Literatura
Odra 3/2017 -Łukasz Janowski
Dodano: 20.03.2017 11:18Łukasz Janowski
ROMANOWICZOWA
Wydana niedawno książka Arkadiusza Morawca Zofia Romanowiczowa. Pisarka nie tylko emigracyjna (Wyd. Uniwersytetu Łódzkiego, 2016) upomina się o pamięć o twórczości pisarki, która dziś jest za mało obecna lub prawie w ogóle nieobecna w kanonie naszej literatury XX wieku. Autorka kilku znakomitych powieści, które ukazywały się głównie na Zachodzie, a w Polsce po przełomie ustrojowym w wydawnictwach takich jak „Siedmioróg” czy toruńskie Archiwum Emigracji, nadal nie może znaleźć drogi do polskich czytelników. Jej nazwisko kojarzone było w Polsce, zwłaszcza po roku 1980, głównie z patriotyczną misją i charytatywną działalnością prowadzoną przez Romanowiczową wraz z mężem Kazimierzem w paryskiej księgarni i słynnej Galerie Lambert; małżeństwo to szczególnie w latach stanu wojennego zasilało swoimi hojnymi podarunkami biblioteki Polaków odciętych od światowej literatury i poddawanych represjom stanu wojennego. Natomiast wszelkie wydawane w ostatnich dwudziestu pięciu latach kompendia polskiej literatury powojennej i pozycje krytyczne milczą na temat tego pisarstwa (poza chyba jedyną monografią Anny Jamrozek-Sowy pt. Życie powtórzone. O pisarstwie Zofii Romanowiczowej), co udokumentował w swojej książce Arkadiusz Morawiec. Podkreślał to też Jacek Łukasiewicz w eseju opublikowanym w 2010 roku w „Odrze”: Romanowiczowa nie jest dziś pisarką głośną (…) przeczytałem wszystkie beletrystyczne książki tej pisarki tak jak powstawały, w kolejności chronologicznej. Uświadomiłem sobie wtedy wartość tego dzieła w naszej i nie tylko naszej literaturze.
Wysoką wartość prozy Romanowiczowej bardzo mocno podkreślali emigracyjni pisarze i krytycy. Tytuł książki Arkadiusza Morawca cytuje opinię Józefa Wittlina, który w 1975 roku dopominał się o miejsce także w krytyce krajowej dla wielkiej damy polskiej literatury, i nie tylko emigracyjnej…. O jej prozie w superlatywach wypowiadali się również m.in. Kazimierz Wierzyński, Jan Bielatowicz. Swoimi gorącymi rekomendacjami wspierał twórczość „wielkiej damy” literatury od początków jej kariery we Francji Melchior Wańkowicz. To właśnie autor powstającej wówczas książki o walkach o Monte Cassino jako opiekun i doradca zwolnionej po wojnie z obozu Ravensbrück młodziutkiej Zofii Górskiej zadbał o sprawy bytowe i wykształcenie przyszłej Romanowiczowej. Poznaną we Włoszech oswobodzoną więźniarkę Wańkowicz, doceniwszy jej talent literacki, zatrudnił do redagowania swego dzieła o Monte Cassino. Jak zapewnia Morawiec, to on ukształtował Zofię, przekonał ją też do dawania świadectwa w twórczości prozatorskiej, nie w poezji, którą się wówczas parała. Sama pisarka zanotowała później w zamieszczonym w 1975 roku w „Wiadomościach” wspomnieniu: Dla mnie był po prostu drugim ojcem. Bo – poza byłą więźniarką, potencjalną pisarką, dostrzegł we mnie zagubione dziecko. Potem w fabule powieści Sono felice, zainspirowanej przez przeżycia z powojennych lat, Romanowiczowa sportretuje swojego „drugiego ojca” w postaci Szymona.
