• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

Literatura

« powrót

Odra 12/2016 - Jacek Dobrowolski

Dodano: 20.12.2016 13:20

 

Jacek Dobrowolski

KILKA SŁÓW O BARDZIE AMERYKI

 

PROZAIK PAWEŁ HUELLE wypowiedział się na łamach „Rzeczpospolitej“ (13.10.2016), że Bob Dylan jako pisarz niczym się nie wyróżnił; przyznanie mu literackiej Nagrody Nobla jest czymś zaskakującym i żenującym. Lubię opowiadania Huellego, ale ten świetny prozaik nie ma chyba słuchu muzycznego i poetyckiego. Cóż, prozaik może nie znać się na poezji, tak jak architekt może być daltonistą. Usprawiedliwia go jedynie to, że polskie tłumaczenia pieśni Boba Dylana (to, jak wiadomo, pseudonim Roberta Zimmermana) są kiepskie. A anglosascy poeci i krytycy cenią Dylana znacznie wyżej. Według nich jest on poetą-śpiewakiem w tradycji literatury oralnej – wyprzedzającej literaturę pisaną o tysiące lat. Dylan uprawia melorecytację, czyli recytację z instrumentem. Inkantuje swoje pieśni, tak jak rzuca się zaklęcia, albo z pasją oskarża się kogoś o zdradę, lub improwizuje wiersz miłosny. Potrafi też pisać wiersze bez muzyki. I jest nie tylko poetą, ale również autorem trzech dzieł prozatorskich: surrealistycznej prozy poetyckiej TarantulaPism i rysunków i autobiograficznych Kronik wydanych po polsku przez wydawnictwo Czarne.

 

JAK KTOŚ MYŚLI, ŻE LITERATURA to tylko słowa na papierze, to ma bardzo ograniczoną jej wizję. Literatura zaczęła się od mantrycznych zaklęć szamanów szukających kontaktu z nadprzyrodzonymi mocami i od opowieści bardów opiewających bohaterów; dopiero później spisanych w eposach takich jak GilgameszIliadaOdyseja czy anglosaski Beowulf. Z kolei dramat europejski ma swoje korzenie w dytyrambach ku czci Dionizosa, czyli w trójjedynej chorei (jedności tańca, śpiewu i słowa).

Liryka w starożytnym Egipcie, Grecji i średniowiecznej Prowansji była nierozłącznie związana z muzyką instrumentalną i tańcem. Greckie słowo lyricos znaczy: pochodzący od liry, oczywiście od liry Apollona – wodzireja muz, ku czci którego śpiewano peany. Greckie słowo strophe, skąd wywodzi się polska „strofa”, to obrót taneczny. Łacińska pes, czyli stopa, to miara wiersza również o rodowodzie tanecznym. Od łacińskiego ballare, czyli tańczyć, z czego mamy balet, pochodzi ballada. Tradycja ballady w języku angielskim sięga średniowiecza, najstarsza zapisana to Judasz z XII wieku. Jest to niezwykle żywotny gatunek literacki.

Gdy angielskie, irlandzkie i szkockie ballady i hymny religijne docierają do Ameryki, przeobrażają się. Powstają takie gatunki jak spirituals, gospels, blues, work songs (murzyńskie pieśni przy pracy na plantacjach i pieśni robotników kolejowych), piosenki kowbojskie i inne. Duży wpływ na twórczość Dylana wywarły pieśni z Appalachów, zazwyczaj wykonywane przy bandżo i skrzypcach oraz tzw. talking blues. Przyszły bard zaczął od ballady bluesowej i protest songów, wzorując się na wędrownym białym śpiewaku Woodym Guthrie – trubadurze Wielkiego Kryzysu. Nie pozostał on jednak oczywiście odtwórcą tradycyjnych melodii i tematów. Dokonał w amerykańskiej pieśni folkowej i rocku rewolucji dzięki swej niezwykle bogatej surrealistycznej wyobraźni i niebywałemu talentowi do błyskawicznej narracji za pomocą celnych metafor.

