• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 10/2013- Katarzyna Bzowska

Dodano: 08.10.2013 13:11

Katarzyna Bzowska

JESTEM, WIĘC PISZĘ

W OSTATNICH LATACH ZROBIŁO SIĘ MODNE tak zwane blogowanie. Internet stał się rodzajem szuflady, z tym tylko, że nie jest to szuflada intymna, ale publiczna. Każdy blogujący ma nadzieję, że jego tekst będzie jak kartka włożona do butelki i wrzucona w morze: ktoś ją kiedyś wyłowi i odczyta.

Bloguje się z różnych powodów. Ekshibicjoniści psychiczni gotowi są wysłać w świat wszystko, cokolwiek i kiedykolwiek przeszło im przez głowę w ciągu dnia, a nawet we śnie. W rezultacie często mamy przed sobą zapis ich strumienia świadomości, całkowicie niezrozumiały dla osób postronnych.

Rodzinni historycy opisują dzieje swych rodzin, być może fascynujące dla nich samych, ale nudne dla innych. Ten rodzaj blogowania jest związany także z modą tworzenia drzew genealogicznych. Buduje się je, licząc na to, że uda się wykopać w przeszłości jakiegoś uznanego przodka. W tworzeniu tych mniej lub bardziej kwitnących drzew pomaga Internet, dostarczając wzorów i poradników.

Blogi komentatorów, zawodowych i domorosłych, przynoszą najczęściej reakcję na wydarzenia, czasem mało istotne, a czasem o znaczeniu światowym. Tworzą je ludzie, którzy uważają, że mają coś do powiedzenia w każdej sprawie. Niektóre z tych opinii są interesujące. Problem polega jednak na tym, że blogowanie nie prowadzi do takiej samej odpowiedzialności za słowo, jak w przypadku słów, które ukazują się w druku. Stąd na blogach obok autentycznych komentarzy mamy zalew impertynencji i zwykłego chamstwa, kiedy autorzy mylą wyrażanie opinii z obrzucaniem epitetami.

Dla niektórych blogowanie stało się sposobem na zarabianie pieniędzy, reklamowaniem siebie i sprzedawanych przez siebie produktów. Tu ocieramy się o blogi ludzi sławnych, którzy w ten sposób dbają o swoją publiczność, tę, która już ich wielbi, i liczą, że zdobędą nową. Blogujący politycy również czynią to w tym celu, mając przede wszystkim na oku rozszerzenie kręgu osób, które mogą im udzielić poparcia w wyborach.

Z samego założenia blog nie jest pisaniem dla siebie. Dla siebie pisze się dziennik. Oczywiście, są też dzienniki pisane od razu z myślą o ich wydaniu. Tak pisali m.in. Witold Gombrowicz i Gustaw Herling-Grudziński – ich zapiski były drukowane w „Kulturze”.

Do blogów najbardziej podobne są dzienniki prowadzone przez polityków lub ludzi przez polityków zatrudnionych. W dniu, w którym przekraczają oni progi ważnego urzędu, zaczynają często prowadzić notatki. Wiedzą, że po odejściu ze stanowiska mogą one stać się podstawą do napisania książki. Jest to także rodzaj polisy ubezpieczeniowej: notatki mogą się przydać w konfliktowych sytuacjach, kiedy w przyszłości trzeba będzie ustalić, co się działo w jakiejś konkretnej sprawie i co kto powiedział.

Dawniej pamiętniki polityków (choć oczywiście nie tylko ich) ukazywały się po latach, kiedy już opadły emocje, a większość głównych bohaterów wydarzeń stała się postaciami historycznymi. Obecnie ten zebrany w słowach kapitał upłynnia się prawie natychmiast. Tak postąpił m.in. Alistair Campbell, doradca medialny premiera Tony’ego Blaira, zdymisjonowany w lecie 2003 roku. The Blair years (Random House, London) znalazły się na półkach księgarskich latem 2007 roku, zaledwie w dwa tygodnie po objęciu funkcji premiera przez Gordona Browna. Do dziś Campbell prowadzi blog, w którym komentuje aktualne wydarzenia i komentarze. Zapowiada, że kiedyś opublikuje pełną wersję swoich zapisków, ale na razie odkłada to, gdyż nie chce działać wbrew interesom Partii Pracy (już samo to zdanie wiele mówi).

