzaty Fornalskiej i Bolesława Bieruta. Oto kolejna porcja tych wspomnień.

 

Aleksandra Jasińska-Kania

 

MOI RODZICE
SZCZĘŚLIWY MIESIĄC

 

Moja matka jako żywa istota weszła do mojej pamięci w dniu, kiedy ukończyłam osiem lat, 15 czerwca 1940 roku. Babcia zawsze starała się uroczyście obchodzić dzień moich urodzin, czyniąc z niego szczególne święto. Wyczekiwałam na ten dzień, marząc o prezentach, jakie chciałabym dostać, i rozmyślając, co nowego, ciekawego wniesie on do mego życia. I tego właśnie dnia nagle otworzyły się drzwi do naszego pokoju, a w nich stanęła ona. Usłyszałam okrzyk babci: „Małgosiu! Czy to ty? Jak się tu znalazłaś?”. Ja też w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że to ona. Dopiero, kiedy wyciągnęła ramiona i otuliła mnie, nagle poczułam, że byłyśmy kiedyś jednym ciałem. Telepatycznie chyba przekazała mi niesamowite i niepojęte odczucie, jakiego sama doświadczyłam po wielu latach, podczas narodzin mojej córki – że jednocześnie tworzę nową żyjącą istotę i że zostaje mi wyrwany kawałek mnie samej.

Doznanie zachodzącego cudu umocniła wiadomość, że mama zjawiła się jakby z nieba: oto dostała wreszcie dokument zezwalający na przyjazd do nas, ale na bilet kolejowy trzeba byłoby znowu dlugo czekać. Dowiedziała się jednak, że uruchomione zostało połączenie lotnicze z Białegostoku do Moskwy, a ponieważ dostała właśnie wypłatę za całoroczną pracę w szkole, kupiła kosztowny bilet na samolot i zdołała przylecieć do mnie w dniu moich urodzin!

Opowieść o jej losach, które umożliwiły nasze spotkanie tego dnia, dopiero po dłuższym czasie zaczęła układać się w mojej pamięci w jakiś zrozumiały dla mnie porządek wydarzeń, więc postaram się to opisać później. Wówczas, gdy patrzyłam na płaczące babcię i mamę, nagle zaczęła ogarniać mnie niepewność. Dotychczas znałam mamę tylko z opowiadań babci. Podobno kiedyś, jak mi mówiła, kiedy byłam jeszcze malutka, zobaczyłam na wystawie sklepowej manekin i zaczęłam wołać: „To jest moja mamcia!”. Potem babcia pokazywała mi często dwa zdjęcia. Na jednym była mama; wydawała mi się bardzo ładna, o dużych, jasnych, świetlistych oczach. Na drugim prezentowała się tak samo, a obok niej stał przystojny mężczyzna, mój ojciec, i z obojga promieniowała miłość. Jakże inaczej wyglądała teraz siedząca koło babci wychudzona osoba, z pomarszczoną twarzą i oczami spuchniętymi od płaczu! Nie wytrzymałam i powiedziałam: „Mamciu, babcia mówiła, że ty jesteś piękna i młoda, a ty jesteś stara i masz nos jak Buratino”. Mama roześmiała się przez łzy, słysząc tę wzmiankę o rosyjskiej wersji Pinokia. Babcia w swych wspomnieniach napisała, że dopiero po tym, jak położyłam się spać, opowiedziala mamie o losach jej siostry i braci. Nie słyszałam tej opowieści, ale mając już osiem lat, nieco o nich wiedziałam. Jakiś czas wcześniej zaczęły przychodzić listy od Feli z Magadanu na Kołymie. Znaczne ich fragmenty były pozamazywane czarnym atramentem cenzorów, jednak z tego, co można było przeczytać, zrozumiałam, że jest niewinnie oskarżona i uwięziona, ale pracuje, przekraczając normy. Pozostawała więc nadzieja, że i jej bracia są gdzieś daleko na północy lub na dalekim wschodzie i też tam pracują ponad normę. Uwięzienie, według moich ówczesnych wyobrażeń, było losem rodzin większości moich przyjaciół, czymś chwalebnym, mimo że babcia wciąż powtarzała mi, żebym z nikim o tym nie rozmawiała. Byłam przekonana, że w więzieniach siedzą ludzie niewinni i uczciwi, walczący o słuszną sprawę. Nie brałam pod uwagę tego, w jakim kraju i po jakiej stronie świata znajdują się te więzienia. Nie miałam jeszcze pojęcia o tragiczności takiego losu; myślałam, że z więzienia przecież można było w końcu wyjść. A to, że moja mama wówczas wyszła z więzienia i do mnie przyjechała, wydawało mi się największym szczęściem i świętem.