Na Dylanowskie apokaliptyczne wizje, upominanie się o sprawiedliwość społeczną oraz szukanie zbawienia przez miłość do Boga i człowieka wpłynęły zarówno Biblia, jak wielka tradycja poetycka Zachodu od średniowiecznych anonimów po songi Brechta. Przecież poezja przez wieki była śpiewana. Śpiewano psalmy, eposy, peany, dytyramby, canta, carminae, lais i sonety. Dopiero w XX wieku zatriumfował nierymowany, często nierytmiczny, wiersz wolny i poezja zaczęła rozwijać się jednostronnie, aż stała się – „proezją”. Na szczęście w połowie lat pięćdziesiątych pojawili się poeci beat generation (Allen Ginsberg, Lawrence Ferlinghetti, Gregory Corso, sprzymierzony z nimi Gary Snyder i in.), którzy przywrócili performatywny charakter poezji, traktując zapisane kartki jako partyturę.

To oni i walijski poeta Dylan Thomas, od którego imienia Robert Zimmermann utworzył własne nowe nazwisko, swoim dionizyjskim podejściem wywarli na niego przemożny wpływ.


BOB DYLAN to jeden z najwybitniejszych i uznanych poetów naszych czasów. Doktor honoris causa muzyki Uniwersytetu w Princeton (1970) i Uniwersytetu St. Andrews w Szkocji (2002). Na tym drugim uniwersytecie, podczas laudacji, profesor Neil Corcoran, nazywając go „wybitnym pisarzem”, powiedział: Dylan jest wyjątkowym lirykiem, hołdującym najrozmaitszym stylom, rodzajom i procedurom poetyckim, co sprawia, że jego dzieło jest tak złożone i wymowne jak dzieła utalentowanych poetów drukowanej kartki. I zasługuje na krytyczne studium takiego samego rodzaju. Dylan to zdobywca Oskara za piosenkę w 2001 roku, Komandor Orderu Sztuki i Literatury Prezydenta Francji i Oficer Legii Honorowej. W 2009 roku odznaczony został przez prezydenta Baracka Obamę Państwowym Medalem Sztuki, takim samym jak Czesław Miłosz dwadzieścia lat wcześniej, a w 2012 również przez Baracka Obamę Prezydenckim Medalem Wolności za głoszone społeczne treści i wpływ na muzykę amerykańską. W 2007 roku otrzymał nagrodę Księcia Asturii, a w 2008 roku specjalną Nagrodę Pulitzera za liryczne kompozycje o wyjątkowej poetyckiej mocy. Profesor z Oxfordu, Christopher Ricks, napisał: Bob Dylan należy do tej samej klasy twórców, co John Milton, John Keats i Lord Alfred Tennyson, Leonard Cohen nazwał go Picassem Pieśni, a Allen Ginsberg największym poetą drugiej połowy XX wieku. Brytyjski poeta-laureat Sir Andrew Morton przyznał, że słucha Dylana codziennie. Dlatego Nagroda Nobla za stworzenie nowej poetyckiej ekspresji w obrębie wielkiej tradycji pieśni amerykańskiej nie jest zaskoczeniem. Szkoda tylko, że skoro dostał ją Dylan, nie dostaną go inni amerykańscy poeci – Lawrence Ferlinghetti i Gary Snyder, bo obaj są sędziwi i już pewnie nie dożyją, a amerykańskich literatów Akademia Szwedzka nie rozpieszcza (ostatnią laureatką z USA była Toni Morrison, aż dwadzieścia trzy lata temu !) Leonard Cohen skwitował przyznanie Nobla Dylanowi tak: To jak przypinanie medalu Mount Everest za to, że jest najwyższą górą, a nestor poezji amerykańskiej Lawrence Ferlinghetti (lat 97, pisalismy o nim w poprzednim nuemerze „Odry” – Red.) oświadczył, że nigdy nie wątpił, iż Dylan jest wart Nobla.