Nie ma zresztą niczego nowego w tym, że politycy i osoby z ich otoczenia prowadzą notatki, a potem piszą wspomnienia. Dziennik prowadził Winston Churchill, prowadziło go także wielu monarchów; w Anglii m.in. królowa Wiktoria i jej następcy z obecną Elżbietą II włącznie. Lecz zapiski władców są na ogół nudne i upoważniają do wniosku, że władza pochodząca z urodzenia spoczywa najczęściej w rękach ludzi co najwyżej banalnych. Naturalnie i w nich można znaleźć prawdziwe perełki. Jak choćby takie zdanie z dziennika Ludwika XVI, który pod datą 14 lipca 1789 zanotowała jedno słowo: Nic. Podobno odnosiło się to do polowania, na którym piszący nie ustrzelił żadnej zwierzyny, a przeszło do historii jako komentarz króla do zburzonej tego dnia Bastylii.

 

JEDNAK DZIĘKI DZIENNIKOM – w większym stopniu niż np. powieściom – uzyskujemy cenny, wyrazisty obraz przeszłości. Znacznie więcej dowiadujemy się choćby o codziennym życiu XVII-wiecznej Anglii z prowadzonych przez dziesięć lat zapisków Samuela Pepysa niż z najlepszych opracowań historycznych. Panoramę z kolei XIX-wiecznej Francji otwierają wartościowe Dzienniki poufne Benjamina Constanta, a na swój sposób zamykają dzienniki pisane przez braci Goncourtów (starszy z braci Edmond zmarł w 1896 roku). Podobną rolę w Polsce mają szanse spełnić m.in. Dnie Elizy Orzeszkowej (oprac. Iwona Wiśniewska, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2001), które ze strony wydawcy wymagały detektywistycznej wręcz pracy, bo trzeba było rozszyfrować wiele zrozumiałych tylko dla samej autorki skrótów, wynikających z pośpiechu w tworzeniu zapisków, pełnych nazwisk gości, przyjaciół, wydawców.

Wiek XX przyniósł w Polsce wysyp diarystów. Niesłychanie ciekawe są dzienniki pisarzy, stanowiące uzupełnienie ich zasadniczej twórczości „fikcyjnej”. Jakże wiele dowiadujemy się z zapisków Żeromskiego, Brzozowskiego, Tyrmanda, Zawieyskiego, Kijowskiego, Andrzejewskiego i Kisielewskiego, a także z dzienników prowadzonych przez wielkie damy polskiej literatury: Nałkowską, Dąbrowską i Kamieńską… Byli pisarze, którzy zniszczyli swe zapiski nieodwołalnie. Tak uczynił na przykład Wacław Berent, skazując się w ten sposób na krótkie wzmianki w dziennikach Zofii Nałkowskiej, która – choć kiedyś w nim zakochana – po latach nie szczędzi pod jego adresem uszczypliwości. Pod datą 22 lutego pisze: Berent jest taki sam, jak w czasach, gdy go uwielbiałam – tylko siwy. Ale nie wydaje mi się już arbitrem wszelkiego piękna ani uosobieniem wykwintu. W kilka dni później dodaje: Berent – kiedyś tyle adorowany, dziś niewątpliwie inteligentny, ale niesympatyczny, pełen krytycyzmu dla wszystkich, pewny siebie i oschły mimo neurastenii. W Niemczech wielkie auto da fé swoich osobistych zapisków urządził w 1945 roku Tomasz Mann (którego dzieła skierował kilka lat wcześniej na stos Adolf Hitler…). Mann nie spalił wszystkich swoich dzienników, a jedynie te z lat 1919–1934, czyniąc wyjątek dla czterech zeszytów z lat 1918–1921. W sumie z dymem poszło ponad pięć tysięcy stron. Podobno zawierały nazbyt intymne szczegóły, by Mann mógł ryzykować, że dostaną się w ręce czytelników – ujawniały m.in. skłonności homoseksualne pisarza. Publikując je, pisarz mógł skrzywdzić najbliższych, ludzi wciąż jeszcze żyjących, z którymi łączyły go bliskie stosunki. Ucierpiałby i jego wizerunek jako wielkiego moralisty.