W czerwcu 1940 roku, w ostatnim okresie przebywania w Moskwie, moje szczęście osiągnęło kulminację. Tego dnia rankiem babcia, nadzwyczaj podekscytowana, powiedziała: „Ubierz się szybko, pójdziemy zaraz na spotkanie z mamą i z towarzyszem, od którego dowiesz się czegoś o twoim ojcu”. Podniecenie babci szybko udzieliło się także i mnie, zaczęłam bowiem podejrzewać, że kryje się za tym coś niezwykłego. Babcia zaprowadziła mnie do parku, gdzie zobaczyłam mamę siedzącą na ławeczce z mężczyzną, który na mój widok wstał, objął mnie i ucałował. Mama, wyraźnie rozradowana, zaczęła mi mówić, że ten towarzysz przyjechał z Kijowa i może opowiedzieć mi o moim ojcu. Tymczasem zaczęłam nabierać przekonania, że to on jest moim ojcem, chociaż nie byłam pewna, na ile jego postarzała i wymizerowana twarz zachowała podobieństwo do znanej mi z fotografii sprzed ponad ośmiu lat. Czułam się coraz bardziej niezręcznie i głupio, nie wiedząc, jak mu powiedzieć, że go rozpoznałam. Babcia zauważyła moje zmieszanie i spytała: „Oluniu, czy ty coś podejrzewasz?”. Z wielką ulgą wykrzyknęłam: „Tak, podejrzewam, że to jest mój tatuś!”. Wszyscy wybuchnęli śmiechem, ciesząc się z mojej domyślności.

Cały ten dzień spędziliśmy razem, spacerując po parkach i ulicach Moskwy. Ojciec powiedział do mamy: „Popatrz, to dziecko w ogóle nie chodzi, ona cały czas tańczy” i jeszcze wiele lat później powtarzał mi, że kiedy się spotkaliśmy, nie chodziłam, tylko tańczyłam. A ja też pamiętam, że ciągle skakałam i wirowałam unoszona wypełniającą mnie radością.

*

Wiele razy słyszałam pytanie o to, czy ktoś jest szczęśliwy. Wielokrotnie zadawano je i mnie. W ostatnich latach zdarza się to często, gdy podróżujemy z Zygmuntem Baumanem, uczestnicząc w różnych konferencjach. Przywołuje on w takich przypadkach wypowiedź Goethego, który, będąc już starcem, stwierdził, że miał bardzo szczęśliwe życie, ale dodał przy tym, że nie może sobie jednak przypomnieć żadnego szczęśliwego tygodnia. Zdaniem Zygmunta ten dodatek należy interpretować jako wskazówkę, że poczucie szczęścia nie może być długotrwałe, wymaga bowiem nieustannego pokonywania trudności i przeszkód.

Moje odczucie szczęścia jest odwrotne: po osiemdziesięciu latach życia nie jestem jeszcze w stanie wyważyć jego ogólnej oceny na skali szczęśliwości, ale bardzo dobrze pamiętam zwłaszcza ten mój pierwszy szczęśliwy tydzień. Było to poczucie szczęścia niezmącone świadomością nieszczęść i cierpień dziejących się wokół lub nadciągających w przyszłości, ani kosztów, jakie musieli płacić moi najbliżsi, by mi to szczęście wówczas przynieść.

 

OJCIEC – BOLESŁAW BIERUT (OKRES 1932 – 1940)

Pierwsza autobiografia ojca, napisana w styczniu 1940 roku, połączona była z listem do KC MOPR z prośbą o pomoc w odnalezieniu dziecka – dziewczynki, urodzonej w 1932 r. w Moskwie i mieszkającej w ciągu pierwszych dwóch lat życia z matką i babcią w Moskwie, ul. Twerska hotel „Luks– nazwisko Jasińska Aleksandra (…) Matka Jasińska J. W. wyjechała w 1934 r. do Polski delegowana przez Komunistyczną Partię Polski do pracy podziemnej. W 1935 r. została aresztowana i przesiedziała w więzieniu do chwili działań wojennych. W chwili obecnej znajduje się w Białymstoku i pracuje tymczasowo, lecz nie ma jeszcze stałego lokum. Co się stało z dzieckiem i babcią – matka nie wie i zwraca się z prośbą o pomoc w odzyskaniu dziecka. Mnie nic nie udało się dowiedzieć. Wszelkie informacje proszę przesłać na wskazany wyżej adres [budowa przy stacji Darnica pod Kijowem – AJ-K]. Dziękuję jednocześnie za pomoc okazaną mi w Moskwie, z komunistycznym pozdrowieniem, Bierut. Na liście były dwie adnotacje: 1) dla tow. Siniejkina, 19 I 1940. 2) tow. K(…) Podajcie adres Fornalskiej. 21 I 1940. Założyć sprawę Bierut B.W. W archiwum Rosyjskiego Czerwonego Krzyża, które przejęło dokumenty rozwiązanego w 1943 r. MOPRu znajdowała się też kopia zaadresowanej do B.W. Bieruta, stacja Darnica, Kijowska ob., Czerwony Chutor, Budowa nr.1, odcinek nr 9, dom 2 p. 27, odpowiedzi: na Wasze pismo podajemy Wam adres Fornalskiej, która mieszka razem z córką Jasińskiej: Moskwa ul. Gorkiego d. 36 (była Twerska ulica). Kierownik Wydz. Emigrantów Politycznych KC MOPR ZSRR (Siniejkin) 28 I 1940 r.

