Aktualności
Moje sto tysięcy metrów kwadratowych
Dodano: 25.04.2016 14:5920.05 - 23.06.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 20 maja 2016, godz. 17.00
Grzegorz Budek (ur. 1982) -- absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu na kierunku Fotografia i Multimedia oraz Sztuka Mediów. Uczestnik wystaw zbiorowych i indywidualnych w kraju i za granicą. Zajmuje się fotografią dokumentalną. Obecnie pracuje jako edytor graficzny w dużym wydawnictwie.
Wernisaż: 20 maja 2016 r. (piątek), godz. 17:00
Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.
Fruwające blokowisko
Uczynić blokowisko częścią sklepienia niebieskiego wydaje się zadaniem niewykonalnym, trzeba byłoby bowiem albo z betonu zrobić powietrze (czas to potrafi), albo z powietrza uczynić beton. Możliwy byłby też kompromis betonowego powietrza, wietrznego betonu. W epoce, gdy budowano z płyt blokowiska, powietrze wykazywało nieraz tendencję do występowania w stanie ciała stałego, ale nawet wtedy nie było betonowe, choć niewiele brakowało. Z kolei beton, wskutek wyparowywania cementu (w tamtej epoce było to nad wyraz częste zjawisko atmosferyczne) miał strukturę bardzo porowatą, a zatem wietrzną, ale się nie unosił. Blokowiska również, mimo że przez szpary w płytach i oknach wiatr hulał i firankami powiewał aż się wokół głowy owijały jak bandaże. Gdy się wychodziło z blokowiska zawsze, ja tak pamiętam, wiał wicher i wstępowało się w błoto.
Grzegorz Budek przedstawia blokowiska zanurzone w dynamicznym żywiole powietrza, z nim wymieszane i razem z tym żywiołem stanowiące jedność. Albo inaczej: zdjęcia Budka mają strukturę prezbiterium, w którym blokowisko jest ołtarzem, a skotłowane, postrzępione, wstępujące chmury są jak łuki gotyckiej katedry zwieńczone zwornikowym kamieniem perspektywy, nieskończonością. I skoro już w niej, w katedrze, jesteśmy, to wiemy, że przy ołtarzu odbywa się liturgia eucharystyczna i gdzieś w centralnym jego miejscu znajduje się tabernakulum, czyli mieszkanie Grzegorza Budka. W nim zaś Najświętszy Sakrament dzieciństwa i młodości Autora. Gdzieś obok są pewnie stalle dla duchowieństwa, czyli rodziców, i ławki dla służby liturgicznej, kleryków i ministrantów, czyli rodziny, znajomych sąsiadów, nauczycieli i kolegów, oraz kredencja na naczynia i dary ofiarne do celebracji. Jest rzeczą jasną, że, jak to Budek nazwał, „moje sto tysięcy metrów kwadratowych” to teren świątyni i ogrodu rajskiego.
Perwersja estetyczna miłości do wielkiej płyty i wynikająca z tego adoracja sugerująca natężenie religijne mogą wydawać się grzeszne. Nie ma bowiem nic gorszego w architekturze niż potworne bloki z wielkiej płyty, koszmarnie wykonane, ze swoją ideą przewodnią zlikwidowania indywidualności ludzkiej, prawa do osobności i prywatności. Te rodzinne cele więzienne znajdowały się w obozie i otoczone były Murem Berlińskim, który był jednym z pierwowzorów monumentów wielkopłytowych. Mur Berliński nie tylko wysokością, drutami kolczastymi, betonowymi zaporami, pasami śmierci, automatami samostrzelającymi i tysiącami patrolujących żołnierzy otaczał blokowisko realnego socjalizmu. Mur Berliński najwyżej wznosił się w ludzkich głowach. Kiedy był strachem, donosem, inwigilacją, powszechną indoktrynacją. A zatem potworność blokowiska, to nie tylko koszmar architektoniczny, to przede wszystkim koszmar ludzkich umysłów, który w czystej postaci oglądać można w Korei Północnej. Nasz polski wesoły barak, jak zwykliśmy PRL nazywać, nie jest potworności blokowiska usprawiedliwieniem.
