Literatura
Odra 2/2017- Mieczysław Orski
Dodano: 24.02.2017 13:07Mieczysław Orski
PISARZE WYKLĘCI
W „FABRYCE MITÓW”
Władza „dobrej zmiany”, pretendująca do przyjęcia zaniedbywanej jej zdaniem przez poprzedników roli obrońców polskości, odwołuje się do historii, wydobywając z niej różne do tej pory niedocenione postaci, lekceważone przesłania, zapominane mity pomocne w realizowaniu własnej polityki. Jednak te działania i starania wzbudzają wiele wątpliwości. To, co było wczoraj, uprawomocnia to, co jest dziś. By przeszłość była w ten sposób użyteczna, musi zostać poddana rewizji, na nowo wynaleziona – pisze w opublikowanym na łamach „Polityki” (30. 11. 2016) artykule Wyziewy z fabryki mitów Marcin Zaremba, dołączając do podobnej w tym względzie opinii wielu innych historyków. Jednym z najczęściej eksponowanych w mediach i przy najróżniejszych okazjach ceremoniału publicznego takich mitów są figury i dzieje „żołnierzy wyklętych” – symboli najbardziej i najgłośniej dziś deklarowanego zasobu sacrum narodowej pamięci. Mit narzuca specyficzny język, a z nim przymus akceptacji tych, a nie innych wartości. Nie dopuszcza dyskusji, obliguje do posłuszeństwa. Tak stało się z narracją o żołnierzach wyklętych. Było wśród nich wielu wspaniałych ludzi, którzy marzyli o wolnej Polsce. Nie można jednak zapominać o tym, że powojenne podziemne drążył zarazek demoralizacji, wojennego zdziczenia, że „upadli żołnierze” bywali okrutni i źli – pisze Zaremba.
Dyskusje, spory, analizy dotyczące wartości i trafności tej symboliki „wyklętych” i problemu wojennego zła stały się ostatnio jednym z wywoławczych haseł dyskusji politycznych i sporów badaczy oraz publicystów na konferencjach i w różnych mediach. Nie po raz pierwszy w naszych powojennych dziejach, inspirowały one i zagrzewały Polaków do ostrych polemicznych starć… Temat dzielności, sprawowania i morale walczących o wyzwolenie kraju bojowników z różnych formacji, wywodzących się w przypadku „upadłych żołnierzy” nie z Armii Krajowej, lecz z Narodowych Sił Zbrojnych i innych oddziałów partyzanckich, wysforował się na czoło publicznych debat i kłótni już w latach wczesnego PRL-u. Pobudzał on też inwencję twórczą pisarzy z pokolenia okupacyjnego – tych zaliczanych do dominującego nurtu naszej prozy w drugiej połowie lat czterdziestych; i ożywiał wyobraźnię zwłaszcza tych spośród nich, którzy w ten sposób rozliczali się z blaskami i cieniami swojej wojennej, na ogół partyzanckiej, mitręgi, podkreślając przy tym ambiwalentny wymiar wojennej chwały zwycięzców. Nie godzili się oni na lansowaną w sferze publicznej mitologię dzielnych i cnotliwych żołnierzy wyzwalających kraj z „szablą w dłoni”, nierzadko, jak powiadano – w służbie romantycznej koncepcji Polski-Chrystusa narodów. Na podstawie własnych okupacyjnych przeżyć autorzy tych kalających uświęconą tradycję utworów podkreślali obserwowane i doświadczane na sobie samych przejawy, jak to nazywali, „zła wśród nas samych”. Czym wzbudzali zaciekłą reakcję sprzeciwu w szeregach zdeklarowanych zwolenników patriotyczno-dziejowej misji narodu.
