• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 5/2014 - Janusz Zalewski

Dodano: 16.05.2014 12:48

Zdarzenia nad Zatoką San Francisco (10)

 

 

 

Janusz Zalewski

 

LAURA ULEWICZ I ZBITE POKOLENIE

Zgadzam się [...] z Simone Weil, kiedy mówi, że tytuł Księcia Tego                           Świata nie darmo nosi diabeł.

 

                                        Czesław Miłosz: Widzenia nad Zatoką San Francisco

 

 Czesław Miłosz przekonywująco dowodzi swoich tez w Widzeniach nad Zatoką San Francisco, obficie czerpiąc ze światowej literatury – od Dantego, Szekspira i Klonowica po Becketta, Gombrowicza i Ginsberga.  Jednakże wśród ponad sześćdziesięciu nazwisk mistrzów pióra, tylko raz, raz jedyny, wymienia nazwisko kobiety, i to chyba przez pomyłkę. Simone Weil, bo o niej mowa, przydzielił Miłosz rolę wzmocnienia wizji diabła w Widzeniach…  Wiedzie mnie to, naturalnie, do pytania, jaki stosunek mógł mieć Miłosz do literatury przedstawicielek płci pięknej? 

 

Po krótkich dociekaniach i przekartkowaniu innych zbiorów esejów Miłosza, potwierdza się, że poeta nie był kobiecą poezją, i być może w ogóle tego rodzaju literaturą, głębiej zainteresowany. Oprócz Simone Weil, jedną z niewielu autorek, do których Miłosz miał stosunek nadzwyczaj pozytywny, była amerykańska poetka, Denise Levertov. Miłosz przetłumaczył jej wiersze na polski i zostawił obfitą korespondencję z tą autorką. W przedmowie do własnego wyboru jej poezji Żółty tulipan (Znak, 1999) tak pisze o pierwszym etapie jej twórczości: …te wiersze, szlachetne w intencjach, i oklaskiwane przez tłumy młodych, niezbyt mi się artystycznie podobały. Sam kiedyś podobne popełniałem i całą tę grę znałem z doświadczenia. Natomiast ty mi się podobałaś, Denise, bo byłaś piękną kobietą... Wczesna poezja Levertov była bardzo społecznie zaangażowana – a tego Miłosz nie lubił.  Z powodu tego zaangażowania często łączono tę autorkę z bitnikami. Jest ona nawet uwzględniona w zbiorze Women of the Beat Generation (red. B. Knight, Conan Press, 1996), gdzie występuje obok prawdziwych pisarek beatu, m.in., Diane Di Prima, Lenore Kandel, Joanne Kyger, Janine Pommy Verga i Anne Waldman.  Coś buntowniczego było w jej poezji w latach sześćdziesiątych; i choć okazała się poetką znakomitą – to była za gładka w tonie i sposobie wyrazu; i chyba nie była dostatecznie przeciw.

Motyw bitniczek przywodzi mi na myśl inną poetkę, niemającą żadnego związku z Denise Levertov, poza jednym, nikomu nie znanym, faktem.  Nic o tym nie wiedziałem, odwiedzając dwukrotnie, na początku obecnego wieku, poetkę amerykańską polskiego pochodzenia, panią Laurę Ulewicz (1930-2007), w jej domostwie, w niewielkim miasteczku Locke, położonym w dorzeczu rzeki Sacramento. Podążałem wtedy tropem polskich Amerykanów w literaturze, po tym, jak zupełnie niespodziewanie, bo dociekając polskości Charlesa Bukowskiego, odkryłem ich ślady w dwóch zbiorach poezji opublikowanych w latach osiemdziesiątych przez wydawnictwo New Rivers Press: Blood of Their Blood (red. Victor Contoski, 1981) i Concert in Chopin’s House (red. John Minczeski, 1987). 

