• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

,,ODRA” 12/2012 - O POEZJI, PRZEKŁADACH I POLITYCE

Dodano: 06.12.2012 14:21

O POEZJI, PRZEKŁADACH I POLITYCE

 

Z Reinerem Kunze rozmawiają Krzysztof Ruchniewicz i Marek Zybura

 

 

K. Ruchniewicz/M. Zybura: Po wymuszonym w latach siedemdziesiątych wyjeździe do RFN napisał pan wiersz Jestem u siebie. Czy dzisiaj, dwadzieścia lat po zjednoczeniu, pańscy ziomkowie z byłej NRD twierdzą z równym przekonaniem, że są „u siebie”?

Reiner Kunze: Dwa pokolenia muszą najpierw wymrzeć, zanim będziemy mieli w Niemczech tylko jednych Niemców.

Scalanie kraju i spoleczeństwa nie było bezbolesnym procesem. Co może nam pan powiedzieć o przyczynach i kontekście swojego wystąpienia z zachodnioberlińskiej Akademii Sztuk?

No cóż, wystąpiłem z Akademii dla tych samych przyczyn, dla jakich opuściłem niemiecki PEN. Przejęcie członków ze Wschodu dokonało się en bloc, tak że dawni prześladowcy siedzieli naraz obok prześladowanych. Nie poprzedziła tego aktu żadna wcześniejsza debata, nie padło ani jedno słowo refleksji, nikt nie okazał cienia żalu. PEN-Club założony został w proteście przeciwko prześladowaniom, a Akademia Sztuki była wcześniej Akademią Wolności Sztuki.

Wielki pisarz polskiej emigracji, Józef Mackiewicz, wystąpił w 1959 roku z Międzynarodowego PEN-Clubu, protestując przeciwko przyjęciu w jego szeregi komunistycznych pisarzy reżimu Kadara, i to niedługo po stłumieniu powstania w Budapeszcie. To była podobna do pańskiej reakcja. Co do pańskiej twórczości, tłumaczona jest ona na kilkadziesiąt języków. Które z przekładanych w wielu krajach książek ceni pan sobie najbardziej – i dlaczego?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Wielu tłumaczeń nie jestem w stanie ocenić. Natomiast najbardziej cenię sobie tłumaczy, którzy molestują mnie szesnastoma faksami na dzień lub też okupują natrętnie nasz dom przez wiele dni. Siedzimy wtedy od rana do wieczora, pracując nad tekstami, i mogę się wówczas przekonać, jak bardzo ci tłumacze są sumienni i jak uparcie mocują się z językiem. Ponadto uświadamiam sobie przy tym w szczególny sposób, jak bogaty jest mój własny język i jakie zalety mają inne języki. Niemczyzna na przykład bogata jest w rozmaite niuanse. W utworze pewnej czeskiej poetki czytamy frazę Mám ráda topoly (po polsku: „Lubię topole”). Na niemiecki mogę to przełożyć dosłownie: Ich habe Pappeln gern. Ale mogę też wyrazić to inaczej: Ich bin den Pappeln zugetan. Na to nie ma już w czeszczyźnie odpowiednika. Język ten dysponuje z kolei sympatycznymi zdrobnieniami i posiada słowa dla wyrażenia subtelnych form ruchu, które w niemczyźnie trzeba oddawać opisowo. O tym, jakiej jakości są przekłady, przekonuję się najlepiej, kiedy jestem za granicą i obserwuję reakcje słuchaczy. Przypominam sobie wspólną serię spotkań autorskich z Jakubem Ekierem, podczas których czytał on swoje przekłady moich wierszy dla dzieci. Publiczność zaśmiewała się do łez i biła mu brawo. On i Mireille Gansel we Francji należą do moich najrzetelniejszych przyjaciół-tłumaczy.

Przejdźmy do pańskiej twórczości przekładowej z literatury czeskiej i słowackiej, wiąże się ona z biografią…

Z czeską mową wziąłem ślub. Poznaliśmy się z żoną w 1959 roku, kiedy granica między NRD i Czechosłowacją była dla zwykłych śmiertelników jeszcze zamknięta. Pewna lekarka z Usti nad Łabą, która wyrosła w rodzinie dwujęzycznej, słuchała nocą audycji poetyckiej z radia NRD. Napisała potem do rozgłośni drezdeńskiej kartkę pocztową z prośbą o przesłanie tekstu jednego z usłyszanych wierszy. Drezno nie emitowało tej audycji, więc przesłano kartkę najpierw do Lipska, a potem dalej do Berlina, skąd po kilku miesiącach trafiła do mnie, autora owego wiersza. Pomyślałem sobie, że nadawczyni to pewnie starsza, może nawet z jakimś Czechem zamężna niemiecka dama, i wysłałem jej swoją książkę. „Dama” miała tyle lat, co ja. Zaczęliśmy korespondować, i to od razu tak intensywnie, że zanim po raz pierwszy stanęliśmy twarzą w twarz, wymieniliśmy ponad czterysta listów. Jednak już wcześniej zdążyłem ją zapytać, czy zechce zostać moją żoną, na co się nieostrożnie zgodziła. W swoich listach posyłała mi interlinearne tłumaczenia czeskich wierszy, które, jak słusznie uważała, powinienem koniecznie znać. I tak oto zetknąłem się z cudowną, oryginalnie metaforyczną, a przy tym realistyczną, autoironicznie-melancholijną i głęboko humanistyczną liryką czeskiego poetyzmu. Później poznałem Milana i Ludvíka Kunderów, Jana Skácela, Víta Obrtela, Františka Hrubína i Miroslava Holuba, aby tylko ich tu wymienić. Żyli wtedy jeszcze Vladimír Holan, Jaroslav Seifert i Słowacy Laco Novomeský i Miroslav Válek. O wielkich, prześladowanych poetach jak Jan Zahradníček czy Ivan Blatný usłyszałem jednak dopiero dużo później.