Bohaterowie wielu cieszących się dużym wzięciem a dziś niestety zapominanych powieści i opowiadań trzech naznaczonych wojną Tadeuszów: Borowskiego, Różewicza i Konwickiego oraz Jana Józefa Szczepańskiego i kilkorga innych pisarzy nie byli dobrymi kandydatami do wspomnianej „fabryki mitów”, o której pisze Marcin Zaremba. Czyli, mówiąc inaczej – nie stawali się chętnymi współobywatelami sacrum narodowej pamięci. To sacrum zgłasza bowiem zapotrzebowanie na bohatera mężnego, nieulękłego w boju i przy tym cnotliwego, zachowującego poczucie narodowej godności i dumy w najgorętszych i najbardziej ryzykownych akcjach. Wiadomo, że taki skuteczny poskromiciel wroga po wykonaniu swego patriotycznego obowiązku powinien umieć dać odpór wszelkim złym mocom i instynktom; i na przykład w trzy godziny po leśnej akcji przeciw niemieckim oddziałom nie może udać się po gratyfikację do gospodarzy z pobliskiej wsi, zabierając im siłą to, czego mu brakuje, lub na przykład ruszyć na balangę w knajpie z udziałem prostytutek. Albo jak Waluś, jeden z bohaterów Do piachu Różewicza, po odważnej akcji partyzanckiej nie powinien pokusić się – za namową innych, NSZ-owskich kompanów z oddziału – o rabunek i gwałt dokonany w jednej z okolicznych zagród. Tak więc wymienieni autorzy, wyzywani na pojedynek argumentów – rzucanych i z prawej, i z lewej strony sceny politycznej w tym powojennym polskim sporze o imponderabilia – rozwijając fabularne wątki zaczerpnięte z własnych partyzanckich czy oświęcimskich doświadczeń, dowodzili, jak dalece ta w gruncie rzeczy utopijna kreacja niezłomnych wojaków „z krwi i kości” odbiega od przyziemnej, skażonej najróżniejszymi wyzwaniami i przypadłościami ludzkimi, rzeczywistości zmagań wojennych. Wracając w 1956 roku do swych debiutanckich powojennych opowiadań, takich jak Wszarz czy Buty, zamieszczonych w wydanym wówczas zbiorze Koniec legendy, Jan Józef Szczepański, zaniepokojony wizją klęski i upokorzeń, wyłaniających się z opisywanego przez siebie krajobrazu moralnego niepokoju, tak to szczerze komentował: Kiedy przypominam sobie przeżycia tamtych czasów, widzę, że zawsze najbardziej przejmowało mnie zło objawiające się wśród nas samych (…) Prawdziwe niebezpieczeństwo triumfującej brutalności, cynizmu, tchórzostwa i nihilizmu sięgających po władzę nad światem uświadamiałem sobie wówczas w całej pełni, gdy dostrzegałem je w sobie, we współtowarzyszach walki, w sercach ofiar i obrońców.
BYLIŚMY ŹLI
Początkową burzę buntów, protestów, polemicznych uwag krytyków i publicystów krajowych różnego (jak wiemy dzisiaj, tego „lepszego”) sortu, broniących okopów naszego przedmurza chrześcijańskiego, wywołał swoim niewinnie zatytułowanym tomem opowiadań Pożegnanie z Marią pierwszy z trzech wymienionych Tadeuszów. Byliśmy źli (…), bo chcieliśmy przeżyć – podobnych zdań i podbudowujących je przekonań nie mogła Borowskiemu wybaczyć większa część recenzentów i komentatorów po publikacji jego pierwszych opowiadań z cyklu Byliśmy w Oświęcimiu w „Twórczości”. Opinia publiczna, ugruntowana na zrębach światopoglądu wielbicieli natchnionych, martyrologiczno-heroicznych okupacyjnych powieści Zofii Kossak-Szczuckiej czy Seweryny Szmaglewskiej, piórem recenzentów i publicystów zarzucała ocalałemu z Oświęcimia pisarzowi dokonanie nadużyć i wykroczeń przeciwko prawdzie historycznej oraz wiele innych grzechów, takich jak uleganie presji zachodniego nihilizmu i uprawianie „prowokacyjnego ekshibicjonizmu”. Mocnym uderzeniem w kultywowany