O prowadzeniu codziennych zapisków pisze Sławomir Mrożek[i]: Trojako można by to prowadzić: albo jako kronikę faktów („dzisiaj pada, o trzeciej nadszedł listonosz, ale nie przyniósł żadnego listu, na obiad zupa”), albo jako kronikę faktów wewnętrznych, albo też jako pół drogi między początkiem a gotowym utworem. Możliwości jest z pewnością więcej.

Samuel Pepys[ii] prowadził dziennik jako kronikę faktów; pisał: Po kościele i kazaniu w kaplicy Exter House jadłem obiad w domu, na naszym poddaszu, gdzie żona odegrzała resztki indyka, co przyrządzając sparzyła sobie rękę. Pozostałem w domu przez całe popołudnie, przeglądając moje rachunki; potem poszliśmy z żoną do mego ojca. Wiele zapisków kończy zdanie: Wieczorem pacierz i do łóżka. Pepys odnotowuje nie tylko prywatne obserwacje większej lub mniejszej wagi, ale też wydarzenia państwowe, które z pełnionych (coraz wyższych) funkcji, obserwował z bliska; był m.in. na pokładzie okrętu, który przywiózł Karola II z wygnania. Król z książętami i królową czeską, księżną Marią i księciem Orleańskim weszli na pokład, a gdy wchodzili, przystąpiłem do ucałowania rąk. Niekończące się strzelanie z dział, umyślnie bez porządku, co wyszło lepiej, niż było inaczej. Cały dzień tylko lordowie i inne dostojne osoby na pokładzie, tak że mieliśmy wielki tłok. A pierwsze zdanie otwierające dziennik 1 stycznia 1660 brzmi: Chwała Bogu, pod koniec roku byłem w bardzo dobrym zdrowiu, bez śladu dawnej choroby, tyle jeno, żem się przeziębił.

Także Tomasz Mann często pisał o fizycznych dolegliwościach: Kiepska noc... lekki ból zęba. I gdzie indziej: Dziś wstałem o ósmej. Pokojówka przyniosła mi kawę zamiast herbaty. Machnąłem na to ręką, ale natychmiast odczułem podniecenie i drżenie (tłum. Irena i Egon Naganowscy, wyd. Rebis, Poznań 1995).

Mann zapraszał często przyjaciół, którym odczytywał napisane właśnie fragmenty, a ponadto razem z nimi słuchał muzyki, kosztował dobrych trunków i dzielił rozkosze ze smakowania wykwintnych potraw. Podobnie czynił Gustaw Flaubert, który lubił z przyjaciółmi spędzać weekendy w swym domu w Croisset. Goncourtowie przytaczają treść jednego z takich zaproszeń: 1. Zacznę dokładnie o czwartej, a więc przybądźcie około trzeciej; 2. O siódmej – obiad. [...] 3. Potem wznowienie czytania w stylu wojen punickich do czasu aż całe audytorium padnie. Czy wam to odpowiada?.  Flaubert, co prawda, nie prowadził dziennika, ale liczną korespondencję (część z niej została zniszczona przez siostrzenicę pisarza po jego śmierci). To rodzaj swoistego dziennika – w listach wiele miejsca zajmuje opis wydarzeń dnia codziennego, a także przebiegu prac nad kolejnymi książkami, co w przypadku Flauberta przybierało wręcz formy męczarni twórczej.

 

NIEKTÓRZY PISARZE PROWADZILI dziennik przez całe życie. Na przykład Anaïs Nin pierwszy zeszyt zaczęła zapisywać mając zaledwie jedenaście lat, a notatki swoje kontynuowała aż do końca życia. Anna Kamieńska z kolei pierwsze zapiski zaczęła robić mając czterdzieści siedem lat, kiedy poczuła się samotna: zmarł jej mąż, synowie zaczęli dorastać, czuła, że niedługo opuszczą dom. Jej zapiski, które ukazały się jeszcze za życia poetki pod tytułem Notatnik (wyd. W drodze, Poznań 1987, 1988) to przede wszystkim zapis lektur, rozmów z różnymi ludźmi, często znaczącymi dla polskiej kultury, ale też z jej najbliższego otoczenia. To także szkice nowych wierszy. Raczej na marginesie, a nie jako główna oś przekazu, znajdują się tu wydarzenia polityczne. To dziennik kobiety, która bardzo uważnie obserwuje proces swojego starzenia się. Prowadzenie Notatnika było z jednej strony formą terapii, pomagającej przetrwać stan depresji, a z drugiej – rodzajem dialogu ze śmiercią, jednym ze sposobów, by nie poddać się rozpaczy i nie popełnić samobójstwa. Kamieńska pisze wręcz, że gdyby nie jej głęboka wiara, zapewne już dawno przekroczyłaby ten próg dwóch światów. Jej Notatnik pomija daty powstawania kolejnych zapisków.

