Aktualności
„Skaza” Agaty Very Schiller
Dodano: 31.03.2016 10:2522.04 - 19.05.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 22 kwietnia 2016, godz. 17.00
Agata Vera Schiller (ur. 1980) Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu oraz Krakowie. Obecnie pisze prace doktorską na Wydziale Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Uczestniczka wystaw fotograficznych indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. W 2014 roku wydała swój autorski album Skaza. Po kilku latach spędzonych w Szkocji i Chinach, wróciła do Warszawy, gdzie mieszka i prowadzi pracownię fotograficzną. Z zamiłowania portrecistka, zawodowo zajmuje się fotografią wnętrz i lifestylową .
Kuratorem wystawy jest Agata Szuba
Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PHOTO ZONA zorganizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.
Jakby
Nie tak, tylko jakby. Nie jestem pewien, jak jest, więc wyrażam przypuszczenie, hipotezę, i mówię, że coś jest jakby: nie zobaczył tej lecącej piłki, jakby go coś oślepiło. Ale nie tylko wtedy używam jakby. W innym przypadku wiem, jak jest, ale nie mam na to określenia, więc szukam i znajduję zbliżające porównanie: uderzał, jakby głaskał. Na przykład. Albo: biegł, jakby miał skrzydła. W gruncie rzeczy oba przypadki różnią się tylko wątpliwym stopniem pewności obserwatora. Nie zobaczył, uderzał, biegł – w podanych przykładach budzą wprawdzie wątpliwości, inaczej bowiem nie szukalibyśmy porównań, ale nie gubią swojej tożsamości. Chodzi nam tylko o dokładniejsze określenie niezobaczenia, uderzania, biegu.
Może być jednak tak, że nie jesteśmy pewni także podstawy porównania. A zatem nie ma co porównywać – mógłby ktoś inteligentnie skwitować taką sytuację. Racja. Nie można przecież porównywać czegoś niewiadomego z czymś innym: ten facet, którego nigdy nie widziałem i o którym nic nie słyszałem, jest nawet jakby wyższy i bardziej uroczy od Brada Pitta. Takie zdanie z logicznego punktu widzenia nie ma oczywiście sensu, ale kobiety zdania tego typu wypowiadają często. Nie trzymają się one logiki, ale cóż to za logika? Jest to przecież tylko zwykła logika zdrowego rozsądku, rozstrzygająca jedynie najprostsze zdarzenia. Skądinąd wiemy, że nawet zdrowy rozsądek (zwany inaczej od dawna chłopskim rozumem) na co dzień nie trzyma się takiej zdroworozsądkowej logiki. Na marginesie zauważając, nie trzyma się żadnej logiki, ale jest to inny temat o kompletnym wariactwie zdrowego rozsądku, który niestety tutaj na razie nie będzie rozważany.
Cóż tedy mówić o rozsądku inteligenta, fizyka, albo - nie przymierzając – artysty. Obaj - i fizyk, i artysta - nie są współcześnie niczego pewni. I jest to sytuacja nie tylko rozsądna, ale także nad wyraz permanentna. Fizyk swoją niepewność potrafi precyzyjnie określić formułą matematyczną, co wprawdzie absolutnie nie przydaje mu pewności na temat świata, ale pozostawia mu ochłap pewności rachunku. Artysta natomiast musi się męczyć o suchym pysku braku sensu od niepewności świata po niepewność formy. I tak już – żeby oddać ducha naszego dnia powszedniego - at mortem defecatum. Artysta już nie mówi jakby, tylko jakby jakby. Taki jakby świat, w takiej jakby formie. Taki jakiś jakby człowiek, który tak jakby mówi i do jakby wszystkiego dodaje jakby. Jakby niczego nie był jakby pewien. Nawet niepewności. I przecież nie jest to parodia, tylko rzeczywisty język rozmów o kulturze i sztuce.
Kiedyś sztuka odsyłała nas do wyższych sensów ponad stratosferą metafory. Szybowaliśmy aż do czerni nieba, bez powietrza. Opadaliśmy bez tchu wyczerpani bezmiarem. Rozum nie ogarniał niedosiężnych horyzontów, ale je pewnie przeczuwał. Twardo stąpał po obłokach zmiennych nastrojów, nieomylnie znajdował orlą perć interpretacji na ostrej grani wysokich dzieł. Dzisiaj nie wiadomo czy ktoś idzie i nie wiadomo, gdzie. Jakby ktoś jakby idzie jakby nie wiadomo dokąd.
Nie zawsze należy się od tej sytuacji jakby jakby odwracać z niesmakiem. Zapewniam Was, że gotów jestem w każdej chwili wyruszyć w podróż niekończącej się interpretacji bez konieczności uchwycenia sensu. Bez jego pojmowanego unieruchomienia. Przeciwnie: marzę o zanurzeniu się w sensie upływającym, który nie da się zatrzymać, bo jest zawsze in statu nascendi i tylko tak i nigdy inaczej.
