• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Sztuka

« powrót

ODRA 1/2017- Agnieszka Sabor

Dodano: 24.01.2017 12:46

Agnieszka Sabor

DOTYK DŁONI RZEŹBIARZA

Rodin i Dunikowski. Obydwaj byli wybitnymi artystami. Obydwaj zyskali sławę i uznanie. Za geniusz obydwu często własnym życiem płaciły kobiety.

 

Auguste’a Rodina i Xawerego Dunikowskiego dzieli dystans pokolenia. Pierwszy urodził się w 1840 roku w Paryżu. Miał osiem lat, gdy przez stolicę Francji przetoczyła się Wiosna Ludów, która doprowadziła do proklamacji II Republiki i powołania rządu poety Alphonse’a de Lamartina. Dwanaście, gdy władzę objął nowy Cesarz Francuzów Napoleon III, który niemal natychmiast nakazał prefektowi miasta Georges’owi Hausmannowi wielką przebudowę swojej stolicy. Jako dorosły Rodin był świadkiem oblężenia Paryża podczas wojny francusko-pruskiej, Komuny Paryskiej, wielkiej powodzi, która nawiedziła miasto w 1910 roku. Zmarł na rok przed zakończeniem I wojny światowej.

Drugi urodził się w 1875 roku w zubożałej rodzinie szlacheckiej w cesarsko-królewskiej Galicji. Przez wiele lat krążył między Krakowem a Warszawą. Pod Wawelem ukończył Szkołę Sztuk Pięknych, a potem przyjął stanowisko profesora uczelni warszawskiej. W 1905 roku podczas sprzeczki zastrzelił Wacława Pawliszaka, malarza, który osierocił trzyletnią córkę. Dunikowskiego nie skazano: wystarczyła kaucja w wysokości 2 tys. rubli. Tuż przed wybuchem I wojny światowej wyjechał do Londynu i Paryża. Przez jakiś czas walczył nawet w szeregach Legii Cudzoziemskiej. Do Polski miał powrócić już po odzyskaniu przez nią niepodległości: długo po Cudzie nad Wisłą, trzecim powstaniu śląskim i włączeniu w granice RP Litwy Środkowej. Nie mógł przypuszczać, że podczas następnego światowego konfliktu stanie się więźniem obozu koncentracyjnego, a później – artystą związanym z reżimem komunistycznym.

Obydwaj zyskali sławę i zamożność. Pierwszy – na skalę światową, drugi – przynajmniej w swoim kraju. Czy mogli się spotkać? Nie wiadomo, choć mieli wspólnego znajomego, Antoine’a Bourdelle’a – rzeźbiarza, który kształcił się u Rodina, a później pojawił się w Warszawie jako członek jury konkursu na pomnik Chopina. Podczas tej wizyty zachwycił się Kobietami brzemiennymi Dunikowskiego. Zresztą nawet jeśli doszło do wizyty warszawskiego profesora w pracowni autora Mieszczan z Calais, miało ono zapewne charakter studyjny, dyskusyjny – a nie edukacyjny. Polak był już bardzo świadomy swojej wartości. Zresztą, jeśli do spotkania doszło, być może nie rozmawiali o sztuce, lecz o… kobietach. Bowiem w życiu obydwu artystów – zakochanych w sobie narcyzów, rozumiejących swoją sztukę jako kapłańską misję, której wolno, a nawet należy poświęcać wszystko i wszystkich wokół – pełniły one specyficzną rolę. Gdy Dunikowski pojawił się w Paryżu, od dwóch lat mieszkała tu już jego uczennica i kochanka Sara Lipska oraz dziecko urodzone z ich związku – sześcioletnia Maria Xawera. Owszem, ojciec uznał córkę, od czasu do czasu kontaktował się z nią, trudno jednak powiedzieć, że spełniał się jako ojciec.