W podobny sposób wydano, przynajmniej w Polsce, dzienniki węgierskiego pisarza Sándora Máraia. Dziennik jest prowadzony od 1943 roku, ale konkretne daty pojawiają się dopiero przy notatkach pochodzących z 1984 roku. Márai także zaczął pisać jako człowiek w sile wieku: dowiadujemy się, że właśnie przeszedł poważną chorobę i zakończony rozstaniem romans. Ten autor znakomitej, w dużym stopniu autobiograficznej powieści Wyznania patrycjusza, także śledzi proces swego starzenia się W 1955 roku Márai zapisuje takie zdanie: W minionych latach, kiedy czasami czułem, że się starzeję, wszystko było jeszcze w porządku. Ale teraz zdarza mi się czuć, że młodnieję – i to jest podejrzane. To nie wino było dobre, tylko popijanie win (wyd. Czytelnik, Warszawa 1984). Podobnie jak notatnik Kamieńskiej, jest w dużej mierze zapis wykluczenia z życia. Kamieńska była emigrantką wewnętrzną, Márai opuścił Węgry, które jednak tylko połowicznie były jego ojczyzną, gdyż urodził się w Koszycach, przyznanych Czechosłowacji po pierwszej wojnie światowej. Podobnie jak Kamieńska, i on prowadzi swoisty dialog ze śmiercią. Jego wybór jest inny. Po śmierci ukochanej żony Loli, mając ponad osiemdziesiąt lat, zapisuje się na kurs strzelania z broni palnej, kupuje pistolet i przygotowuje się na zaplanowany szczególny dzień; decyzja o samobójstwie jest głęboko przemyślana. Ostatnie zdanie jego dziennika brzmi: Już czas. W dwa tygodnie później popełnia samobójstwo.

Wracając do wzmiankowanych już Dzienników poufnych Benjamina Constanta – ten tytuł znakomicie wprowadza w zawartość książki. Można by wręcz sądzić, że ten polityk, dyplomata, żyjący w czasach rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich, nie interesuje się światem zewnętrznym – jako skrajny egocentryk. Najważniejszy tu jest on sam i jego perypetie miłosne. Związany przez wiele lat z panią de Staël, wciąż myśli o małżeństwie z jakąś inną kobietą i snuje najbardziej fantastyczne projekty (których nigdy nie wprowadza w życie). Opisuje codzienne kłótnie z de Staël, niemal codziennie postanawia zerwać ten związek, i tak przez wiele lat. To dziennik człowieka ogarniętego obsesją, której przedmiotem jest on sam, osobnika z trudem podejmującego decyzje, ulegającego nastrojom chwili – stąd skłonność do hazardu i przelotnych miłostek. Jednocześnie to człowiek z idée fixe: chce stworzyć wielkie dzieło o religii i pracuje nad nim prawie przez całe życie. Do historii Constant przeszedł głównie jako dyplomata i polityk, ale i autor króciutkiej powieści Adolf. Liczące pięć tomów dzieło o religii nie wytrzymało czasu.

 

