• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 2/2015 -Andrzej Skrendo

Dodano: 12.02.2015 12:48

Andrzej Skrendo

JANUSZ SŁAWIŃSKI:

Naprawdę jestem gdzie indziej, ale nie powiem gdzie.

Janusz Sławiński (1934 – 2014) to przywódca pokolenia, które ufundowało w Polsce nowoczesny uniwersytecki kurs teorii literatury, czy raczej – i po prostu – nowoczesne polskie literaturoznawstwo. W jego dorobku znajduje się m.in. szkic Czas wspomnień, swego rodzaju poetyka gatunku, który można by nazwać wspomnieniem pośmiertnym. Szkic ten zaczyna się od stwierdzenia, że śmierć wybitnej osoby nie jest bynajmniej kresem dziania się jej biografii – już raczej otwarciem kolejnego etapu. Główna teza brzmi, że biografia oglądana przez pryzmat wspomnień o zmarłym jest prawie zawsze – i niejako siłą rzeczy –nieprawdziwa, gdyż jawi się jako suma epizodów należących do biografii innych ludzi. Finalne stwierdzenie mówi, że dzieła, które zmarły pozostawia, Zdolne nam są powiedzieć o niej to wszystko, czego na próżno szukamy we wspomnieniach. O tych dziełach, dziełach Janusz Sławińskiego, będzie tu mowa.

Sławiński pozostawił po sobie pięć tomów Prac wybranych (Kraków, Universitas 1998 – 2001) oraz trochę rzeczy rozrzuconych, wśród których najciekawszy jest cykl publikowanych na łamach „Tekstów Drugich” zapisków z różnych lat Bez przydziału. We wstępie do Prac wybranych Włodzimierz Bolecki wymienia długą listę osiągnięć Sławińskiego, który był m.in. redaktorem najpoważniejszych i wielotomowych polonistycznych serii wydawniczych, współautorem słowników i podręczników, organizatorem najbardziej prestiżowych konferencji naukowych, założycielem i redaktorem „Tekstów”, najlepszego czasopisma z zakresu teorii literatury w Polsce (dziś pod nazwą „Teksty Drugie”), współtwórcą wysokiego prestiżu swej macierzystej jednostki naukowej, czyli Instytutu Badań Literackich PAN. Jedno nie ulega wątpliwości: jako literaturoznawcy wszyscy jesteśmy dłużnikami Sławińskiego i w jakiejś mierze żyjemy z dziedzictwa, które on – i jego pokolenie – współtworzyło. Nie chodzi tu wcale (nie tylko i nie przede wszystkim) o to, że Sławiński należy do autorów najczęściej cytowanych, ale o to, że poruszamy się – jako ludzie opracowujący profesjonalny język mówienia o wartościach, które niesie literatura – w przestrzeni wyznaczonej wprawdzie wysiłkiem zbiorowym, ale mocno naznaczonej osobowym piętnem Sławińskiego. W wyrażeniu tym tkwi zresztą paradoks – klasyczny dla wybitnych uczonych. Miarą sukcesu ich wynalazków i innowacji jest to, że tracą one osobowe piętno i stają się mową wspólną, pewnym standardem wypowiedzi, zasobem wspólnej wiedzy. Coś takiego przydarzyło się Januszowi Sławińskiemu.

Sławiński był autorem wyrafinowanym intelektualnie i stylistycznie, powściągliwym i zdyscyplinowanym, błyskotliwym i ironicznym, autoironicznym i – co istotne – dyskretnym. Mimo to pozostawił kilka wypowiedzi autobiograficznych. Jego przygoda z literaturą zaczęła się dość typowo – od czegoś, co Sławiński nazwał „maniackim czytaniem beletrystyki” w czasach szkolnych. Co ciekawe – warto bowiem pamiętać, że był on wybitnym interpretatorem nowoczesnej polskiej poezji – do siedemnastego roku życia Sławiński nie czytał wierszy, lecz prozę. Poza tym chciał być biologiem, genetykiem. Ta młodzieńcza tęsknota za przyrodoznawstwem miała – jak wolno sądzić – duże znaczenie dla jego pojmowania zobowiązań nauki o literaturze. Niezwykły zmysł Sławińskiego do problematyzacji, predylekcja do ujęć przekrojowych, projektowanie rozwoju poszczególnych subdyscyplin literaturoznawstwa, skłonność do ujęć encyklopedycznych – to wszystko można wywodzić z wczesnych fascynacji nie humanistyką właśnie, ale przyrodoznawstwem. Te cechy i preferencje intelektualne zapewniły pracom Sławińskiego niezwykłe doprawdy powodzenie w zakresie nauczania akademickiego. Kilka pokoleń badaczy – wśród nich i ja – uczyło się fachu od Sławińskiego. Nasiąkało jego językiem, przejmowało język badawczy, dziedziczyło wzięte od niego lub przez niego preferowane sposoby myślenia o zadaniach stojących przed humanistyką.