Zapewniam Was, że w każdej chwili gotów jestem popaść w awanturniczość anarchii, gdyż tego płynącego sensu nie da się nawet zaczepić żadnym bosakiem pozytywnego poznania rozumowego, bo już choćby język, w którym Rozum poddany jest strukturze językowej np. czasów, trybów itd., dopisuje się do niego „błędem” zatrzymania właśnie – nie mówiąc już o szerszych strukturach zamrażających, jak koncepcje, teorie, czy kultury.
Zapewniam Was, że gotów jestem jak pirat odrzucić bez wahania przymus zawijania do portu interpretacyjnego i wyładowywania frachtu sensu „uobecnionego”, wydobytego, czy zdobytego w trakcie interpretacyjnej podróży. Interesuje mnie bardziej, awanturnika, sens utracony, trwoniony bez racji, bo powzięte racje stawiają tamę przepływowi; interesuje mnie, utracjusza, sens trwoniony, ale niekoniecznie lekkomyślnie, poza cłami portowymi ustalonej komunikacji, przy całkowitym odrzuceniu pewności wielkich armatorów semiologii, sens trwoniony samotnie w czystym i bezmiernym oceanie nieskończonego, rozkołysanego pływu. Gdzie wszystko jest realne, bo wyzwolone z ustaleń i właśnie jakby.
No i dotarliśmy do tańca. Bo tu się jakby na tych zdjęciach sugeruje taniec nie tylko odniesieniami do Degasa, jakby sugeruje się ruch w jego jakby rozważaniu: bo ruch musi być właśnie dobrze rozważony. Taniec powinien być rozważany w jego nieważkości. W tej jego niepewności, czy jest lotem, czy upadaniem. Bo to jest właśnie w tańcu nieokreślone, w tej strefie jakby. To właśnie w tańcu podziwiamy, że niedźwiedziowatą ociężałość materii, jej słodką bezwładność, o której przecież dobrze wiemy i ani na chwilę o niej lubieżnie nie zapominamy, zamienia w lot, nawet wtedy, gdy lot jest upadaniem, upadkiem. Jakby lot, jakby upadanie, czyli taniec.
O tańcu zawsze się tak właśnie mówiło: że taniec jest piękny, gdy umysł traci swą zdolność kontroli, że nie można o tańcu myśleć, taniec trzeba tańczyć, że taniec jest jak kwiat piękny bez celu, że swoje szczyty osiąga jako taniec w ciemnościach. Nietzsche chciał wierzyć tylko w takiego boga, który potrafi tańczyć. Średniowieczni mnisi widywali jak gromady aniołów tańczyły na końcu szpilki. Oczywiście wszyscy zawsze widzieli, że taniec jest sposobem unoszenia się w przestrzeni, odkrywania nowych wymiarów bez utraty kontaktu z własnym ciałem, podejrzewali także, że podczas tańca świat duchowy i realny współistnieją bez konfliktów, bo oto, popatrzcie, tancerze klasyczni stają przecież na czubkach palców, żeby równocześnie dotykać ziemi i sięgać nieba. Czyli jakby i na ziemi i w niebie. Taniec jest jakby w wyjątkowy sposób. Jego ontologiczna mglistość jest szczególnie wyraźna.
Taniec jest sztuką, ponieważ ma zasady, a jednocześnie jego konstytutywną cechą jest brak świadomości. Jak to próbował wyjaśnić Heinrich von Kleist najpiękniej tańczyć potrafi marionetka, a człowiek jest w porównaniu z nią wysoce nieporadny. Gracja ruchów marionetki bierze się stąd, że podlegają one woli i świadomości człowieka, a on wskrzesza je do pozornego życia tylko w imię własnych potrzeb, więc piękno ich tańca polega na nieświadomości własnego istnienia. Ta nieświadomość jest jego źródłem.
Baletmistrz z Kleista doszedł do przekonania, że z marionetek można usunąć i to ostatnie rozdarcie ducha w postaci lalkarza, a także to że ich taniec można odegrać z wielką korzyścią dla piękna całkowicie w krainie mechanicznych sił za pomocą korby. Jeżeli przypomnimy sobie, że Freud uczynił z cech automatu w człowieku podstawowy element estetyki negatywnej, jeżeli też pamiętamy, że Edward Craig uważał, iż lalka jest symbolem bóstwa w człowieku, i – co za tym idzie – aktor jest kopią lalki, a nie odwrotnie… to mamy się nad czym zastanowić. Patrząc jakby na te zdjęcia jakby sugerujące taniec. Taniec jako ruch jakby pomiędzy ziemią a niebem.
Andrzej Więckowski
Organizator:
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego
Patronat medialny nad Galerią PHOTO ZONA objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com,
Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego.