• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Film

« powrót

ODRA 2/2016 - z Frederickiem Wisemanem rozmawia Kuba Armata

Dodano: 18.02.2016 11:25

Frederick Wiseman to guru amerykańskiego dokumentu. Przez lata wnikliwie przyglądał się funkcjonowaniu amerykańskich instytucji publicznych – od szpitali przez placówki edukacyjne po mały, osiedlowy klub bokserski w Teksasie. Na swoim koncie ma blisko czterdzieści dokumentów, które realizowane są w podobny sposób: Wiseman nie uznaje scenariusza, bazując przede wszystkim na własnym doświadczeniu oraz intuicji, za każdym razem realizuje około stu godzin materiału, by później blisko rok spędzić w salce montażowej. Dokument to sztuka wyboru, kiedy zaczynam film, nigdy nie wiem, dokąd mnie on zaprowadzi – przekonuje. Entuzjazmu, pogody ducha i ciekawości świata temu 85-letniemu reżyserowi pozazdrościć mógłby niejeden nastolatek.

 

AMERYKA TO KRAJ IMIGRANTÓW

 

Z Frederickiem Wisemanem o jego nowym filmie In Jackson Heights rozmawia Kuba Armata.  

 

Nowy pana dokument In Jackson Heights to wnikliwa obserwacja jednej z nowojorskich dzielnic. Abstrahując od tego, że nie jest pan nowojorczykiem z urodzenia, to chyba dla pana ważne miasto nie tylko w kontekście zawodowego doświadczenia?

– Z pewnością. W latach sześćdziesiątych. mieszkałem tam przez dwa lata, a w ciągu całej kariery zrobiłem aż dziewięć filmów o Nowym Jorku. Jest on dla mnie istotny również z czysto praktycznych względów, tam bowiem znajduje się laboratorium, z którego korzystam. Siłą rzeczy więc spędzam w tym mieście sporo czasu. Mówiąc o Nowym Jorku, bardzo łatwo można popaść w banał i często powtarzane klisze. Dla mnie to takie miasto, gdzie jest naprawdę dużo do roboty, spotkać można ciekawych, różnorodnych ludzi, no i są świetne restauracje. Czego chcieć więcej? (śmiech)

To właśnie ta różnorodność sprawiła, że uznał pan, iż warto postawić kamerę właśnie w Jackson Heights? 

– Po raz pierwszy pomyślałem o tym chyba w 2007 roku. Wtedy jednak niespodziewanie pojawiła się możliwość pracy w Paryżu i właśnie we francuskiej stolicy spędziłem trochę czasu, odkładając tamten pomysł na później. Na dobre o Jackson Heights przypomniałem sobie zimą 2014 roku. Wtedy tam pojechałem i pomyślałem, że to dobry moment, żeby nakręcić  film. Jest to miejsce, które można by uznać za słownikową definicję tygla kulturowego. Spotykają się tam ludzie różni pod każdym względem – dzieli ich kolor skóry, kraj pochodzenia, wyznanie, poglądy polityczne, wreszcie język, którym się komunikują. Może trudno sobie to wyobrazić, ale na co dzień mówi się tam w 167 językach. Nie ma takiego drugiego miejsca na świecie.

– Powiedział pan kiedyś, że praca dokumentalisty to dla człowieka od dziecka interesującego się różnorodnością idealny zawód....

– To prawda, choć z drugiej strony to nie jest jedyny powód, dla którego zdecydowałem się zostać filmowcem. Robienie dokumentów jest rodzajem dobrej zabawy, z którą wiąże się mnóstwo rzeczy, o jakich marzy pewnie niejeden z nas: podróże, poznawanie interesujących ludzi, możliwość zobaczenia na własne oczy zaskakujących, czasem nawet trudnych do zrozumienia rzeczy. 

– Oglądając In Jackson Heights trudno oprzeć się wrażeniu, że im bardziej zacieśniają się więzi wewnątrz jednej grupy, tym trudniej znaleźć wspólny język z innymi społecznościami.

