• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 2/2013 – Ankieta

Dodano: 07.02.2013 12:36

NOWA „SCENA POETYCKA” – ANKIETA

 Prawie czterdzieści lat temu, na łamach „The Review” (nr 29–30/1972), jednego z ówcześnie najbardziej wpływowych brytyjskich pism poświęconych poezji, Ian Hamilton ogłosił ankietę dotyczącą przemian zachodzących w poezji minionej dekady. Dwa krótkie pytania postawione w ankiecie, skierowane do znanych poetów i krytyków angielskich i amerykańskich wywołały burzliwą dyskusję o nowej angielskiej liryce:

 

1. Jakie były najbardziej a) zachęcające, b) zniechęcające cechy sceny poetyckiej minionej dekady?

2. Jakich zmian spodziewać się można podczas dekady następnej?

 

Przypominając dzisiaj tę angielską „burzę” na „scenie poetyckiej”, pragniemy podobne pytania skierować obecnie w Polsce do poetów-tłumaczy i poetów-krytyków, zaangażowanych w funkcjonowanie naszej „sceny”. Kiedy w 1975 roku, na łamach „Literatury na Świecie”, Piotr Sommer przedstawiał tę ankietę Hamiltona, o najnowszej poezji brytyjskiej wypowiadał się jako o zjawisku właściwie w Polsce nieznanym. Już niedługo Antologia nowej poezji brytyjskiej (1983) miała zacząć wyrównywać u nas te braki; po niej pojawiły się polskie tłumaczenia wierszy Douglasa Dunna, Tony’ego Harrisona, Briana Pattena, Michaela Longleya, Dereka Mahona czy Craiga Raine’a – autorstwa Piotra Sommera, Bohdana Zadury, Jerzego Jarniewicza. Dokonało się wówczas znaczne poszerzenie recepcji powojennej, „awangardowej” poezji amerykańskiej, jej mocnej obecności w Polsce na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, przede wszystkim dzięki tłumaczeniom poezji „szkoły nowojorskiej”, m.in. Franka O’Hary, Johna Ashbery’ego (w tłumaczeniach Piotra Sommera, Tadeusza Pióry, Andrzeja Sosnowskiego, Bohdana Zadury), znajdującej niedawno kontynuację w przekładach poematów Ashbery’ego czy Jamesa Schuylera (Zadury, Sosnowskiego i Marcina Sendeckiego).

W ankiecie „The Review” ważne dla dyskutujących stało się pojęcie „sceny poetyckiej”: to do tego sformułowania – najczęściej krytycznie – odnosili się ankietowani, zwracając uwagę na masowość, popularność, doraźność, przygodność i płytkość kryteriów oceny poezji w czasach, w których zamiast tomów oczekuje się raczej właśnie scenicznych czy „teatralnych” wydarzeń, często bardziej związanych z funkcjonowaniem w przestrzeni społecznej, popularnością samych twórców w roli – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – celebrytów niż z samą poezją. Z drugiej strony w Anglii podnoszono możliwość zróżnicowania stylu poezji – jako poezji mówionej, przedstawianej, wygłaszanej ze sceny, na której słyszy się głos, akcent, muzykę wiersza, w której ma szansę wybrzmieć to, co lokalne i marginalizowane – także w politycznym sensie.

Oczywiście nie jest naszą intencją porównywanie dzisiejszej kondycji i stanu naszej liryki do wystąpień i twórczości brytyjskich „liverpoolczyków”, „barbarzyńców” czy poetów z marginesów brytyjskiej middle class końca lat sześćdziesiątych – nie wspominając już o latach sześćdziesiątych amerykańskich „beatników” czy „nowojorczyków”. Ankieta brytyjska pozostaje jedynie pretekstem, by zadać analogiczne pytania dotyczące polskiej „sceny poetyckiej” dzisiaj. „Sceny” niekoniecznie motywowanej nasileniem się zjawisk w rodzaju slamu, albo też coraz częściej uprawianej przez twórców i ich patronów formuły poetyckiego koncertu, zastępującej zwykły wieczór autorski. Więc – jak dzisiaj rozumieć i interpretować pojęcie „poetyckiej sceny”? Czy jest ono znaczącym, pobudzającym pojęciem, impulsem dla samej poezji? Czy można też widzieć w obecnej postaci polskiej poezji – coraz bardziej performatywnej – kontynuację eksperymentów podejmowanych przez twórców kontestujących reguły modernistyczno-narodowego kanonu w poezji anglosaskiej? Czy poezja polska „lat pierwszych”, pisana przez twórców najmłodszych, przekształca reguły poetyckiej ekspresji, pozostając właśnie sceniczną, często związaną z muzyką, wygłaszaniem (przynajmniej w zamyśle) dla szerokiej publiczności? I czym jest „polityczne” zaangażowanie języka polskiej poezji lat?