Bob Dylan to poeta natchniony, wizjoner taki jak Walt Whitman i Carl Sandburg; i on uprzytamnia Amerykanom, kim są i jakich mają bohaterów. (Nawiasem mówiąc, Carl Sandburg, trzykrotny laureat Pulitzera, komponował pieśni i piosenki, wydał antologię amerykańskich pieśni folkowych, a na wieczorach poetyckich występował z gitarą). Dylan w swych pieśniach i piosenkach odmalował barwną galerię typów, „ludzi drogi” z amerykańskiej prowincji, a więc lokalnych bluesmanów, wędrownych muzykantów, włóczęgów, biednych farmerów, szeryfów, rewolwerowców-janosików, kaznodziejów i zawodowych karciarzy. Przywołał również w swoich słynnych protest songach ludzi skrzywdzonych i poniżonych, jak np. Hattie Carroll, czarną służącą, zabitą laską przez syna bogatego plantatora, czy Hurricaneʼa Cartera, wrobionego w zabójstwo bokserskiego czempiona, czy też obrońcę praw człowieka Medgara Eversa, walczącego z rasizmem i zamordowanego w 1963 roku przez członka Ku-Klux-Klanu. Czyniąc tak, bronił godności tych ludzi i ich nobilitował, umieszczając w panteonie amerykańskiej wyobraźni. Co więcej, swych rzeczywistych i fikcyjnych bohaterów ukazywał obok prawdziwych i mitycznych bohaterów wyobraźni tradycji i kultury wysokiej Zachodu, takich jak Kain i Abel, praojciec Abraham, św. Augustyn, Szekspir, Artur Rimbaud, T.S. Elliot, Ezra Pound, Kopciuszek, Robin Hood, Ofelia, Romeo, Otello i Desdemona.

 

W DRUGIEJ POLOWIE LAT SZEŚĆDZIESIĄTYCH przyjaciele ostrzegali Dylana przed ewentualnym zamachem na jego życie i z tego powodu Robbie Robertson, lider The Band, przestał z nim występować. Nb. takie pieśni jak Masters of War o producentach broni czy A Hard Rain's A Gonna Fall, która jest hymnem antynuklearnym, nie były i nie są puszczane w radio publicznym w USA. Jednak Dylan nie chciał odegrać roli Martina Luthera Kinga czy jakiegoś duchowego guru, do czego go nakłaniano.

Dylanowi udaje się to, w czym celowali najwięksi mistrzowie poetyckiego paradoksu i metafory, ci, którzy łączyli to, co pospolite i codzienne, z tym, co wzniosłe. Ten amerykański bard został uznany za głos swego pokolenia, jak i swego narodu, ponieważ w sposób genialny i trafiający do przeciętnego słuchacza wyartykułował wiele bolesnych prawd o Ameryce. Jest autorem nie tylko przejmujących opowieści o losach ludzkich i alegorycznych przypowieści o losach naszej cywilizacji, ale również znakomitych ballad miłosnych i groteskowo-surrealistycznych obrazków z życia wielkich metropolii. Trzeba też docenić jego wkład w angielszczyznę, którą wzbogacił o liczne paradoksy i metafory. Jego powiedzenia weszły do języka potocznego. Dla wielu Dylan jest „filozofem drogi”i twórcą maksym, jakimi można się w życiu kierować. Ludzie „mówią Dylanem”. Pięciu szwedzkich lekarzy, naukowców ze sztokholmskiego Karolinska Institutet od blisko dwudziestu lat wplata, dla zabawy, Dylanowskie metafory w tytuły swoich naukowych recenzji i not.

W epoce, w której zachodnia poezja, niestety, wzięła rozbrat z muzyką i z żywym głosem, stając się tylko „proezją” dla oczu przebiegających tekst, a poeci przestali być śpiewakami, Dylanowi udało się przywrócić jej utracony rytm stóp wiersza regularnego, rym oraz bogatą eufonię. Na szczęście pojawiają się jeszcze tacy natchnieni minstrele jak Bob Dylan, z językiem w ogniu oraz głosem poruszającym serca i umysły.

 

Jacek Dobrowolski