– Wydaje się, że rzeczywiście tak jest. Istotne było to, że wewnątrz każdej z grup – muzułmanów, Żydów, Latynosów itd. – funkcjonowały organizacje porządkujące życie jej członków. Na tę wewnętrzną dyscyplinę patrzeć można w dwójnasób. Z jednej strony, jak mówisz, przyczyniały się do jeszcze większej polaryzacji, z drugiej pomagały wielu ludziom na starcie. A ten pierwszy moment, kiedy przyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, często nie znając języka i nie wiedząc, co ze sobą zrobić, jest najtrudniejszy.

– Czy hermetyczność poszczególnych grup stanowiła dla pana dużą przeszkodę?

– Szczerze mówiąc, niespecjalnie. Od samego początku kluczowe dla mnie było to, by nawiązać kontakt z ważnymi osobami wewnątrz każdej ze społeczności. Oni przedstawiali mnie innym i przez takich „pośredników” dużo łatwiej było zdobyć zaufanie zwykłych ludzi. Pamiętam, że pomysł realizacji tego dokumentu bardzo spodobał się mężczyźnie stojącemu na czele społeczności muzułmańskiej w okolicy. On z kolei poznał mnie z imamem, co dużo mi ułatwiło. Podobny schemat funkcjonował w przypadku innych grup.

– Zjawiska, jakie widać wewnątrz Jackson Heights, mam tu na myśli masowy napływ imigrantów, próbę asymilacji, poszukiwanie tożsamości, to dla mnie problemy współczesnego świata w mikroskali.

– Trudno mi jednoznacznie skomentować tę kwestię, bo cokolwiek bym powiedział, będzie to pewien rodzaj generalizacji. Wydaje mi się jednak, że z problemami, które można dostrzec w moim filmie, boryka się obecnie każde amerykańskie miasto, nie tylko Nowy Jork. W Jackson Heights widzimy pewne ekstremum, tutaj na niewielkiej przestrzeni miesza się dosłownie wszystko. Idąc dalej, to problem, który dotyczy obecnie sporej części zachodniego świata. Powraca to w innych wariacjach, ale sam wzór, wedle którego duża grupa imigrantów przyjeżdża do jakiegoś kraju ułożyć sobie życie od nowa, wydaje mi się dość powszechny. Popatrzmy na to, co dzieje się aktualnie w Europie. Od pewnego czasu temu właśnie poświęcone są pierwsze strony większości europejskich gazet. Już nie tylko kolejne miasta, ale i państwa muszą stawić czoła temu problemowi.

– Dotyczy to także Polski. Toczy się na ten temat publiczna dyskusja, ale wydaje się, że raczej jesteśmy zamknięci na imigrantów.

– Naprawdę? Trochę mnie to dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że mnóstwo Polaków wyjeżdżało i wciąż pewnie wyjeżdża do Anglii, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych. Zresztą nawet spoglądając na to przez pryzmat historii, to trudne do zrozumienia. Przecież w trakcie II wojny światowej i bezpośrednio po niej nastąpił potężny exodus. Najpierw Niemcy, potem Rosjanie przyczynili się do przesiedlenia setek tysięcy ludzi. Kiedy czyta się książki o tym, co działo się w Europie w 1945 roku, jak na dłoni widać dramat ludzi, którzy pod przymusem byli zmuszeni do migrowania. Często żyli w przejściowych obozach, próbując znaleźć możliwości powrotu do domu bądź dostania się do innego kraju. Ale widać łatwo o tym się zapomina.

– Ameryka z pana perspektywy jest obecnie bardziej tolerancyjna w tej kwestii niż kiedyś?

– Ameryka to przede wszystkim kraj imigrantów. Przecież nawet Indian w ten sposób można postrzegać. Pod koniec XIX wieku i przez cały wiek XX do Stanów Zjednoczonych przeniosły się miliony ludzi. Chociażby z Irlandii, Włoch czy Europy Centralnej. Obecnie imigranci przybywają chyba z każdego kraju Ameryki Południowej czy Azji. Odwiedziłem kiedyś małe miasteczko Lewiston w stanie Maine. Mieszka tam prawie trzy tysiące Somalijczyków. Wydaje mi się, że przez te lata Ameryka wykształciła sobie pewną politykę i umiejętność przyjmowania imigrantów. Trudno mi ocenić, czy teraz jest lepiej czy gorzej. Wiem jedynie, że są ludzie, którzy wspierają imigrantów i życzą im dobrze, ale i tacy, którzy ich atakują.