To matka wzięła na siebie cały trud utrzymania i wychowania dziecka, co zresztą dobrze przyczyniło się do rozwoju jej kariery: jako kostiumolog współpracowała z Baletami Rosyjskimi Siergieja Diagilewa, z Jacques’em Rouché, w czasach, gdy był on dyrektorem Opery Garniera, z Sergem Lifarem projektowała kostiumy do Tańca ptaków, a z Antonim Cierplikowskim… nowoczesne fryzury. Gdy otworzyła salon mody na Montparnassie, jej wierną klientką stała się Helena Rubinstein, co dwie imigrantki z Polski doprowadziło do długiej zawodowej współpracy (Sara załatwiła nawet córce posadę osobistej asystentki wybitnej kosmetolożki i przedsiębiorczyni). O modowych projektach Lipskiej z zachwytem pisał Henry van de Velde, porównując je do… osiągnięć Le Corbusiera.

Prawdę mówiąc, to byłej kochance zawdzięczał Dunikowski możliwość towarzyszenia Baletom Rosyjskim w tournée do Wielkiej Brytanii. Czy to docenił? Niekoniecznie. Przez wiele lat będzie widział w Sarze niemal wyłącznie uczennicę. Bez skrupułów będzie przyjmował wyrażane w licznych listach Sary hołdy dla Mistrza i Geniusza. Czasem odpowie na korespondencję, czasem nie. Albo zapyta, co słychać, albo będzie opowiadać wyłącznie o sobie. W biblioteczce, która po nim pozostała, zachowało się polskie wydanie książki Otto Weiningera Płeć i charakter, jednej z najbardziej mizoginicznych rozpraw w dziejach filozofii. Wiedeńczyk pisał w niej, że naturalna wyższość mężczyzny nad kobietą wynika z faktu, iż w nim tkwi pierwiastek boski, duchowy, ona zaś w ogóle nie jest zdolna do uczuć wyższych. Stan egzemplarza ze zbiorów polskiego rzeźbiarza wskazuje, że czytany był po wielokroć.

August Rodin zachowywał się wobec kobiet jeszcze gorzej, zmieniając metresy jedna za drugą. Historia jego związku z młodszą o ćwierćwiecze Camille Claudel przeszła do legendy. Na pewno byli sobą wzajemnie zafascynowani – w równym stopniu artystycznie co erotycznie. On pisał do niej; Moja dzika przyjaciółko, moja biedna głowa jest całkiem chora i czuję się niezdolny, by rano się podnieść z łóżka (…). Jakże słodka byłaby śmierć! (…) Połóż na mnie twoje drogie ręce, uciesz moje ciało... Ona nie tęskniła za mieszczańskim życiem, małżeństwem i gromadką dzieci, nie mogła jednak znieść faktu, że nie może usamodzielnić się artystycznie, że – choć to niekoniecznie sprawiedliwe – własnymi emocjami zmuszona do posłuszeństwa, na tym polu przegrywa konkurencję ze sławnym kochankiem. Na to nałożyła się ciąża, zakończona tragicznym poronieniem. Czy to związek z Rodinem doprowadził Claudel do choroby psychicznej, czy też nosiła w sobie obłęd od zawsze? Czy rzeczywiście to ona jest autorką niektórych przypisywanych mu dzieł? Dlaczego zniszczyła własne prace? Jedno trzeba przyznać: to Rodin, a nie rodzina rzeźbiarki, wspierał ją, gdy znalazła się w szpitalu psychiatrycznym.

Oczywiście historia z Camille niewiele go nauczyła. Pojawiały się kolejne kobiety. Gdy Camille pogrążała się w chorobie, rzeźbiarzowi uległa jego kolejna uczennica: Polka, Sophie Postolska. I ten romans omal nie skończył się tragicznie: któregoś dnia młoda artystka targnęła się na życie, zażywając chlorek rtęci. Na szczęście Sophie udało się uratować, a rodzina natychmiast wysłała ją na kurację do Zakopanego. Wszystkim tym historiom przyglądała się Rose Beuret, szwaczka poznana podczas pracy przy frontonie teatru Gobelins w 1864 roku, z którą Rodin spędził ponad pół wieku. Zbyt nisko urodzona i zbyt słabo wykształcona, by można się z nią było pokazać na salonach. Wierna, oddana, pomocna, wybaczająca. Potrafiąca odpowiednio przygotować glinę w pracowni, ugotować obiad i wychować syna. Syna, którego ojciec nie uznał, do końca życia każąc mu zwracać się do siebie „Monsieur Rodin”. Z wieloletnią partnerką rzeźbiarz ożenił się na starość, na kilkanaście dni przed jej śmiercią. (...)