• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

„ODRA” 1/2013 – Spór o naukę

Dodano: 08.01.2013 13:10

Stanisław Stabro

                                                Spór o naukę

WĘGIEL NASZEGO ZAWODU

 

Prawie pół wieku temu, w roku 1967, w tekście Węgiel mojego zawodu Kazimierz Wyka napisał: Jestem historykiem literatury. Dla człowieka taką uprawiającego profesję tradycja jest tym samym, czym węgiel dla górnika. Jest (…) tym pokładem (…) w którym z natury swojego zawodu grzebie historyk literatury, fedruje górnik1. Następnie, definiując pojęcie tradycji, cytował Zygmunta Mysłakowskiego: Wyrazu ,,tradycja” (…) używamy w znaczeniu spuścizny kulturowej, ogółu dóbr duchowych, przekazanych pewnemu pokoleniu przez jego przodków. Przekazywanie to nie odbywa się jednak w sposób mechaniczny, na mocy tej tylko właściwości, że pewien przedmiot trwa. (…) Mamy tutaj do czynienia z tworami, które nie mają pozaludzkiego istnienia, a żyją tylko w zachowaniu się ludzi i przekazywane są o tyle tylko, o ile pomiędzy poszczególnymi osobami wytwarza się droga komunikacyjna2.

 

Krakowski badacz, autorytet w dziedzinie historii i krytyki literatury, wychowawca wielu pokoleń polonistów, eseista, ale i autor opowiadań definiował siebie jako stróża tradycji. Nie stróża tradycjonalizmu ani konserwatyzmu. I już wtedy zwracał uwagę na nadmierny kult techniki uprawiany przez jemu współczesnych, który stawał się przeszkodą w sięganiu po trudne dobra w obrębie tradycji. Według Wyki jeżeliby potraktować tradycję jako funkcjonowanie, system przepływu pomiędzy dobrami wytworzonymi w przeszłości a aktualnym tych dóbr przyswajaniem, to składałyby się na nią trzy czynniki: wybór, ciążenie i orientacja. Tradycja stawałaby się w ten sposób komunikacją w domenie dóbr kultury i ich funkcjonowaniem poprzez wybór. Ale Wyka równocześnie był przeciwny wszelkiego rodzaju tradycjonalizmom, zakładającym niezmienność funkcjonowania i krwiobiegu tradycji, w haśle: niechaj będzie on taki, jaki był dotąd! Z drugiej strony ta sama tradycja według autora Węgla... mogła się stawać opętaniem, urzeczeniem, fascynacją, wcale nie prowadząc do tradycjonalizmu. W tym ujęciu teraźniejszość łączyła się z Norwidową przeszłością, stając się również projekcją przyszłości. Uniwersytecki badacz, pisarz, intelektualista stawał się w ten sposób jednym z gwarantów podtrzymywania, podtrzymania i nieustannego odnawiania aktu kulturowej ciągłości, równie ważnej dla ogółu jak i szereg innych, wspólnotowych wartości.

Z tego tekstu Wyki, podobnie jak i z wielu innych pism profesora, wyłaniała się wizja jednostki zakorzenionej w owej szeroko pojętej wspólnocie, nie tylko uczonych, kierujących się konkretnym etosem. Była to także wizja podmiotu na trwałe zakotwiczonego w społeczeństwie, darzącym go prestiżem i uznaniem (oczywiście nie mam tu na myśli polityków). Gratyfikacją nie tylko pieniężną, ale również tą w sferze społecznego uznania.