Dużo pan wtedy tłumaczył. A dzisiaj?

Wszyscy wielcy poeci, których tu wymieniłem, już nie żyją. Niedawno przygotowałem dla wydawnictwa Edition Toni Pongratz tom wierszy Petra Hruški. Kilka słowackich wierszy przełożyłem dla czasopism. Współczesnej czeskiej poezji, z jaką moja żona i ja spotykamy się teraz, nie chciałbym tłumaczyć. Odnosimy wrażenie, że wielu autorów za wszelką cenę uchodzić chce za „nowoczesnych”, uciekając od własnej wielkiej tradycji poetyckiej nawet w wulgaryzmy. Upadek języka jest wstrząsający. Ale kiedyś powrócą do korzeni. Jestem tego pewien.

W związku z pańskim protestem przeciwko stłumieniu Praskiej Wiosny przez wojska Układu Warszawskiego przeczytać można w literaturze sekundarnej, że dekadę wcześniej czytał pan Dziennik węgierski Wiktora Woroszylskiego o powstaniu w Budapeszcie?

Nie, to nie tak. To, co panowie mają na myśli, to tekst mowy Chruszczowa na XX Zjazd KPZR, którą poznałem w przekładzie z polskiego. Mój kolega ze szkoły średniej, który studiował wtedy polonistykę, otworzył mi tym przekładem oczy.

Wróćmy do języka. Należy pan do najbardziej znanych krytyków ostatniej reformy niemieckiej pisowni. Za kilka lat minie dekada od jej wprowadzenia. O jaki bilans już by się pan pokusił?

Ten bilans jest tragiczny. Już po wprowadzeniu tej reformy, pani profesor Wanka, ówczesna minister nauki, stwierdziła w wywiadzie: Ministrowie kultury poszczególnych landów wiedzą od dawna, że reforma była błędem (…). Ze względów państwowej racji stanu nie zdecydowano się na jej anulowanie. Państwowa racja stanu dobrem wyższym od języka! Ta reforma jest zbrodnią stulecia na języku niemieckim. Podstawową jej przyczyną była doktryna o konieczności deregulacji języka. Bowiem deregulując język, można zderegulować społeczeństwo. Z językiem to się już udało. Oto mamy dzisiaj obowiązujące pisownie według słownika Wahriga, odmienną od niej według słownika Dudena, jeszcze inne pisownie obowiązujące w rozmaitych redakcjach czasopism oraz najrozmaitsze „prywatne” pisownie, które nie trzymają się ani starego, ani nowego Dudena. Nie ma już jednej jednolitej pisowni i większość ludzi tonie powoli w mrokach swoistej demencji ortograficznej. Każdy pisze, jak mu się podoba. W regulacjach obowiązujących dla szkół panuje dowolność… Bardziej zderegulować języka już się nie da. Na przykład wedle nowej ortografii konstrukcję przymiotnika z czasownikiem piszemy osobno, kiedy przymiotnik jest stopniowalny. Semantyczna różnica między richtig stellen (postawić coś na swoim miejscu) a richtigstellen (skorygować, poprawić coś) ginie teraz w zapisie, ponieważ konstrukcję richtig stellen wolno teraz pisać tylko rozłącznie. Można mieć tylko nadzieję, że język okaże się silniejszy od każdej ideologicznej doktryny i każdej państwowej racji stanu.

Co pozostanie z czterdziestoletniej historii literatury, sztuki i kultury NRD?

To nie jest kwestia takiej czy innej woli. To się samo wyfiltruje. Jakość się ostoi. Powstała przecież w NRD wspaniała literatura i sztuka.

Czy w dzisiejszych czasach poezja może pańskim zdaniem budować mosty porozumienia między narodami?

