• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 6/2014 -wspomnienia Tadeusza Różewicza

Dodano: 13.06.2014 12:38

Józef Kelera:

Z  Tadeuszem Różewiczem zetknąłem się po raz pierwszy pięćdziesiąt lat temu. To było w czasie, kiedy mieszkał on jeszcze w Gliwicach, o czym wtedy nie wiedziałem. Znałem oczywiście jego wiersze, a także te dramaty,, które zaczął pisać w latach 60. W tychże latach we Wrocławiu każdej wiosny odbywały się Festiwale Polskich Sztuk Współczesnych. Jako recenzent teatralny chodziłem oczywiście na wszystkie przedstawienia. Bodaj w 1965 roku jeden z teatrów, nie pamiętam już jaki, , przyjechał na festiwal ze Śmiesznym staruszkiem. Choć sztuka była publikowana w „Dialogu”, który czytałem i regularnie czytam do dziś, jakimś cudem ją przeoczyłem. I to mnie powaliło. Kiedy po przedstawieniu wychodziłem z Teatru Współczesnego, w foyer zobaczyłem dziwnego nieznajomego. Wprawdzie nie miałem odwagi do niego podejść, lecz byłem pewien, że to właśnie Różewicz.

A potem już był Wrocław. Mój przyjaciel Jerzy Jarocki – jeszcze zaprzyjaźniony z Różewiczem, bo potem się rozstali – zaraportował Zbyszkowi Kubikowskiemu, że Tadeusz Różewicz szuka nowego azylu i chętnie osiedliłby się we Wrocławiu. Kubikowski był idealnym człowiekiem do załatwienia tej sprawy, natychmiast udał się bodaj do byłego przewodniczącego Prezydium Miejskiej Rady Narodowej, czyli w dzisiejszym rozumieniu prezydenta, prof. Bolesława Iwaszkiewicza. Udało się,  Różewicz otrzymał swoje pierwsze wrocławskie mieszkanie na ulicy Glinianej. Kiedy się sprowadził do Wrocławia, naturalnie zaczęliśmy widywać się częściej.

W tym czasie, czyli na przełomie lat 60. i 70., byłem chyba jedynym recenzentem teatralnym, który o sztukach Różewicza pisał z entuzjazmem. Inni krytycy byli albo pełni dystansu, albo doceniali je, lecz bez przesady. Wcześniej już pisywałem szkice o Różewiczu do „Dialogu”, a w roku 1966 ukazała się moja książka Kpiarze i moraliści. Szkice o polskiej dramaturgii, w której poświęciłem Tadeuszowi pierwszy, mocno niedojrzały jeszcze szkic, owoc pierwszych przemyśleń na temat jego twórczości teatralnej. Różewicz na pewno zwrócił na to uwagę, bo niewielu pisało  o nim z autentycznym przejęciem. A mój entuzjazm wynikał z tego, że jego wizja świata była  od początku moją wizją świata. W tym, co pisał, odnalazłem to, czego sam nie umiałbym wtedy jeszcze zwerbalizować. Odnalazłem swoją wizję świata, swoje przeżycie rzeczywistości. Od początku więc Różewicz był mi bardzo bliski.

Kiedy już Różewiczowie zamieszkali we Wrocławiu, często zapraszali mnie na herbatę. Pani Wiesława parzyła tak cudowną herbatę, że w życiu lepszej nie piłem. Do tego oczywiście parę kieliszków czegoś mocniejszego: wyborne nalewki, likier czy koniak. We dwójkę lub we trójkę, bo pani Wiesława często uczestniczyła w tych rozmowach. To były długie rozmowy, przede wszystkim o teatrze, ale nie tylko, jak to między przyjaciółmi. Niemniej prawie nie dyskutowaliśmy o polityce. To znaczy, temat ten pojawiał się w rozmowach,  ale był bodiczkowany, czyli w przelocie uderzany biodrem, jak w grze w hokeja. Byliśmy w tych kwestiach całkowicie zgodni, dlatego nie mieliśmy sobie nic ciekawego do powiedzenia. Poza tym Tadeusz nienawidził tego tematu. Rozmawialiśmy, podkreślam jednak, że z rzadka, o tym, co nazywałem „szaleństwem wzrostu”, w nawiązaniu do tzw. raportu Klubu Rzymskiego, enuncjacji uczonych  [Donella Meadows, Dennis Meadows, William Behrens, Jørgen Rander ] zatytułowanej Granice wzrostu, W Polsce ukazała się ona w  roku 1973, a bardzo blisko idei zawartych w tym raporcie jest sztuka Różewicza Stara kobieta wysiaduje. Określam ten problem mianem szaleństwa wzrostu, bo chodzi o szaleństwo cywilizacji końca XX i początku XXI wieku. Na te sprawy też mieliśmy jednakowy pogląd. Tadeusz werbalizował moje widzenie świata, zarówno jeśli chodzi o kwestię rozwoju cywilizacji, jak i w tym, co określiłbym hasłowo jako zerowy poziom funkcjonowania elementarnych ludzkich wartości. Różewicz interesował się tym i przejmował do końca.

Nadążałem za nim, przez kilkadziesiąt lat, nie bez wysiłku. Nie od początku wszystko było dla mnie w pełni przyswajalne. Prapremierę Kartoteki oglądałem w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w roku 1960 i uczciwie przyznaję, że mnie ona nie porwała. Ale to dlatego, że jeszcze do niej nie dojrzałem, chociaż nie byłem już młodzieniaszkiem, miałem trzydzieści dwa lata i od czterech lat parałem się krytyką teatralną. Lecz dopiero się rozpędzałem, w wielu sprawach byłem jeszcze zielony.  I dobrych parę lat dochodziłem do tego, co z miejsca zrozumiał Konstanty Puzyna, wspaniały krytyk. Chyba jakoś doszedłem, skoro Tadeusz  w 1991 roku zabrał mnie ze sobą do Kanady.(...)

 Więcej w czerwcowym numerze miesięcznika "Odra".