• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

„ODRA” 1/2013 – ROZKOSZNE KOLACJE U WIELKIEGO APOKALIPTYKA:

Dodano: 08.01.2013 13:16

Pietro Citati

 

ROZKOSZNE KOLACJE U WIELKIEGO APOKALIPTYKA:

E. M. CIORAN

 

Kiedy żył Cioran, nie było bramy, przez którą wchodziłbym z większą radością, niż ta przy rue de l’Odéon, ulicy, gdzie mieszkał. Brakowało windy (zainstalowano ją później). Wijące się schody prowadziły do niskich drzwi jednego z owych chambres de bonne, w których XIX-wieczni mieszczanie zamykali swoje służące. Na dźwięk dzwonka Cioran szedł otworzyć: szczupły, uśmiechnięty, przemieniony w wiernego sługę samego siebie, prosił, żebyśmy schylili głowy, bo w przeciwnym razie uderzymy się we framugę drzwi.

                    

 

Wkraczaliśmy do królestwa rzeczy małych i łatwo było odgadnąć, że Cioran, który mieszkał przez długie lata w nędznych hotelowych pokojach, kochał namiętnie swój dom, swoją muszlę, swój kokon i za żadną cenę nie zamieniłby go na żaden inny. Wszystko było tam niewiarygodnie mikroskopijne. Sypialnia jak dla liliputa, niewidzialna kuchnia, obiad podany na wiklinowym stoliku, chwiejne letnie foteliki, taras z kilkoma doniczkami, gdzie Simone hodowała róże i gdzie Cioran kontemplował swoją nieskończoność; a także gabinet wykrojony w mansardzie. Na krześle i na podłodze leżały książki. Ale gdzie się podziały dziesiątki tysięcy innych książek, które przeczytał ten nadzwyczajnie wykształcony i nienasycony człowiek w ciągu całego swojego życia? Czy schował je w piwnicy? Nie sądzę; najpewniej je zjadł niczym słodki i gorzki zwój, który anioł ofiarowuje Janowi w Apokalipsie.

Przechodziliśmy na koniec przez ostatnie drzwiczki i trafialiśmy do „salonu” – nikt tak go zresztą nie nazywał – gdzie Simone i Cioran przyjmowali gości. Zachowałem przejmujące wspomnienie z tamtych wieczorów, ponieważ nigdy się już nie powtórzą, ponieważ nie powrócą z kryjących je ciemności, a zarazem wspomnienie nadzwyczaj pogodne, bo niewiele razy zdarzyło mi się być w życiu równie szczęśliwym. Siadaliśmy do stołu. Simone przynosiła własnoręcznie przyrządzoną zapiekankę albo rybę albo pieczeń. I zaczynaliśmy rozmawiać. Nie ma nic piękniejszego od rozmowy przyjaciół, o wszystkim i o niczym, o pomysłach, książkach, anegdotach, wspomnieniach, fantazjach, które pojawiają się swobodnie, wedle kaprysu albo z potrzeby serca. Każde słowo spotykało się ze zrozumieniem i wywoływało natychmiastową odpowiedź, równie błyskotliwą jak pytanie. Wszyscy czuli się swobodnie, ponieważ Cioran porzucał na kilka godzin towarzyszące mu ciemności. Uśmiechał się albo śmiał głośno tym swoim wielkim śmiechem melancholików, którzy wkładają w niego całe swoje pragnienie szczęścia majaczącego przez chwilę i jakże rzadkiego. Nie demonstrował ani autorytetu, ani prestiżu. Nienawidził władzy, sławy, kochał nieskończenie wolność. Był dowcipny, przenikliwy, demoniczny, a także nadzwyczaj czuły, serdeczny i łagodny wobec nas wszystkich i wobec wszystkich innych istot ludzkich, które ów mizantrop kochał za naszym pośrednictwem.