A zatem co z grzechem miłości do wielkiej płyty, który popełnia niejaki Budek? Orzekam niniejszym, że jest niewinny. Jest niewinny, bo został narodzony w wielkiej płycie, w blokowisku. Został rzucony w świat bez jakiejkolwiek możliwości wyboru okolicy i czasu. Został wrzucony w blokowisko, w którym spędził dzieciństwo i młodość, bo to była jedyna możliwość jego życia. Nie można go za to karać. To nie potworność blokowiska jest przedmiotem jego adoracji, to jego życie w blokowisku jest przedmiotem adoracji. To nie obrzydliwość wielkiej płyty, ani piekielni strażnicy rodzinnej celi stanowili o tym, że stała się ona tabernakulum, a blokowisko katedrą w kosmosie. To jego przenajświętsze dzieciństwo, to jego święta młodość o tym stanowiły. Duch stanowił życie wbrew ohydzie materii. A skąd mieszkaniec raju miał o tej ohydzie wiedzieć, skoro jeszcze ma przed sobą i grzech pierworodny i późniejsze: lekkie, ciężkie i śmiertelne.
Każdy ma swój perwersyjny raj, w każdym pokoleniu. Rajskim Ogrodem mojego dzieciństwa były ruiny.
Gdy się wchodziło na szczyt góry na mojej ulicy, wspinając się po ceglanym piargu obok przepaścistych ścian z kołyszącymi się na wietrze schodami i mijając piętra różnych tapet, można było zobaczyć zgliszcza całego miasta. Unosiło się gotyckimi wieżami i zapadało bujną, rozlewającą się po ruinach trawą. Pagórkowaty krajobraz zwałów gruzu, z których jak turnie wystawały samotne ściany zburzonych domów, był fascynującym terenem codziennych ekspedycji. Każdego dnia otwierała się przede mną nowa terra incognita murów porastających dżunglą, w której roiło się od skarbów, pozłacanych tajemnicą fantastycznych przedmiotów, inkrustowanych zagadkowymi inskrypcjami, które rozbłyskiwały upartym niezrozumieniem. Zanurzałem się w badaniach archeologicznych, nurkowałem w piwnice, labirynty lochów i wypływałem na powierzchnię ze skorupami porcelany i fajansu, monetami, klaserami znaczków, strzępami książek, pordzewiałymi sztućcami, roztrzaskaną maszyną do szycia, rozszarpanym gramofonem. Nieprzebrane były te skarby i niebezpieczne było ich poszukiwanie w interiorze umarłego miasta. Nieraz wybuchały urywając ręce i nogi, zabijały. Stada rozpasanych rzezimieszków, łotrów, bandytów nie czyniły jeszcze w tamtych czasach dzieciom krzywdy.
Przerywałem badania archeologiczne z żalem, gdy zapadał zmrok i przez dziury okien przeświecała już oślepiająca purpura, która na porośniętych lebiodą, pokrzywą i łopianem atramentowych wzgórzach ruin rozniecała wieczorne pożary zachodzącego słońca. Zawsze pachniało rumiankiem i butwiejącą ziemią, starą spalenizną i bzem, który wśród wielu drzew, krzaków i traw porastających umarłe miasto uderzał w nozdrza najmocniej.
Miasto to było ― powtarzam to nie tylko teraz, powtarzam to zawsze ― miejscem dzikiej, nieokiełznanej roślinności wybiegającej między potrzaskane płyty chodników i wspinającej się błyskawicznie mchem, powojem i bluszczem po uskokach chybotliwych murów, by wreszcie w pordzewiałych rynnach i na dachach wystrzelić bryzgiem małej brzózki, jarzębiny czy klonu. Klucząc w tej zieleni otulającej zwały cegieł, wśród wyszarpniętych spod bruku rur i sterczących w górę pogiętych szyn przebiegałem kanionami ulic. Zawsze była już noc, gdy wracałem do domu, i zawsze słowiki szalały rozjuszone gwiazdami.
Andrzej Więckowski
Galeria sztuki Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucji Samorządu Województwa Dolnośląskiego pn.: PHOTO ZONA.
Kuratorem wystawy jest Agata Szuba
Organizator:
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego
Patronat medialny nad Galerią PhotoZona objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com,
Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, Portal Kulturaisztuka.pl.