Problematyka i treść książek pisarki, powstających kolejno w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – wśród nich uwagę zwróciły szczególnie Baśka i Barbara, Przejście przez Morze Czerwone, Groby Napoleona – wiązała się z dramatycznymi doświadczeniami pobytu autorki w hitlerowskim obozie dla kobiet Ravensbrück. Bohaterki tych książek nie umiały dostosować się do norm i zwyczajów życia po wojnie; nastrojone pesymistycznie, pełne frustracji i niepokojów o podłożu neurotycznym, nie potrafiły znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca we wspólnocie społecznej (jak sama autorka). Pierwsza w tym cyklu Baśka i Barbara stała się literackim wydarzeniem emigracji, nie tylko tej francuskiej; powieść została wyróżniona w 1956 roku przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie nagrodą honorującą najlepszych debiutantów piszących po polsku. W ankiecie paryskiej „Kultury” Literatura emigracyjna a kraj, rozpisanej w związku z uchwałą podjętą przez zarząd tegoż ZPPnO, zalecającą niepublikowanie przez pisarzy z emigracji swoich utworów w kraju, w przeciwieństwie do wielu kolegów z tegoż Związku Romanowiczowa opowiedziała się jednoznacznie za publikowaniem w ojczyźnie. Śmiało konkludowała: …problemem jest nie czy pisać dla kraju, ale co pisać, jak pisać, żeby to nie było „kaszką z mlekiem”, na którą nikt nie ma apetytu. Wydane wkrótce potem Przejście przez Morze Czerwone przyniosło pisarce międzynarodową renomę i zaowocowało tłumaczeniami. W organizowanym przez Radio Wolna Europa plebiscycie na najlepszą książkę roku 1960 powieść ta zajęła drugie miejsce; autorka została także laureatką Nagrody Fundacji Kościelskich. Wydany w 1966 roku jej tom opowiadań Próby i zamiary otrzymał Nagrodę „Wiadomości”.
W bardzo ważnej i niejako sumującej drogę twórczą pisarki wspomnianej już powieści Sono felice (wyd. polskie 1995) – w której akcji partnerem bohaterki Teresy staje się Szymon, czyli dla osób wtajemniczonych w losy Romanowiczowej Melchior Wańkowicz – w pamięci bohaterki przeszłość obozowa przestaje być już pierwszoplanową obsesją. Lecz nadal stanowi ukryte źródło niepokojów egzystencjalnych i lęków neurotycznych; pożywki dostarcza im też ciągłe poczucie obcości, wykorzenienia (czy raczej niezakorzenienia) Teresy w społeczeństwie zachodnim. Jest to więc powieść nie o cierpieniach byłej ofiary dramatów wojennych, a w ogóle o mozole istnienia w świecie po wojnie. I o wiecznej pogoni człowieka za szczęściem, które wydaje się, że jest na odległość wyciągniętej ręki, a kiedy wyciąga się po nie rękę, natrafia się nie tylko na jego ułudę… Tak niewiele Teresie potrzeba już do zakończenia swej opowieści triumfalnym okrzykiem: Sono felice/,,Jestem szczęśliwa”… Jej aspiracje kobiece znajdują w końcu realizację w przyzwoitym standardzie: zadbany dom, kochający mąż, przy tym możliwość pielęgnowania własnych upodobań artystycznych; nadto domieszka niezbędneg ,,cygańskiego” urozmaicenia w kafejkach Montmartre’u… A jednak kiedy po wielu latach od powojnia rozbrzmiewa dzwonek telefonu i rozlega się w nim zapomniany na dobre głos Szymona, który bawi przejazdem w Paryżu i proponuje spotkanie, Teresa bez chwili wahania, nie zawiadamiając męża, ryzykując utratę swojego lepszego już samopoczucia i status quo – biegnie na owo rendez-vous. Ale wszystkie nadzieje na oczekiwany jednak radykalny zwrot w życiu rozwiewają się bardzo szybko – mimo że spotkanie obojga partnerów zakończy się w hotelu i przedłuży do godzin rannych (aczkolwiek Szymon, mimo swych delikatnych awansów erotycznych, ani nie był, ani nie będzie kochankiem Teresy). Rozdygotana wewnętrznie, opanowana znowu nawracającymi lękami, poczuciem wiecznego dyskomfortu egzystencjalnego, obcości w społeczeństwie zachodnim, bohaterka powieści nie znajdzie u Szymona oczekiwanej pociechy i pomocy… Choć kiedyś to właśnie Szymon umiał jej pomóc – samotnej, lękliwej i bezradnej w świecie wyzwalanym z ram wojny. Teresa zrozumie po raz kolejny, że trzeba jak najszybciej wrócić do swojego ustabilizowanego w miarę kręgu, do męża: wrócić, zaraz wrócić do domu, odnaleźć Karola, nareszcie go odnaleźć. Ale gdy po powrocie pragnie wykrzyknąć owo: Sono felice – los szykuje jej ostatnią, tragiczną pointę… zaskakującą po wybaczalnym geście męża, domyślającego się przyczyn jej nieobecności. Otóż odbiera go Teresie już na zawsze – tam, gdzie w człowieku, jak przenośnie komentuje narratorka: światłość przechodzi przez szparę w przyłbicy (którą to metaforę autorka zapożycza ze strofy wiersza Dla Karola Kochanowskiego: Tam, gdzie światłość przechodzi przez szparę w przyłbicy / Straszna kopia przeszyła ci na wylot głowę).
Natomiast ostatnie w tym cyklu powieściowym Zofii Romanowiczowej, kompletnie niedocenione, wręcz niezauważone przez ówczesną – i późniejszą – krytykę Trybulacje proboszcza P. z jeszcze innymi pytaniami i próbami ich rozwiązań stanowią powrót autorki do wspomnień z obozu. Przynoszą kolejną istotną zmianę jej zapatrywań na to fundamentalne przeżycie i jego konsekwencje. Nabyta z wiekiem stateczność, mądrość, doświadczenie niemal już uwalniają Inę, bohaterkę Trybulacji, od natręctwa jej obsesji, idiosynkrazji, frustracji. Jej udręki przeniesione zostają na poziom uniwersalnej debaty o istocie człowieczeństwa, Ina może spoglądać w rozpamiętywaną przeszłość z ,,wyluzowaniem”. Żyjąca samotnie, ale spokojnie i w pełnej komitywie z ludnością małej wioski gdzieś na krańcu Francji, zgadza się też na skierowaną do niej propozycję wywiadu o jej przejściach obozowych, który ma dotyczyć charakteru przeprowadzanych na jej ciele eksperymentów medycznych. Zgadza się jednak głównie z ciekawości poznania proponującej to spotkanie młodej rozmówczyni, stypendystki polskiej bawiącej w Paryżu. Ta, jako zwolenniczka Solidarności, ma za sobą trudne, kłopotliwe przeżycia czasu stanu wojennego w PRL-u. Ina przebiegle odwleka właściwy moment inicjacji wywiadu; niechętnie i zdawkowo odpowiada na konkretne pytania stypendystki, natomiast próbuje ją odseparować od polskich złych wspomnień, wciągnąć w klimat i nastroje swojego wiejskiego azylu – i zachęcić w jej sytuacji do osiedlenia się właśnie tutaj. Jednak czytane przez przybyłą w znalezionym przypadkowo w domu Iny brulionie ,,trybulacje” proboszcza z czasów rewolucyjnej vendetty końca XVIII wieku pozwalają młodej Polce poznać mroczną, skąpaną we krwi przeszłość także tego spokojnego obecnie urodziwego zakątka Europy. I zbliżyć się do prawdy osaczającej samą Inę. Lecz – znowu jak w finale poprzedniej powieści – to nie owe czytane posępne, dramatyczne „trybulacje”, tylko niespodziewana śmierć Iny ochrania przybyszkę przed zapuszczeniem na dobre korzeni w akceptującej już ją, jak kiedyś bohaterkę powieści, społeczności francuskiej wioseczki.
Łukasz Janowski
W tej takiej to wiosce burgundzkiej zadurzyła się pod koniec życia sama Zofia Romanowiczowa, czego dowodem są jej pisane pod koniec życia do „Odry” listy i przede wszystkim wspaniałe felietony, z którego to cyklu – traktując ten akt jako ewentualną propozycję dla chętnego wydawcy – wybieramy i przypominamy jeden z ostatnich jej tekstów (z nadziejami dotyczącymi „Europy Solidarności”), który został zamieszczony w kwietniowym numerze „Odry” z roku 2000.