W PRL-U PROWADZENIE DZIENNIKÓW było dla wielu pisarzy działalnością zastępczą. Z różnych powodów znaleźli się na cenzurowanym i nie publikowano ich twórczości. Tak zaczął pisać swój Dziennik 1954 Leopold Tyrmand. Podobnie stało się ze Stefanem Kisielewskim, który znalazł się na „czarnej liście” cenzury w 1968 roku. Obydwaj przestali pisać dzienniki, gdy znowu pozwolono im drukować w oficjalnym obiegu. Tyrmand pisał krótko, zaledwie przez pierwsze trzy miesiące roku. Ostatni, obszerny wpis, pochodzi z 2 kwietnia. Następnego dnia Wydawnictwo Czytelnik zaproponowało mu kontrakt na napisanie Złego. Przygoda Kisielewskiego trwała znacznie dłużej. Zaczął pisać dziennik 31 maja 1968, gdy został całkowicie zakneblowany. Polityk z temperamentu i publicysta o ostrym piórze nie oszczędzał nikogo z kręgu władzy, a często i przyjaciół. Milczenie było dla niego dotkliwe. Zakaz pisania obowiązuje do 1971 roku, ale Kisiel nie przestaje prowadzić dziennika. Pisanie felietonów, w których nie może być do końca szczery, nie wystarcza… Pod koniec dekady prowadzi notatki coraz rzadziej, by całkowicie przerwać je pod koniec 1980 roku. Zarówno Tyrmand, jak i Kisielewski nie liczyli na to, że ich dzienniki ukażą się drukiem, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości.

Wydawane dzienniki pisarzy są często kreacją literacką, znacznie odbiegającą od formy pierwotnej. No i od opisywanych zdarzeń. Tak jest z dziennikiem Leopolda Tyrmanda, ale też z zapiskami Marii Dąbrowskiej, która kilkakrotnie przepisywała niektóre fragmenty przed wysłaniem ich do druku. (Swoistą perfekcję w tym poczynaniu osiągnęła znacznie wcześniej Anaïs Nin: niektóre partie przepisywała wielokrotnie, zależnie od tego, komu chciała dać swój dziennik do czytania; w rezultacie nie wiadomo, co jest w nim prawdą, a co fikcją literacką).

Ciekawym zajęciem jest porównywanie dzienników pisanych przez różne osoby w tym samym czasie. Pozwala to na wielostronne spojrzenie na te same wydarzenia. Z tego punktu widzenia warto czytać jednocześnie dzienniki Marii Dąbrowskiej i Zofii Nałkowskiej, a także Andrzeja Bobkowskiego Szkice piórkiem, opisujące Paryż czasów drugiej wojny światowej, i Promieniowania Ernsta Jüngera, oficera wermachtu, który został wysłany do Paryża jako przedstawiciel władz okupacyjnych. To dwa bardzo różne wizerunki miasta i francuskiego społeczeństwa.

Dzienniki, bez względu na to, czy ujawniają nieznane fakty z życiorysu słynnych ludzi, czy też – jak w przypadku Roku myśliwego Czesława Miłosza – dają wgląd w życie prywatne autora tylko w niewielkim stopniu, są w moim przekonaniu znacznie ciekawsze od pamiętników. Pamięć jest filtrem wybiórczym. Dlatego też wszelkie nawoływania socjologów, by ludzie pisali wspomnienia, są w moim przekonaniu chybione. Wystarczy porównać dziennik Samuela Pepysa, który jest aż do bólu szczery w przyznawaniu się do różnych słabostek, i pisane po latach pamiętniki Jana Paska. Wiem: żyli w innych światach, ale Pasek w porównaniu z Pepysem to zwykły bajkopisarz.

Niektórzy decydują się na to, by wydać dzienniki jeszcze za swego życia. Jeśli są w nich szczerzy, to trzeba popatrzeć na nich z podziwem za akt odwagi. Pokażą światu kogoś, kogo już nie ma. To tak jak oglądanie własnych zdjęć z dzieciństwa – najczęściej nie czujemy związku z osobą na fotografii. I to chyba jeden z powodów, że niektórzy – jak na przykład Miron Białoszewski – zastrzegli sobie, żeby ich dzienniki wydane zostały dopiero w wiele lat po ich śmierci. Nie tylko nie dotkną jeszcze żyjących. Fotografie pamięci będą wystarczająco wyblakłe, a przeszłość – ta dalsza i ta bliższa – zleje się w jedną całość.

Katarzyna Bzowska

 

Autorka jest dziennikarką mieszkającą w Anglii, redaktorką wychodzącego w Londynie „Pamiętnika Literackiego”, periodyku Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.



[i] Sławomir Mrożek, Dziennik. Tom 1, 1962-1969. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010.

[ii] Dziennik Samuela Pepysa. Wybór, przekład  i przypisy Maria Dąbrowska. PIW, Warszawa 1950.

 

Więcej w październikowym numerze Odry