• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Felieton

« powrót

Odra 10/2015 - Pocztówka z Europejskiej Stolicy Kultury

Dodano: 21.10.2015 10:31

Pocztówka z Europejskiej Stolicy Kultury (28)

WROCŁAW W WENECJI

CZYLI O UTRACIE, PRZESIEDLENIACH I DRZWIACH

Do 22 listopada można oglądać w Wenecji towarzyszącą polskiemu pawilonowi na Biennale 2015 wystawę „Dispossession”. Ekspozycja w Palazzo Dona Brusa ma promować miasto, które już za niespełna 100 dni obejmie obowiązki Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Jej kuratorem jest Michał Bieniek, odpowiedzialny w ESK (dawniej znanej jako Wrocław) za sztuki wizualne.

 

Nazwa „Dispossession” odwołuje się do wywłaszczenia ludzi nie tylko z majątku, ale także miejsca na ziemi, które dokonało się we Wrocławiu po II wojnie światowej. W wydanym w 1993 roku w Niemczech albumie Michaela Weldera i Macieja Łagiewskiego Reise nach Breslau, ten pierwszy zatytułował swój esej: Wrocław jest największym na świecie miastem ery nowożytnej, w którym… a potem zapytał czytelników, czy ktokolwiek – tak z ręką na sercu – wiedział, jak zakończyć to zdanie. Bo zakończenie brzmi: ...dokonano całkowitej wymiany ludności. Z „utratą” musieli borykać się nie tylko wysiedleni z Wrocławia Niemcy (którzy sami nazwali się wypędzonymi), ale i osiedleni tu po wojnie Polacy, których peerelowska propaganda nazwała repatriantami, choć naprawdę powinno się ich nazywać „przypędzonymi”.

Michał Bieniek zaprosił do Wenecji dziewięcioro artystów i jedną grupę z Niemiec, Polski i Ukrainy. Opowiedzieli o losach byłych breslauerów i nowych wrocławian, o Ukraińcach, którym Rosjanie urządzili wojnę domową, i o uciekinierach z Afryki, dla których na włoskiej Lampedusie zaczyna się ziemia obiecana. Opowiedzieli, ale nie ma pewności, czy ktoś to zrozumiał. Problemem ekspozycji jest to, że wymaga dodatkowego komentarza, by stała się zrozumiała dla publiczności – napisała recenzentka „Gazety Wyborczej Wrocław”. Komentarza, czyli długich kuratorskich wywodów i interpretacji potrzebnych widzom, którzy o temacie wystawy wiedzą mało albo nic.

Syryjski imigrant (dziś żyjący w Niemczech) Manaf Halbouni ustawił w pałacu zdezelowanego volkswagena golfa, przerobionego na miejsce do życia (Dom jest nigdzie). Dorota Nieznalska skonstruowała ze starych drzwi wizję wagonu towarowego, jakim przewożono po 1945 ludzi (Reisefieber). Oksana Zabużko przez kwadrans czyta z taśmy fragment swej nowej książki o współczesnej Ukrainie (My, deportowani: koda). Grupa Otwarta na podstawie wspomnień Polki, przesiedlonej z Kresów i Ukrainki, która uciekła z zajętego przez separatystów Donbasu, stworzyła rekonstrukcje utraconych przez nie domów. Thomas Kilpper pokazał przedmioty, które zabierają ze sobą Afrykańczycy ruszający ku europejskiemu rajowi (Latarnia dla Lampedusy). Tomasz Opania nagrał rozmowę ze swoją babcią o tożsamości Ślązaków, którzy próbują pozostać sobą, choć historia wciąż wymaga od nich opowiadania się za Niemcami lub Polską. Szymon Kobylarz zaaranżował zachodnioeuropejski pokój z polską sprzątaczką, symbolizującą polską emigrację zarobkową (Mrs Anna). I dodatkowo ukrył na jej palcu informację o śladowej liczbie ciemnoskórych Polaków. Ponoć 0,005 proc.

Ta ostatnia praca to najlepszy przykład (choć i innym niewiele brakuje) przypadłości, na którą cierpi wiele tzw. instalacji, wymagających od odbiorców: wiedzy, zrozumienia, przeżycia, akceptacji. Widz ma najpierw czytać i wiedzieć, od artysty otrzymuje obrazek ilustrujący zdobytą wiedzę. „Dispossession” prezentuje światu to, co we Wrocławiu zostało dawno przeżyte, przetrawione i wpisane w historię, z przekonaniem, że dla innych będzie to odkrywcze i ważne. Zwłaszcza w kontekście wielkich wędrówek ludów, wypędzeń i ucieczek przed trwającymi wojnami, z którymi mamy do czynienia dziś. Niestety język, którego użyto, może to bardzo utrudnić.

Jest we Wrocławiu na placu Czystym pomnik, który ten sam problem zamyka w kompozycji złożonej z dwóch niewielkich rzeźb. Jedna to zawiązany węzełek, jaki zabierają w drogę ci, co dostają kilka minut na zapakowanie najważniejszych rzeczy. Węzełek zarzucony na plecy sprawdza się wtedy najlepiej. Druga część kompozycji to pęk kluczy rzucony na dno niewielkiej fontanny. Kluczy, które po zamknięciu drzwi zabiera się ze sobą ruszając w nieznane, z wiarą, że jeszcze kiedyś się przydadzą. Te klucze są potem pieczołowicie przechowywane, choć drzwi, które mogłyby otworzyć, dawno już nie ma.

Na biennale w Wenecji nie ma śladu tej rzeźby. A prezentowane instalacje też nie otwierają żadnych drzwi.

Mariusz Urbanek