Z eseju Wyki o „węglu jego zawodu” wyłaniał się w ten sposób wątek głębokiej więzi autora nie tylko ze wspólnotą uczonych, ale również ze wspólnotą społeczną. Poczucie satysfakcji i radości z wykonywanego zawodu, pojmowanego przez badacza jako rodzaj autentycznej misji. Dzisiaj to pojęcie, w ramach ,,języka zdeprawowanego”, używane jest w odniesieniu do zaciężnych najemników, zajmujących się wojskowym rzemiosłem w odległych krajach. Pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku miało ono natomiast swój głęboki, nie tylko edukacyjny, sens. Dotyczyło m.in. funkcji i ról społecznych inteligentów, intelektualistów, pełnionych przez nich dla dobra wspólnoty. Wydaje się dzisiaj, że te role i te funkcje, także nauczyciela akademickiego, należą do niepowrotnej przeszłości. W rodzimym pejzażu bezwzględnej wersji kapitalizmu w amerykańskim stylu nie ma miejsca dla klerka i tej wizji świata wartości, którą on proponuje. Tzw. „rzeczywistość” stawia mu twardy opór i stara się za wszelką cenę zminimalizować jego odziaływanie. Zastąpić je techniczną, ekonomiczną, korporacyjną nowomową naszych czasów.

Powróćmy jednak do naszego zasadniczego tematu. Do pytania, kim jest narrator, bohater tekstu Wyki, żyjący dzisiaj w kolejnej odmianie naszego „nowego wspaniałego świata”? Do jakiej może nawiązywać tradycji na progu „Nowej Ery”, początku trzeciego tysiąclecia?… W jaki sposób może ją konstruować? W swoich rozważaniach będę tu musiał zstąpić na grunt lokalny i partykularny, gdyż rzecz będzie dotyczyła realiów konkretnego zawodu uniwersyteckiego polonisty, któremu, jak niżej pisanemu, nie zawsze blisko do zaszczytnego miana klerka. W dodatku w trakcie dalszych uwag same pojęcia zarówno węgla, jak i zawodu odsłonią swoją wieloznaczną (może dwuznaczną?) treść. A i sam dyskurs dotyczący tych szczegółowych zagadnień może okazać się zanadto eseistyczny, nie daj Boże, rozchwiany (?).

Jednym z najgorszych przeciwników bohatera tekstu Wyki, żyjącego w obecnym okresie, jest pogłębiający się w Polsce z biegiem czasu proces biurokratyzacji i sformalizowania nauki. Proces sformalizowania samej kariery naukowej wymagałby osobnej rozprawy. W tekście pod znamiennym tytułem: Śmierć uniwersytetów ks. Michał Heller napisał: Wszyscy widzą nonsens dziejący się pod tym względem na naszych uniwersytetach i w instytucjach badawczych. I wszyscy pozwalają się wciągnąć w ten wysycający lej. Nie da się procesu nauczania i badania zamienić na klikanie w odpowiednie rubryki na ekranie komputera („Tygodnik Powszechny” nr 28/2012).

Wspominając czas, kiedy jeszcze nie używano tego urządzenia do produkowania niezliczonej ilości formularzy, ksiądz filozof podkreślał wagę uniwersyteckiej wolności, w ramach której władza państwowa miała ograniczony wstęp na teren uniwersytetu. Dzisiaj biurokracja działająca od wewnątrz universitas jest, według Hellera, bardzo zdradliwym zagrożeniem tej wolności oraz czynnikiem destrukcyjnym. Udaje ona, że wspiera działalność naukową, a w gruncie rzeczy paraliżuje ją, zamieniając pracę badawczą i dydaktyczną na produkowanie papierów, które napędzają cały proces. Tego rodzaju uwagi Hellera nie dotyczyły wprawdzie „obsługi administracyjnej” ani „administrowania nauką” jako czynności niezbędnych, ale zasadniczy problem pozostaje nadal aktualny. Podobnie jak owa nieznośna, wciskająca się każdą szczeliną, formalizacja bez mała wszystkich etapów procesu dydaktycznego, wyrażająca się np. w nakazie sporządzania i wpisywania do elektronicznego systemu  s y l a b u s ó w . Zabija ona radość odkrywania, nowych światów i prawd oraz spontanicznego, niekoniecznie w krajowych ramach kwalifikacyjnych, dzielenia się nimi z naszymi podopiecznymi. Często towarzyszy tym procesom presja wywierana na pracowników przez odpowiednie wewnętrzne agendy uczelni, które w tego typu działaniach widzą symbol modernizacji szkolnictwa wyższego.