przez kombatantów etos Polaka-chrześcijańskiego bojownika z „szabelką w ręce” stały się wiersze „ocalonego z rzezi” (jak siebie autor przedstawiał) Tadeusza Różewicza zamieszczone m.in. w niebudzącym zachwytu wielu krytyków Niepokoju i w następnych tomikach autora, zwłaszcza w Czerwonej rękawiczce. Nihilistę z Różewicza po jego wystawianym już znacznie później na scenach Białym małżeństwie czynił nawet tak wrażliwy i dbający zawsze o własne zdanie Artur Sandauer. Jednak najbardziej dramatyczne ostrzeżenie przed zagrożeniami, totalitarnymi zakusami, ponawianymi po kilku latach wolności, doszło wówczas z treści opowiadań autora Pożegnania z Marią – z „dna” cywilizacji oznaczonego krematoriami i barakami, na którym to poziomie pozostawała ludziom, jak konkludował Borowski, pierwotna walka, którą samotny upodlony więzień toczył o swój byt z równie upodlonym esesmanem. Tę walkę o byt można było wygrać (o ile nazwać da się to wygraną) tylko dostosowując się do tego poziomu, do regulaminu wielkiego przedsiębiorstwa eksterminacji, wkładając między bajki formuły humanizmu, humanitaryzmu i bohaterskiej walki – komunikował w swych fabularnych przypowieściach o „muzułmanach” autor Pożegnania z Marią. Znacznie później odwołał się do krajobrazu tego „dna” i na nim oparł podstawy swojej filozoficznej teorii homo sacer i stanu wyjątkowego w nowej demokracji europejskiej Giorgio Agamben. Celność obserwacji i diagnoz Borowskiego, sprzeciwiających się optymizmowi defensorów zagrożonej narodowej cnoty, potwierdzali w swoich pracach wybitni badacze, m.in. Maria Ossowska, Antoni Kępiński, Anna Pawełczyńska. – Ludzie ludziom zgotowali ten los – nie wytykała konkretnych winowajców katastrofy cywilizacyjnej w swoich Medalionach także Zofia Nałkowska. A np. Richard L. Rubinstein w głośnym eseju The Cunning of History, przywoływanym często w powieści Wybór Zofii Williama Styrona, zbliżał się do konkluzji Borowskiego: Obozy przedstawiały znacznie trwalszą groźbę dla ludzkości, niż wskazywałyby na to ich funkcje poligonów masowego mordu. Fabryka śmierci może produkować jedynie trupy, społeczeństwo absolutnej dominacji tworzy świat żywych trupów. Niestety tylko niewielu etyków i myślicieli religijnych zwróciło uwagę na ten fakt mający dużą wymowę polityczną (tłum. M. A. Jaworowski, cyt. za „Literaturą na Świecie” 11/1984). To, że ten fakt miał wielką wymowę polityczną w czasach wczesnego PRL-u, zaciążyło mocno na percepcji i recepcji opowiadań z oświęcimskiego cyklu Borowskiego, awansując go na stanowisko, jak dziś można by powiedzieć, dowódcy plutonu „pisarzy wyklętych”.
Z WOJNY NIKT NIE WYCHODZI CZYSTY
Z niewiele lepszym przyjęciem, choć już bez otoczki skandalu, spotkało się opublikowane w roku 1947 w „Tygodniku Powszechnym” opowiadanie Buty (włączone później do tomu Koniec legendy wydanego na fali odwilży październikowej’56) Jana Józefa Szczepańskiego, wywołując dalszą polemikę o podobnych wątkach i wysokiej temperaturze sporów. O „złej zmianie” w wizerunku świata, obserwowanej na żywo przez zmobilizowanego we wrześniu ’39 młodziutkiego krakowskiego studenta, pisał Szczepański w wydanej także w październiku’56 Polskiej jesieni. Lecz o przerażającej grozie tegoż świata, doświadczonej bezpośrednio na poligonie totalnej wojny, komunikował wcześniej nie jako podchorąży przegrywanej batalii wrześniowej, ale ochotnik walczący w partyzantce AK-owskiej w publikowanych w latach czterdziestych opowiadaniach. W Butach porucznik Szary (porte-parole autora), dowódca oddziału „leśnych”, otrzymuje od przełożonych rozkaz likwidacji – bez sądu i nawet odpowiednich dowodów – członków brygady ukraińskich własowców, którzy pod koniec wojny przeszli ze strony niemieckiej na polską, poddając się właśnie jego ludziom. Szary, humanista, spadkobierca uniwersyteckiego kodeksu etycznego, nie godzi się na rolę kata; jednak argumenty oficerów z dowództwa są nieodparte: Jak pan sobie wyobraża sąd w takich warunkach? Przypuśćmy, że części z nich nie udowodnimy winy (…) Co wtedy? Czy jednych zabić, a innych puścić luzem w lesie? Niech pan pomyśli nie kategoriami humanitarnych autorów, ale kategoriami naszej leśnej rzeczywistości, naszego bezpieczeństwa… Jednak sprawę biorą w swoje ręce podwładni Szarego, a ci nie wdają się w dywagacje nad winami i kategoriami moralnymi, natomiast – zapatrzeni w błyszczące nowością buty uchwyconych „Kałmuków” – rywalizują między sobą o przywilej rozstrzelania ich, licząc na obiecane dla egzekutorów nagrody. Trzeba zabijać – mówią przełożeni – i to zabijać w sposób równoważący zabijanie wroga, nieludzki; chwila wahania może kosztować życie. Nikt pana za rączkę do lasu nie prowadził. Trzeba było przewidzieć takie rzeczy – poucza później Szarego dowódca. Tylko jak potem, po wojnie, opowiedzieć o takich czynach i zachowaniach na przykład dystyngowanemu ziemianinowi z podwarszawskiego wiejskiego azylu, chrześcijańskiemu wyznawcy mitu heroicznej polskiej „wojenki, wojenki”, który nigdy nie zetknął się z akcjami zbrojnymi, a który gości w swoich dobrach po wyzwoleniu Szarego – w kolejnym opowiadaniu tomu Koniec legendy? Tenże pan Woyno nie umie spokojnie wysłuchać relacji Szarego; kiedy dowiaduje się, że jeńcy wojenni byli uśmiercani bez wyroku nawet saperską łopatką, a do każdej egzekucji zgłaszało się trzy razy więcej ochotników, niż było trzeba, jest wstrząśnięty. Martwi się: a dlaczego, dlaczego w taki sposób? Po prostu dlatego, że mało było amunicji i nie można było zdradzać strzałami swego miejsca postoju – nie ukrywa prawdy Szary (choć sam odwracał się na widok niesionej zza drzew zakrwawionej saperki). I tak podsumowuje w ziemiańskim dworku tę swoją opowieść o „żołnierzach wyklętych”: I w ogóle nieprawda, że Polacy nie są okrutni.
Z wojny nikt nie wychodzi czysty, miecz sprawiedliwego jest zbrukany jak miecz zbrodniarza – dołącza swoje uwagi do cyklu analiz prozy wojennej Jan Błoński w eseju poświęconym Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu, zamieszczonym w tomie Romans z tekstem (1981). Swoisty syndrom poczucia winy za zło, które objęło władzę nad cywilizacją, jest stałym refrenem rachunku sumień także innych narratorów prozy z tej okupacyjnej półki. Młodziutki bohater opowiadania Pragnienie, zamieszczonego w tomie Opadły liście z drzew Różewicza, przygląda się w partyzanckiej ziemiance bestialskim poczynaniom swoich współtowarzyszy broni, „urozmaicających” chwile przed egzekucją złapanemu i przeznaczonemu do likwidacji niemieckiemu leśniczemu. Wszystko przemawia przeciwko skazańcowi, który narobił wiele krzywd okolicznej polskiej ludności i który współpracował z niemieckimi oddziałami, ale z drugiej strony narrator widzi z góry pod swoją pryczą starego, małego człowieczka, który wyciera krew z twarzy i stęka, prosząc o łyk kawy. Młody bohater po wahaniach i rozterkach nie poda mu tej kawy, solidaryzując się z kolegami, ale boli go ich bestialstwo – i nie jest pewien, czy rykoszet jakiejś winy nie dotyka i jego.