Intencją wizyt u pani Ulewicz było poszerzenie moich własnych horyzontów literackich; pragnąłem wówczas zgłębić, w jakich okolicznościach kształtowały się charaktery pisarskie współczesnych mi pokoleń Polaków zamieszkałych w USA.  Pani Laura była w tym czasie głęboko odizolowana od świata i swojej przeszłości; musiałem uciec się do znajomości w świecie znanym i bliskim bitnikom, żeby do niej dotrzeć.  Prowadziła, z wyboru, już wręcz pustelnicze życie w oddalonym od cywilizacji miasteczku, z brukowanymi ulicami i drewnianymi chałupami, z ogródkami na zapleczu domostw. Po dłuższej rozmowie wspomniała mi o swojej przygodzie z wielkim brytyjskim wydawnictwem Penguin, w czasie gdy była w Anglii – ale chyba powrotna jazda motocyklem wzdłuż kanałów i przepięknych krajobrazów Delty Sacramento tak mnie rozproszyła, że na jakiś czas kompletnie o tej sprawie zapomniałem.

 

7 lutego 1964

w ramce

Droga Panno Ulewicz,

 

Jestem redaktorem odpowiedzialnym za serię Penguin Modern Poets – bardzo tanich książeczek, wprowadzających, w każdym tomiku, wybór prac trzech nowoczesnych poetów, znanych, mniej znanych lub nieznanych.  Może zetknęła się pani z którymś z tomików już wydanych.  W tej chwili pracujemy nad tomikiem poezji kobiecej i Eward Lucie-Smith zasugerował mi, abym zwrócił się do pani, jako potencjalnej autorki.  Jeśli tem pomysł pani odpowiada i mogłaby pani nadesłać mi parę próbek swoich wierszy, to byłbym bardzo wdzięczny.

Chciałbym dodać, że na obecnym etapie nie mogę jeszcze zagwarantować publikacji, więć byłoby trochę przedwcześnie mówić o kontrakcie.  Mogę jednak powiedzieć tyle, że gdybyśmy zdecydowali się na wybór pani wierszy, to pani partnerkami w tym tomiku byłyby Sylvia Plath i Denise Levertov – takie, przynajmniej, mam ambicje.

Byłbym bardzo wdzięczny za szybką odpowiedź, gdyż muszę przygotować ten tomik w dość krótkim czasie.

 

                                                                       Z poważaniem

                                                                       Anthony Richardson

 

Dopiero po nieoczekiwanej śmierci pisarki – kiedy spotkałem się w San Francisco z egzekutorem jej spuścizny literackiej, Stephenem Vincentem – przypomniały mi się jej słowa. Vincent pokazał mi oryginał listu  Penguina do Laury Ulewicz, informującego ją o planowanym wydaniu tomiku w serii Penguin Modern Poets, w którym jej wiersze miały się ukazać obok poezji właśnie Denise Levertov i samej Sylvii Plath.  Byłoby to trochę szokujące wziąć do ręki tomik poezji z wierszami tych trzech autorek, ale do jego wydania nie doszło.  Jak wynika z następnego listu skierowanego do poetki, redaktor serii nie mógł on przekonać swoich kolegów w wydawnictwie do opublikowania zbiorku zawierającego wiersze trzech kobiet.  Był to rok 1965.

W czasie gdy ją odwiedziłem, Laura Ulewicz pracowała w galerii sztuki w Locke i uprawiała warzywa w swoim ogródku.  W wieczornych rozmowach, odpowiadając na moje dociekliwe pytania, wracała do lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych poprzedniego stulecia, kiedy to jako młoda i zbuntowana dziewczyna z polskiej rodziny w Detroit przybyła, dokładnie w 1951 roku, do San Francisco, po uprzednich swoich przygodach życiowych w Chicago i Nowym Jorku. 

Lecz nie okazała entuzjazmu, gdy w rozmowie zaliczyłem ją do pokolenia Beatu – czym  byłem głęboko zdziwiony, bo czytałem wcześniej wiele o jej działalności czasie apogeum tego ruchu. Poza tym, jak się dowiedziałem, jej twórczość została doceniona m.in. w ważnej książce zredagowanej przez Richarda Peabody’ego pt. A Different Beat: Writings by Women of the Beat Generation (Serpent’s Tail, 1997).  Nie rozumiejąc przyczyny jej niechęci do podejmowania tej kwestii, cierpliwie przystałem na ton rozmowy i próbowałem drążyć temat innymi sposobami. Lecz na pytania dotyczące bitników i szczegółów życia w latach pięćdziesiątych, pani Laura odpowiadała nadal zdawkowo lub w ogóle schodziła na inne tory. Od  czasu tamtego pobytu w domu poetki zdobyłem jednak, niezależnie od jej wyznań, sporo informacji dotyczących jej twórczości i działalności w tym kluczowym dla niej okresie, a także pogłębiłem wiedzę na temat  jej duchowego pokrewieństwa z bitnikami.