Proszę mi wybaczyć, że wybrałem tak okrężną drogę, żeby opowiedzieć o nadzwyczajnej książce, którą Cioran napisał w 1964 roku: Upadek w czas. Gdybym miał jakiekolwiek pedagogiczne powołanie i miał wskazać młodemu człowiekowi książkę, która nauczyłaby go myśleć, powiedziałbym mu: „Otwórz tę książkę, są tam wszystkie wielkie tematy, które filozofowie przestali poruszać, myśli, które dzisiaj, przypadkiem czy na mocy przeznaczenia, pojawiają się w naszym umyśle. Tutaj znajdziesz ich odbicie w niezrównanym lustrze”. Chociaż Cioran nie żywi miłości do samego siebie, ta książka jest rodzajem dziennika, wszystko jest tam osobistym doświadczeniem, albo, co oznacza jedno i to samo, owocem jego potężnej wyobraźni, a przecież nie ma tam żadnego bezpośredniego śladu jego ja, ponieważ doświadczenia poddane są pod sąd – aprobujący lub potępiający – bezosobowego umysłu. Podobnie jak u Pascala, napięcie jest tak ogromne, że cała psychologia spala się i przemienia w metafizyczny błysk. Wymieniłem Pascala; Cioran jest rodzajem nowoczesnego Pascala. Tak jak on, zaznał pokusy sceptycyzmu. Unicestwił się w Bogu, następnie zaś, inaczej niż Pascal, nie mógł znieść tak głębokiego spokoju, dialogu z Jednym; opuścił zatem Boga, by żyć pośród wątpliwości i szczątków własnej inteligencji.

Żaden nowoczesny pisarz nie stworzył równie gęstej prozy. Cóż za wspaniała koncentracja, jakaż dramatycznie oczyszczona ze wszystkiego proza: pozbawiona wszelkiej otoczki, wszelkiego cienia, echa, wszelkiej zwłoki, niepewności; na naszych oczach wybucha prawda, która nagle jaśnieje i utrwala się na papierze. Nie ma w niej nigdy żadnego planu, projektu. Cioran posuwa się i cofa, robi skok do przodu pośród błysków, skrótów, krzyków, nawracania. Chociaż nauczył się francuskiego, czytając moralistów XVII i XVIII wieku, jego proza przypomina prozę późnego romantyzmu: okrutną, konwulsyjną, apokaliptyczną. Raz jest pełna wspaniałych sarkazmów rodem z Baudelaire’a, raz śmiertelnej rozpaczy, raz frywolnych i błyskotliwych aforyzmów, raz romantycznej wesołości, raz chwil buddyjskiego spokoju, raz dążenia do nieosiągalnej lekkości. Zawsze odnosimy wrażenie, że to nie on myśli, lecz myślą go: ciało, nerwy, potęga umysłu. I dlatego nas rani, a czasami nas obraża, nam zaś przypada w udziale rozmyślanie nad bólem i rozmiarem każdej rany, nad każdym słowem, kiedy przemierzamy nieznośną niemal gęstość jego prozy.

Upadek w czas zaczyna się tak, jak powinna zaczynać się każda książka, od komentarza na temat drugiej sceny Księgi Rodzaju: na temat ziemskiego Raju i grzechu. Podobnie jak Kafka, również Cioran marzy nie o Drzewie wiadomości dobrego i złego (z którego wzięły się wszystkie nasze nieszczęścia), lecz o Drzewie życia, jedynie zasługującego na to, byśmy go żałowali. Aż po ostatnią swoją książkę Cioran nie zapomniał nigdy swojej mistycznej weny: zachował pamięć o niewinności, świecie sprzed upadku, o Jednym, wieczności, spokoju, o życiu zanurzonym w głębokiej pierwotnej ciszy, niewysłowionej szczęśliwości, o rozkosznym zdziwieniu, w którym tkwił świat, zanim rozległo się Słowo. Odrzucał „ja”, ludzką naturę, poznanie.

