• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 3/2017-Paweł Marcinkiewicz

Dodano: 17.03.2017 13:23

Paweł Marcinkiewicz

Kenneth Goldsmith

I AMERYKAŃSKA WZNIOSŁOŚĆ POGODY

                                                                                               Tadeuszowi Sławkowi

Kenneth Goldsmith jest artystą wizualnym i poetą łączonym z nurtem tak zwaną conceptual poetry, czyli u nas: poezji konceptualnej. Amerykańska krytyczka Marjorie Perloff widzi w nim nieoryginalnego geniusza (tu powtarzam tytuł jej tomu szkiców Unoriginal Genius) – mianowicie kontynuatora tego odłamu poezji konkretnej, której najwybitniejszymi przedstawicielami w XX wieku byli członkowie brazylijskiej grupy Noigandres: bracia Augusto i Haroldo de Campos oraz Décio Pignatari.

Kenneth Goldsmith urodził się w 1961 roku we Freeport, w stanie Nowy Jork. Studiował rzeźbiarstwo na Rhode Island School of Design i przez wiele lat z powodzeniem wystawiał swoje dzieła w galeriach sztuki. Jako poeta debiutował w 2000 roku książką Fidget (Wiercipięta), która jest transkrypcją nagrania wszystkich ruchów, jakie ciało autora wykonało w ciągu jednego obserwowanego dnia. Kolejna jego książka Soliloquy (Monolog, opublikowany w 2001 roku) jest z kolei wiernym zapisem wszystkich słów, które poeta wypowiedział w ciągu jednego tygodnia. Trzecia książka Goldsmitha, monumentalny, niemal tysiącstronicowy poemat Day (2003 – Dzień) to oryginalna autorska transkrypcja wydania „New York Timesa” z pierwszego września 2000 roku. Natomiast The Weather z roku 2005 (Pogoda) przekazuje swoiste transkrypcje prognoz pogody z nowojorskiej rozgłośni radiowej 1010 WINS, wyemitowane w 2002 i 2003 roku, które autor układa chronologicznie od zimy do jesieni.

Czytając monumentalny, ponadstustronicowy poemat Goldsmitha, często zadawałem sobie pytanie, czym tak naprawdę jest prognoza pogody – jako gatunek/komunikat językowy/tekst? Czy mikropejzażem współczesnej metropolii, w którym możemy obserwować zamierające resztki natury? A może odwrotnie: manifestacją wszechpotężnej i bezkresnej energii, która służy nam za dom, gdy pozostaje uśpiona?…

Z pisarzy amerykańskich jeszcze tylko Henry David Thoreau z równą intensywnością co Goldsmith wpatrywał się w niebo – w tę scenę, gdzie w jego rozumieniu rozgrywa się dramat żywiołów. Pogoda wiąże się z ciałem człowieka, determinując ludzką fizjologię, ale także z „ciałem świata”, nadając kształt przyrodzie. Zmiana pogody jest nie tylko przemianą materii ludzkiego organizmu, ale przede wszystkim materii całego świata ożywionego. Dla Thoreau, a później dla Nietzschego, obserwacja pogody, będąca w swojej istocie opisem fizycznych ciał w ruchu, była alegorią pisania, a również myślenia, pozwalała uchwycić świat na gorącym uczynku stawania się. Pogoda jest więc tym, co dla niektórych filozofów najciekawsze, ale również najbardziej rzeczywiste i autentyczne – bowiem nie wynika z zaplanowanego działania i nie zna żadnego deus ex machina.

Pogoda „przychodzi do nas” na własnych prawach. Jakiekolwiek wysiłki napisania scenariusza dla dramatu nieba muszą być skazane na niepowodzenie. Ale w każdej zmianie pogody, a nawet w każdym pogodowym kataklizmie, kryje się nauka: nieprzewidywalność zjawisk natury rozwija w nas gotowość do zaakceptowania tego, co przynosi nam fortuna. Tej otwartości wobec świata natury i losu blisko jest doświadczeniu ogołoconego bytowania: człowiek, który potrafi zmierzyć się z niepogodą, uwalnia się od tyranii potrzeby i wygody. A przecież tylko doznając najbardziej podstawowego poziomu egzystencji, możemy ocalić pierwotną więź między sobą a światem.

Cóż zatem może być dla nas bardziej istotnego i aktualnego niż temperatura w danej chwili, zachmurzenie, siła i kierunek wiatru czy wilgotność, a wszystko to wynikające z pory roku, która spowija nas i świat… To właśnie jest sfera naszego prawdziwego bytowania, która pozwala nam dostrzec iluzję tego, co jedynie się zdaje: potęgi technologicznego miasta – które gasi nasze zmysły i pozbawia naszą wędrówkę kierunku…(...)