Młodzieńcze doświadczenia lekturowe Sławińskiego były anarchiczne i żywiołowe; sytuowały się po stronie życia, nie zaś wiedzy i instytucji, jak sam podkreśla. Warto o tym pamiętać, bo później strukturalistów, w tym Sławińskiego, krytykowano za coś, co można by nazwać „maniackim przywiązaniem do systemów i innych abstraktów”. Sławiński był jednak – co zresztą nie jest niczym nadzwyczajnym – ambiwalentny w swoich pragnieniach. Pozostaje niejasne, co pchnęło go na studia polonistyczne, które odbył na Uniwersytet Warszawskim w latach 1951 – 1955: chęć oddania się namiętności czy okiełznania jej? W napisanym w 1978 roku szkicu Rozszerzone pomyślenie jubileuszowe (powstałym z okazji trzydziestolecia IBL PAN) powiada, że wyborem kierunku studiów rządziła chęć opanowania „olbrzymiego śmietniska” jego „czytań”. Imponowała mu doktryna, a raczej Doktryna, iblowska. Autoironicznie mówił: żelazna dłoń Doktryny wsparła mnie stanowczo w dobie trudności. A pamiętajmy – były to czasy stalinowskiej opresji. Rychło jednak okazało się, że to, co nazywano starym i przezwyciężonym literaturoznawstwem, jest ciekawsze od oficjalnej nauki. Mimo (a chyba – raczej dlatego), że nie dawało władzy i pewności siebie. Jak zatem rozumieć związek młodego Sławińskiego z Doktryną? Trudno na to odpowiedzieć, tym bardziej, że Sławiński w roku 1951 ma zaledwie lat siedemnaście! Mówimy o swego rodzaju prehistorii w jego twórczej biografii. Najwcześniejsze prace Sławińskiego, powstające od połowy szóstej dekady minionego wieku, są znakomite i pozbawione jakiejkolwiek skazy (debiut w roku 1953). Gryząca ironia wobec samego siebie zawarta w Rozszerzonym pomyśleniu jubileuszowym daje jednak do myślenia

W innych miejscach Sławiński będzie mówił wprost, że okres jego studiów to było przede wszystkim spotkanie z myślą martwą i dogmatyczną, odbywające się w dusznej atmosferze stalinowskiej Polski. Niechęć do marksizmu stanie się trwałym elementem jego myślenia – marksizm nieskażony totalitaryzmem istnieje tylko w świecie platońskich idei, będzie powtarzał Sławińskiego. Jest też coś zastanawiającego w odprawie, jaką dał w roku 1987 Andrzejowi Walickiemu w szkicu Jeszcze jeden ukąszony, a poranek świta. Tytuł dobrze określa charakter tego pamfletu (formalnie to recenzja książki Walickiego Spotkania z Miłoszem): Sławiński jest po stronie Herberta i Herlinga-Grudzińskiego (otwarcie i pochwalnie do nich nawiązując) a przeciw Miłoszowi, ostro krytykując czerwoną profesurę otoczoną oddziałami młodych bojowników. Najwcześniejsze doświadczenia intelektualne Sławińskiego miały zatem duży wpływ na całe jego pisarstwo. Sprawiły, że stosunek Sławińskiego do marksizmu nosi wyraźne znamiona urazu, a to z kolei decyduje o jego krytycznym stosunku do dużych połaci kultury powstającej w okresie PRL-u, zaangażowaniu w życie wydawnicze drugiego obiegu („Kultura Niezależna” i „Almanach Humanistyczny” – oba czasopisma, bardzo ciekawe!, można czytać na stronie http://encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=WCB0236 oraz http://encyklopedia-solidarnosci.pl/wiki/index.php?title=WCB0059), a chyba też o niechęci do nowszych, importowanych do Polski z Zachodu po roku 1989, takich nurtów teoretycznych jak dekonstrukcjonizm.

Więcej w lutowym numerze miesięcznika "Odra".