Ale jakże pozostaje różny od Kafki! W Aforyzmach z Zurau Kafka przypomina nam, że Ogród istnieje i został stworzony dla nas: że Niezniszczalne nie uległo zniszczeniu i że dziś jeszcze żyjemy w Raju, kiedy przebywamy w czasie, chociaż niewielu, lub nikt, tego nie zauważa. Jako jedyny spośród pisarzy nowoczesnych Kafka przebywa pod listowiem i wśród zapachu Drzewa życia. Postawa Ciorana jest całkiem odmienna. Sądzi on, że Bóg ponosi największą winę. Zamiast pozostać w swoim milczeniu, otoczony czystym światłem, stworzył świat i stąd wywodzi się cała nasza aktywność, nasze upodobanie do braku umiaru, do gestów. Człowiek z Raju, nawet przed grzechem, nosił w sercu truciznę, był pomyłką już w momencie narodzin; określały go niepokój, podatność na pokusy, pragnienie śmierci, niezdolność do bycia szczęśliwym, trwoga, lęk. Mógł jedynie się zbuntować, usiłować stać się jednostką. Co zaś się tyczy spokoju, w którym przez jakiś czas zanurzony był głęboko Kafka, nie pasował do Ciorana. Przez chwilę marzy on o życiu w zwolnionym tempie, składającym się z tak niedostrzegalnych wrażeń, że wydają się nieistniejące, ale zaraz potem popada znów w niepokój, trwogę, cierpienie. Cioran podziela z Bogiem i człowiekiem podwójny upadek, wyobraża sobie, że był jakimś bogiem, który upadł o wiele straszliwiej niż bogowie i demony; nigdy nie będzie mógł o tym zapomnieć i w każdej chwili odkrywa na nowo zgrozę upadku. Ale nawet gdyby nie był bogiem, któż inny przypomina bardziej człowieka wygnanego z Raju? Oskarża go o gorączkę, ale nikt bardziej niż on nie wie, co to gorączka. Atakuje chrześcijaństwo, lecz dręczy go chrześcijańska rana. Chce cierpieć, domaga się od rozumu dostarczenia mu narzędzi, by mógł się dręczyć, żąda argumentów przeciwko sobie samemu i widzi w cierpieniu jedyną podstawę własnego życia. Dopóki czujemy się dobrze, nie istniejemy. A raczej nie wiemy, że istniejemy, twierdzi. Mimo swoich upartych marzeń o Początku, pozostaje rozdwojony, odległy od natury, podobnie jak nowoczesny człowiek i wszystkie oskarżenia, jakie do niego kieruje, mógłby skierować równie dobrze do samego siebie (…).

Bóg i upadły człowiek mają dwie możliwości wyrazu: negację i wątpienie we wszystko, szczególnie wszakże negację. U Ciorana dostrzec można odległe dziedzictwo diabolicznej misji: niczym Mefistofeles jest on duchem, który neguje, sieje zniszczenie i sam się niszczy, czyni to z lękiem i poczuciem szczęścia, a w jego obelgach kierowanych pod adresem człowieka gromadzi się przerażająca złość. Ale jego prawdziwym żywiołem jest wątpienie, któremu poświęca nadzwyczajną książkę. Nieważne, że go nienawidzi i dyskredytuje, że odmalowuje jego jałowość, bezpłodność, filozoficzną zbędność, otaczającą go więzienną atmosferę. W istocie żyje on i żywi się wątpieniem i taka rozpaczliwa kondycja, której nadaje dramatyczny impuls nieznany tradycyjnemu sceptykowi, dostarcza mu rodzaju witalnej radości. Poprzez wątpienie pragnie dotrzeć gdzie indziej. Wątpi, wątpi, wątpi w siebie, wątpi we własne wątpienie, przecina ostatnią więź, łączącą go z sobą samym, i w tym momencie wszystko ginie, ulatnia się i rozwiera się przed nim ogromna Pustka. Zastanawia się: co robił Bóg, kiedy nic nie robił? Jak, przed stworzeniem świata, wypełniał swoją straszliwą bezczynność? To najgłębszy i najwspanialszy obraz samego siebie, jaki powołał do życia Cioran.

Upadek w czas nie ma konkluzji, ponieważ myśl Ciorana nigdy nie ma konkluzji, postępuje na mocy biegunowych kontrastów, twierdzi to, czemu zaprzeczyła, odwraca to, co wydawało się ustalone, widzi jednocześnie tysiąc aspektów myśli albo losu. A jednak jest w nim powracająca, nigdy niezapomniana, tęsknota za Apokalipsą, przyjmująca dwie formy. Pierwsza jest łagodna: marzenie o końcu historii, kiedy być może przed człowiekiem otworzy się czas wyzbyty pragnień, uwolniony od dawnego przekleństwa, kiedy będzie nam może dane odnaleźć ów boski ślad pochodzący sprzed zerwania z resztą stworzenia. Druga jest straszliwa. Cioran, który znał od zawsze trwogę życia w czasie, cierpi na znacznie gorszą udrękę: udrękę bycia odrzuconym przez czas. Nie ma już teraźniejszości. Nie ma już chwili ani ruchu. I wydaje mu się, że wypada z czasu, tak jak zapadamy się w więzieniu bez dna; spotyka tam rodzaj podrzędnej wieczności, podróbkę prawdziwej nieśmiertelności: inercję, stagnację, nudę, nierzeczywistość, piekło. Straszliwy wyrok. To, co mogło być szczęśliwością, jest jedynie grozą.

Pietro Citati

Przełożyła Joanna Ugniewska

 

Tekst ukazał się na łamach „La Repubblica” 24 marca 2011 z okazji stulecia urodzin E.M. Ciorana.