Gorzko podsumowuje także Tadeusz Konwicki w swoich niezbyt dobrze początkowo przyjmowanych powieściach własną partyzancką „odyseję” w lasach Wileńszczyzny. Jego pierwsza książka z tego cyklu, Rojsty, miała szanse wyjść dopiero na fali odwilży październikowej’56; Konwicki szukał wówczas dla siebie miejsca, jak wiadomo, w szeregach budowniczych nowego ustroju – na czym wkrótce mocno się zawiedzie. W tej najwcześniejszej powieści zwerbowany do AK młody bojownik błąka się bezradnie ze swym niewielkim oddziałkiem po litewskiej puszczy, próbując wypatrzyć dla siebie jakąś szansę „czynu”, znaleźć racjonalne przypisanie do systemu, w którym mógłby potwierdzić swą gotowość i przydatność w walce o godność i sprawiedliwość. Wtedy, i później, ponosi zawód za zawodem. Polek z jego następnej Dziury w niebie krąży już po wojnie także w lesie w pobliżu jakiej legendarnej Puszkarni, w której wypatruje ukrywających się tam w opinii gminu bojowników i rewolucjonistów, licząc na ich rady i zalecenia – oczywiście natrafiając tylko na mity i cienie. Bohater kolejnej powieści Konwickiego, która zwróciła już uwagę szerszą uwagę na jego twórczość, także filmową – mianowicie Sennika współczesnego (1963, tuła się po innej, już nie wileńskiej, puszczy, pełnej przypomnień, sennych imaginacji, aluzji do „rojstów” przeszłości. Pragnie zrozumieć celowość swojego postępowania i sens porządku świata – tamtego, w którym nie zdążył zaistnieć, a za którego zdaje się ponosić część winy, i tego obecnego, w którym się wciąż nie sprawdza. Żar, chęć działania, zaangażowanie, z jakimi młody, pełen zapału bojownik i aktywista pragnął włączyć się naprzód w działania wyzwoleńczej wojny, a potem w kształtowanie nowej, socjalistycznej rzeczywistości ujawniły swoje iluzoryczne, zawodne kryteria.
ZARAŻENI ŚMIERCIĄ
Na okoliczność tomów prozy i poezji wybijających się autorów z tego grona niekochanych w ówczesnej Polsce „rewizjonistów” – dokonujących głębokiego rachunku sumień i znamiennych przewartościowań estetycznych – guru krytyki literackiej lat tuż powojennych Kazimierz Wyka ukuł określenie „zarażeni śmiercią”. Niejako przesądzało ono kwestię moralnych wartości i przydatności społecznej osobników objętych takim symptomem do budowy nowego ładu w kraju. Wiadomo, że ktoś taki nie będzie mógł i umiał polecać godnych akceptacji wzorów życia, uczestniczyć w dziele wskrzeszania kraju, pobudzania inwencji w zmęczonym okupacją narodzie – i że nie pomogą w tym też jego wybitne talenty literackie czy inne. W dodatku niektóre opinie i osądy „zarażonych” zdawały się nabierać niebezpiecznie aktualnego brzmienia. Jak np. nie tylko już czysto „obozowe” obserwacje Borowskiego, że: do stosowania terroru państwo totalitarne wykorzystywało tych sterroryzowanych…Trzeba pamiętać, że wszyscy żyjący wtedy pisarze, jak Borowski, Różewicz, Konwicki, Szczepański, bądź nieżyjący, jak Baczyński czy członkowie „Sztuki i Narodu” (zwłaszcza wpisani na indeksy Trzebiński czy Gajcy) – podjęli swe największe wyzwanie za młodu, w latach, kiedy zazwyczaj zdaje się na studia i myśli o przyszłości. I to na poligonach wojny gruntowali oni swoje światopoglądy i postawy; i z okopów i barykad wynieśli inspirującą ich twórczość wiedzę, że mit heroizmu jest nie do pogodzenia z realiami światowej katastrofy. Ogarniała ich często groza, że są częścią tego nieludzkiego świata, przerażająco odmiennego od wszystkiego, co było im wiadomo o tym, jaki świat bywał kiedyś i być powinien – pisała badaczka tego nurtu prozy Marta Piwińska w tomie Legenda romantyczna i szydercy (1973).(...)