Do pełnego zgłębienia problemu, jak się zorientowałem, trzeba było odwiedzić bibliotekę Emory University w Atlancie, gdzie przechowywane jest archiwum Laury Ulewicz. Najważniejszym, nigdy dotąd nie opublikowanym, świadectwem młodzieńczego okresu twórczości Ulewicz jest zaś jej Dziennik, który we fragmentach udostępnił Stephen Vincent.  Taniec życia – pochodzący z 1955 roku wypis z niego (pisałem o nim w numerze 6/2013 „Odry”) – czyta się z uznaniem dla wrażliwości autorki, jej spostrzegawczości i zdolności do wyrażania emocji oraz przekazywania ich piórem czytelnikowi.  Autorka miała wtedy 25 lat. Oto fragment:

Obserwowałam dziewczynkę tańczącą z chłopcem, widziałam ją w oczekiwaniu, z podniesionymi ramionami, dłońmi złączonymi nad głową, jakby w błaganiu do jakiejś siły wyższej, aby chłopiec uniósł ją wysoko, ponad jej wysokość, ponad swoją wysokość. Ona tego nie wymagała, ale czekała, zniecierpliwiona, spoglądając na niego gniewnie, gdy zbyt długo się ociągał, stukała obcasem, gdy zbyt długo pozostawał zajęty swym własnym wirowaniem, wiedząc, że nie może zmusić go do uniesienia jej ponad swoją i jej wysokość.

Aż wreszcie uroczyście porywał ją w górę i jej ręce rozłączały się i jej ramiona rozkładały się i obejmowały – nie jego – ale powietrze, jakby starała się je uścisnąć, otwierając się na cud życia, cud doznawania istnienia (…)

Warto zwrócić uwagę na podjęty tu w lirycznym trybie motyw zależności kobiety od mężczyzny – subtelnej, lecz jednak wyraźnej zależności, uczenia się cierpliwości w wyczekiwaniu na coś, co od niego zależy. Dociekliwy czytelnik z pewnością dostrzeże tu wątek tkliwej kobiecości, który przewija się przez całą twórczość Ulewicz. Jakby zdziwiona, autorka przygląda się światu trochę z niedowierzaniem i słabym zrozumieniem swojej roli w życiu. Czeka na coś, czego pragnie z utęsknieniem, co nie nadchodzi, ale nie zawsze czeka biernie: gdy po wielu doświadczeniach wreszcie dojrzewa i bierze sprawy w swoje ręce.

Niezbite dowody przynależności pani Ulewicz do pokolenia Beatu znalazłem przeglądając bibliografię z drugiej połowy lat pięćdziesiątych.  Przede wszystkim jest  awangardowe czasopismo „ARK”, numer III z 1957 roku, gdzie Laura Ulewicz występuje jako Laura Uronivitz, co jest zniekształconą formą nazwiska Uronovitz, które pani Laura nosiła po poślubieniu, kilka lat wcześniej, poety Bernie Uronovitza.  Ten numer rozpoczyna wprawdzie Louis Zukofsky, ale cała reszta jego jest wypełniona poezją głównych przedstawicieli Beat Generation, takich jak Allen Ginsberg, Jack Kerouac i Lawrence Ferlinghetti, a poza nimi Gary Snyder i Philip Whalen, a ponadto przywódca duchowy bitników, Kenneth Rexroth; jak i Thomas Parkinson, znany z tego, że opublikował pierwszą antologię grupy: A Casebook of the Beat (T.Y. Crowell, 1961).  Trudno więc o bardziej bitnikowskie otoczenie zestawu wierszy Ulewicz.  Warto dodać, że poprzedni numer tego czasopisma, w tym samym towarzystwie bitników, rozpoczynają wiersze Denise Levertov…  Koło więc się zamyka.

Więcej w majowym numerze miesięcznika Odra.