Załącznikiem do listów była odręcznie sporządzona autobiografia ojca, w której opisywał krótko swoją drogę życiową. Powrócę do tego opisu później, ograniczając się teraz tylko do fragmentów poprzedzających nasze ówczesne spotkanie. Ojciec po powrocie z Moskwy do Warszawy jesienią 1932 roku (wkrótce po moim urodzeniu się) został początkowo sekretarzem komitetu okręgowego KPP w Łodzi, a potem (styczeń 1933) objął kierownictwo Komitetu Centralnego Czerwonej Pomocy (polska sekcja MOPR), przyciągając do współpracy z tą organizacją działaczy społecznych i politycznych spoza kręgów komunistycznych, m.in. Stefanię Sempołowską, Irenę Kosmowską, Esterę Stróżecką, Antoninę Sokolicz. MOPR zajmował się organizowaniem pomocy materialnej i prawnej więźniom politycznym i ich rodzinom, nawiązywaniem kontaktów z więźniami, dostarczaniem im książek i prasy, walką o ich prawa.

Stanisław Kościelewski, który przez dziesięć miesięcy pracował z moim ojcem jako drugi sekretarz KC „Czerwonej Pomocy” – sekcji MOPR, w swoich wspomnieniach (Jan Kwiatkowski, Urodziłem się w Płońsku…, Warszawa 1972) pisał: Pod koniec października 1932 zostałem skierowany do pracy w Komitecie Centralnym MOPR jako drugi sekretarz. Pierwszym był (…) towarzysz, który przedstawił mi się jako „Wacek”. Jego prawdziwe nazwisko i imię poznałem dopiero w 1944 roku (…) Był to mężczyzna starszy ode mnie o lat siedem, przystojny, i czynił wrażenie inteligenta. (…) Na tym pierwszym spotkaniu „Wacek” przedstawił mi sytuację w MOPR (…) jako bardzo ciężką. Pracujący przed nami sekretariat KC MOPR został aresztowany. Wielu okręgowców siedziało, kontakty z okręgami były zerwane. Co gorsza – zerwała się łączność z wieloma więzieniami. Wydawane przez KC MOPR pismo już od kilku miesięcy nie ukazywało się. (…)„Wacek” był odpowiedzialny za kontakty z sekretariatem KC partii, za budżet i środki finansowe MOPR-u, za kontakty z sekretariatem MOPR-u z Ukrainy Zachodniej i Białorusi Zachodniej oraz Wydziały Pracy z Inteligencją. Do jego kompetencji wchodziły ponadto kontakty ze Stefanią Sempołowską i jej biurem. Był też odpowiedzialny za pracę wydawniczą. Lubił pisać. Pisał ulotki, odezwy, artykuły do prasy nielegalnej, informacje wewnatrzpartyjne i sprawozdania. (…) sekretarz w tamtych latach musiał pracować również jako redaktor. (…) Z „Wackiem” rozmawiało się dobrze o różnych sprawach. Pozwalał się wygadać, umiał słuchać i naprowadzał na różne myśli. Polubiliśmy się. Ceniłem go jako przyjaciela i szanowałem jako kierownika. Pracowało nam się razem dobrze. (…) Znajomych, do których go wprowadzałem, umiał sobie ująć swą bezpośredniością. Elegancki, powiedziałbym nawet szarmancki, zwłaszcza wobec kobiet, pamiętał zawsze, by panią domu przy powitaniu pocałować w rękę, często przynosił jakiś kwiatek w podarunku, a dla dzieci cukierki lub inne upominki. Było mi przyjemnie, że choć w ten sposób podkreśla swą wdzięczność wobec ludzi, którzy zezwalając nam na spotkania w ich mieszkaniach narażali siebie na nieprzyjemności. (…) W mojej praktyce partyjnej był to pierwszy przypadek, że pracowałem z jednym i tym samym kierownikiem prawie 10 miesięcy. Wzajemna sympatia pomagała nam w pracy. Na wiosnę 1933 roku wynajmowaliśmy nawet razem mieszkanie w Świdrze blisko Warszawy z dogodną komunikacją, co stwarzało dobre warunki konspiracyjne. (…) Mieszkanie miało charakter letniskowy, zwalniało nas to z obowiązku meldowania się. W grudniu 1933 Bolesław Bierut został aresztowany za przynależność do partii komunistycznej i przebywał w więzieniach do grudnia 1938 roku, kiedy zwolniono go na mocy amnestii. 

 

Więcej we wrześniowym numerze miesięcznika "Odra"