Z drugiej strony – czy można przesunąć akcenty na to, co poza sceną, na „głosy z offu”? Kiedy poeci każą nam wziąć w nawias pojęcie „sceny poetyckiej”? Co ciekawego można powiedzieć o najmłodszej poezji, nie używając słowa „polityczność”? W końcu, jak te dzisiejsze twórcze działania ocenić – czy coś nowego w języku polskiej poezji powodują, czy są raczej automatyczne, modne, powtórkowe? W ten sposób moglibyśmy uściślić wyjściowe pytania, które kierujemy przede wszystkim do autorów amerykańsko-brytyjskiego zamieszania w poezji początku lat dziewięćdziesiątych. Jak obawiał się Czesław Miłosz – miało doprowadzić ono do „umasowienia”, zbanalizowania i zepsucia „polskiej szkoły poezji”.

Paweł Kaczmarski

Marta Koronkiewicz

Joanna Orska

 

 

Andrzej Sosnowski:

Sceneria

Myślę, że „scena poetycka” w minionej dekadzie była interesująca – pojawiło się kilka nowych nazwisk na okładkach ciekawych książek, które nie są „automatyczne, modne, powtórkowe”, a publikacje niektórych ludzi „nienowych” też chwilami nieźle się prezentowały. Wspominam książki, ponieważ tak zwana scena poetycka do nich, i do rozmowy o nich, się sprowadza (w języku angielskim można sobie wszelkie występy publiczne darować, a i tak jest się nolens volens na scenie – wystarczy drukować. Po polsku brzmi to trochę inaczej, bo „scena” łatwo się kojarzy z teatrem, z estradą, ze scenicznymi deskami).

Jeśli więc o występowalność chodzi, to autorskie czytanie wierszy przed słuchaczami może być jednostronnie lub obustronnie krępujące czy wręcz żenujące, jednak nie jest ono z definicji czymś niewydarzonym – komuś, kto pisze wiersze, czasem po prostu wypada posłużyć się „żywym” głosem, którego tradycyjnie poszukuje się nawet w martwym piśmie. Wokalne występy z jakimś akompaniamentem, z mniej czy bardziej dziwnym instrumentarium, też mają długą tradycję. One zawsze są niejako z natury ekstrawaganckie czy ekscentryczne, a więc nie ma od tej strony żadnego „zagrożenia”, bo nigdy nie będzie tak, że nagle wszyscy będą w ten sposób dokazywać.

W ostatniej dekadzie poprzedniego wieku nowa poezja dość swobodnie poruszała się po drogach lokalnych, gminnych i powiatowych, zbiorczych, dojazdowych – pieszo, na rowerze czy nawet wołami. Sprzyjało to w miarę spokojnej obserwacji: zdarzały się dobre recenzje, opisy, omówienia; zaczęły ukazywać się książki krytyków. Wszystko to realne jest pewnie jeszcze i dzisiaj; a jednak tak jakby generalnie schodziło na dalszy plan za sprawą możliwości otwierania szybszych tras wirtualnego ruchu, który stawia wiersz w niekorzystnej sytuacji bazyliszka lub młodego jeża na zagubionej autostradzie. Rozwinął się jakiś marionetkowy, komiczny „marketing” – słyszałem, jak wydawcy mówią o potrzebie „ogrywania” nowej książki z wierszami w mediach i „na rynku”. Na wirtualnym rynku poetycką książkę bardzo łatwo można ograć, i to do zera. Wystarczy seria „zajawek” czy pisanych na kolanie (laptop) „wpisów”; parada typowo sieciowej trzpiotowatości. „Poeta powraca w najlepszym stylu i porywa czytelnika, otwierając drzwi do swego mitu”. Dyrdymałki kursują najczęściej bez podpisu.

Wzrosła nagradzalność, czyli liczba nagród. W nagrodzie dla poety nie ma niczego ewidentnie złego, jeśli autor z niekłamaną satysfakcją odbiera wyróżnienie z rąk osób przyjemnie kompetentnych, co się zdarza. Nagrody powinno się jednak przyznawać i wręczać raczej na boku, niejako pod stołem lub na jakimś zapleczu, żeby wiodące publikatory nie mogły przy okazji „spełniać” swojej „misji”, coś tam mimochodem „nagłaśniając”.

Ostatnio istnieje również szeroko rozwinięta festiwalowość. Najlepsze są festiwale, które najmniej spektakularnie obwieszczają swoją festiwalowość: najprzyjemniejszy jest Lublin, po Lublinie – Poznań. Świetny festiwal wrocławski jest przearanżowany i przereżyserowany; ponadto impreza sprawia dziwne wrażenie rozbudowanej sceny dla autorów i tłumaczy pracujących na jedno wydawnictwo, co budzi mieszane uczucia. Bardzo miły festiwal w Gdyni kręci się wokół nominacji i nagród, ma więc też swój przygodny refleks medialny. Co dziwne, zupełnie przyzwoicie wypada Warszawa (mam na myśli „Manifestacje poetyckie” SDK).

Należałoby może na sam koniec wspomnieć względnie nową plagę prawie zawsze bezproduktywnych zajęć (tak zwanych warsztatów) pisarzy z młodzieżą, ludźmi w sile wieku i seniorami. Tak widziałbym z grubsza „scenę poetycką” minionej dekady.


Tagi: odra, 22013, ankieta