Poezja już sama z siebie jest porozumieniem. Porozumiewamy się za jej pomocą na temat tego, czym żyjemy, i to niezależnie od tego, gdzie żyjemy. Poezja, obraz poetycki jest z samej swojej struktury bardziej uniwersalnym medium globalnego porozumienia aniżeli nawet muzyka. Mówi się, że muzyka jest językiem światowym, ale to nie do końca prawda. Na przykład muzyka Zachodu to zupełnie inny świat niż muzyka Bliskiego Wschodu, Chin, Indii czy nawet muzyka starożytnej Grecji. Zachodnia muzyka ma inną strukturę, ponieważ jej system tonalny oparty jest na gamie C-Dur. Natomiast u podstaw poezji starego Egiptu, Chin, średniowiecznych Maurów w Hiszpanii czy europejskiego Zachodu leży ta sama struktura, w swojej istocie niezmienna. W staroegipskim tekście czytamy: Jej czoło jest ptasią pułapką z czerwonego drzewa. / Jestem gąsiorem, omdlały moje nogi, / jej włosy są przynętą. / Pułapka stoi na skraju drogi. Toż to lustrzane odbicie Polnej różyczki Goethego, tyle że 5000 lat wcześniejsze!

Miłosza, Herberta, Różewicza wymienia pan m.in. jako tych polskich autorów, którzy są dla pana ważni. Jak pan do nich trafił?

Herberta poznałem w zachodnioberlińskiej Akademii Sztuk, Miłosza i Różewicza przez książki. Wspomnieć chciałbym jeszcze Wisławę Szymborską, którą miałem szczęście poznać także osobiście. Głębokie przeżycia, których źródłem była dla mnie poezja polska, zawdzięczam Karlowi Dedeciusowi. Jako tłumacz i pośrednik dokonał rzeczy niebywałych.

Ale poezja polska wiedzie w Niemczech żywot niszowy. Czytają ją tylko (jeżeli w ogóle) elity. Do przeciętnego czytelnika ta literatura nie dociera.

Ale jaka poezja do niego dociera? Tłumaczyłem kiedyś Skácela – pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował! Kiedy wojska radzieckie zajęły Czechosłowację, mój telefon, wcześniej głuchy, nie milkł ani na chwilę: nagle liczni zachodnioniemieccy wydawcy chcieli drukować literaturę czeską, nawet wiersze. Kiedy polityczne zainteresowanie tym krajem zdezaktualizowało się, zniknęło też zainteresowanie czeską poezją. Tylko niewielu ludzi potrzebuje do życia poezji. Poeci muszą umieć z tym żyć.

– Jakich rad młodym adeptom sztuki słowa udzieliłby pan z bagażu swoich bogatych doświadczeń?

Na sto manuskryptów, jakie dostaję pocztą, trafia się może jeden, który zdradza początkujący poetycki talent. Nie, to niemożliwe, bo inaczej odkryłbym już co najmniej dziesięć takich talentów, a zdarzyło mi się to tylko ze dwa czy trzy razy. Gdybym w tekstach tych młodych ludzi, którzy siedzieli wczoraj w auli podczas spotkania ze mną, nie znalazł śladów poetyckiego myślenia, to nie odwodziłbym ich od dalszego pisania. Ostrzegałbym ich jednak przed zakładaniem, że to, co piszą, jest choćby tylko poetycką wprawką. Prawdziwie poetyckie myślenie jest stwarzaniem nowych obrazów, które wzbogaca świat o wyobrażenia o nim, jakie dotąd nikomu się nie śniły i które, odzierając rzeczywistość z banalności, odsłaniają jej otchłanie. Spacerując kiedyś po lesie, znaleźliśmy się z żoną i córką na polanie, usłanej kwitnącym mleczem. Na widok tych kwiatów córka, mająca wtedy może sześć czy siedem lat, zawołała klaszcząc w dłonie: „Ach, same skrzynki pocztowe!” (w Niemczech skrzynki pocztowe są żółte). Ten rodzaj dziecięcego myślenia jest igielnym uszkiem, przez które od praczasów przeciska się na świat wszelka poezja. Radziłbym młodym ludziom, o których panowie wspominali, aby czytali wiersze wielkich mistrzów i rozmyślając nad nimi, starali się odkryć, w czym różnią się w swojej refleksji od znajdowanej w tych utworach. Manuskrypty, jakie dostaję, mają dla większości autorów egzystencjalne znaczenie. Traktuję je z całą powagą i mnóstwo czasu zabiera mi takie sformułowanie odpowiedzi, aby nie urazić tych osób, ale i nie utwierdzać ich w iluzji, że to, co piszą, jest poezją. Niektóre reakcje pokazują mi jednak, że nie udaje mi się ani jedno, ani drugie.

Rozmowę przeprowadzono 17 maja 2012 w Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. W. Brandta na Uniwersytecie Wrocławskim. Wspólny wieczór poetycki Reinera Kunzego i jego tłumacza Jakuba Ekiera w Auli Leopoldyńskiej otwierał dzień wcześniej Dni Saksońskiej Akademii Sztuk we Wrocławiu. Poniższe wiersze poety, zaproponowane nam przez Jakuba Ekiera, ukazały się w tomie Remont poranka (Biuro Literackie, Wrocław 2008).